Primera Division. Grać jak Celta Vigo

Najwyższa porażka ligowa Barcelony od feralnego sezonu 2007-2008 kończącego erę Ronaldinho i Franka Rijkaarda stała się w Vigo faktem. Czy przykład z Celty mogą wziąć inne zespoły? - zastanawia się na swoim blogu "W polu karnym" Dariusz Wołowski, dziennikarz "Wyborczej" i Sport.pl.

Dariusz WołowskiDariusz Wołowski Fot. Sport.pl "Upokorzeni" - dziennik "Marca" lubuje się w tytułach mocnych, jak większość współczesnym mediów. Ale nawet prasa w Katalonii nie stroni od lamentów, jakby w Vigo drużyna Luisa Enrique zapłaciła cenę znacznie wyższą niż trzy punkty. Gdyby przyjrzeć się statystykom, można wyciągnąć wniosek, że Barca poległa dość nieszczęśliwie. Nie tyle była cieniem Celty w kreatywności, co zimnej krwi w sytuacjach podbramkowych. Luis Suarez wyglądał przy Nolito, a szczególnie Aspasie jak początkujący, nieporadny środkowy napastnik. Ale dwójka superstrzelców Celty nakryła czapką samego Leo Messiego.

Porażka 1:4 jest szokująca, ale jej styl jeszcze bardziej. Przez ostatnie siedem lat, w których Barcelona zdobywała mistrzostwo Hiszpanii aż pięć razy, utarło się, że jeśli jej rywal nie chce schodzić z boiska głęboko poturbowany, musi wykazać się sprytem, przebiegłością, instynktem dostosowawczym. Drużyna z Katalonii gra na swoich zasadach zawsze, przeciwnik może zginąć lub się dopasować. Nie chciał się z tym pogodzić Paco Jemes, trener Rayo, szedł na wymianę ciosów, to jego zespół padał jak mucha. Ktoś, kto zostawia miejsce do gry Messiemu, Suarezowi, Neymarowi i Inieście, jest albo dogmatykiem, albo głupcem.

Oczywiście przez siedem lat bywały odstępstwa od normy. W półfinale Ligi Mistrzów 2013 roku Bayern przejechał się po Katalończykach ciężkim walcem. Ale to była wielka chwila Bawarczyków, poza tym zespół Tito Vilanovy miała wtedy doskonałe alibi. Dramatyczna choroba trenera, plaga urazów z kontuzją Messiego na czele. W Hiszpanii nikt nie szedł tą drogą, nawet Real Madryt, szczególnie w królikiem podszytych czasach Jose Mourinho. Carlo Ancelotti kazał swoim ludziom grać odważnie w ostatnim meczu na Camp Nou (w końcu Real był wtedy najlepszą drużyną Europy). Porażka 1:2 zdruzgotała jednak wysiłek "Królewskich". A jeśli nie oni, to kogo stać w Hiszpanii na otwartą wojnę z Katalończykami? Rewelacyjne Atletico mające najtwardsze głowy i łokcie w Primera Division z założenia szukało klucza do barcelońskiego zamka. Na tym polega przecież strategiczny geniusz Diego Simeone.

Stąd miała czerpać przykład malutka Celta? A jednak dostosować się nie miała zamiaru. Ruszyła w środę do boju z otwartą przyłbicą, ustawiła atak pozycyjny, wymieniała podania ze zręcznością iluzjonisty. Aspas i Nolito upokorzyli Busquetsa, Pique i Mascherano, trójkę, na której opiera się defensywa najlepszej drużyny Europy. Dla Busquetsa był to dzień sądny, przecież uchodzi za gracza w swoim fachu zjawiskowego. W środę reagował za wolno, nie w porę, zawsze był w złym czasie i miejscu. Przeżył koszmar, tak jak cała drużyna gości, polująca na duchy.

Messi, Neymar i Suarez mieli więcej miejsca pod bramką. Co z tego, skoro tylko Brazylijczyk z niego korzystał. Bramkarz Celty miał dzień konia, Messi pudłował, Suarez nie istniał. Iniesta zagrał słabiutko i to w zasadzie wyjaśnia porażkę. Najprostszym wytłumaczeniem jest przemęczenie gwiazd. Po ciężkim amerykańskim tournee, meczach w Superpucharach, Lidze Mistrzów gracze Enrique mieli dwa razy więcej w nogach niż piłkarze Celty. Ale to nie wyjaśnia wszystkiego, choć oczywiście trudno twierdzić, że Aspas z Nolito mają większą siłę rażenia niż trio MNS.

Luis Enrique chwalił Celtę, swój poprzedni klub. Mówił, że woli paść w pojedynku z rywalem, który nie stawia autobusu w bramce, nie podstawia nóg, nie walczy podjazdowo lub brutalnie. Przeciwnie: Celta na ten środowy wieczór wcieliła się w Barcelonę z najlepszych czasów. Myślała szybciej niż przeciwnik, podejmowała lepsze decyzje nie tylko pod bramką. - W czym byli od nas lepsi? We wszystkim - przyznał Mascherano.

Prasa katalońska opublikowała zdjęcia ekipy z Camp Nou wracającej do domu jak Napoleon spod Moskwy. Długie twarze nie wyrażają wyłącznie żalu za utraconą pozycją lidera. Real zdał egzamin na San Mames, choć długimi okresami pozwalał się zdominować Athletic. Ale gdy gola stracił, natychmiast odpowiedział. To nie była wielka gra drużyny Rafy Beniteza, ale zapewniająca wyszarpać punkty. Tam, gdzie klasy nie starczało graczom z pola, był w bramce Keylor Navas, może najlepszy w tym meczu obok strzelca obu goli dla Realu Karima Benzemy.

Barcelona ma większy powód do zmartwień niż spadek ze szczytu na piąte miejsce. Większy niż cztery gole stracone przez Ter Stegena w Superpucharze Europy, cztery w Superpucharze Hiszpanii i cztery w Vigo. Bo co, gdyby tak teraz śladem Celty poszli inni rywale? A może przeświadczenie, że z Katalończykami nie da się grać otwartej piłki, jest niewiele wartym, wytartym frazesem?

Nie chodzi o to, by po jednej porażce składać go grobu najlepszą drużynę Europy. Barca się podniesie, otrząśnie, będzie zwyciężać nadal tak jak bywało już kilka razy w ostatniej dekadzie. Śmiem jednak twierdzić, że Celta nie tylko zgarnęła w środę trzy punkty, ale wyznaczyła nowy kierunek. Nie wszystkich stać na to, by go obrać, ale może przynajmniej ktoś jeszcze spróbuje.

- Wygrał futbol - Eduardo Berizzo, trener Celty.

Liczby piątej kolejki Primera Division

16 - tyle goli zdobyła Barcelona w dziewięciu oficjalnych meczach tego sezonu. I tyle samo straciła. W poprzednim sezonie o tej porze straciła ich zero!

7 - po tylu miesiącach Real znów jest liderem Primera Division. Także dzięki Celcie

Dyskutuj z autorem na jego blogu "W polu karnym"

Diego Costa - największy boiskowy brutal? [JEGO WYBRYKI]

Zobacz wideo
Czy Barcelona obroni mistrzostwo Hiszpanii w sezonie 2015/16?
Więcej o:
Copyright © Agora SA