Primera Division. Wołowski o Barcelonie: Gorsze przyjacielem złego?

Gerardo Martino był złym trenerem, mimo tego zdobył z Barceloną po 15 meczach o pięć punktów więcej niż Luis Enrique. Drużyna z Camp Nou przerodziła się dziś w jeden wielki eksperyment - pisze na swoim blogu "W polu karnym" Dariusz Wołowski, dziennikarz "Wyborczej" i Sport.pl.

Prowadząc zespół rezerw, włączył do kadry meczowej kontuzjowanego Jonathana Soriano po to tylko, by zmylić trenera rywali. Luis Enrique ma obsesję zaskakiwania, w 22 meczach tego sezonu Barcelona ani razu nie zagrała dwóch kolejnych spotkań w takim samym składzie. Zaskoczeni czują się czasem także jej piłkarze, ale jak zapewnia Marc Bartra, który z Enrique pracował w rezerwach, da się do tego przywyknąć z czasem. Władze Barcelony wybrały tego właśnie szkoleniowca, bo dla nikogo nie ulegało wątpliwości, że zespół potrzebuje głębokich reform.

Latem wydawało się, że drużyna nie będzie już korzystała z Xaviego i Daniego Alvesa. Dziś są oni obok Messiego i Busquetsa najczęściej wykorzystywanymi piłkarzami. Luis Enrique nie ma wątpliwości co do ustawienia ataku: Messi, Neymar i Luis Suarez mają w nim miejsce pewne. Miesza ustawieniem pomocników i obrońców. Chce sprawić, żeby jego ofensywne trio zdobywało jak najwięcej goli. Póki co ma ich w lidze mniej niż jeden Cristiano Ronaldo.

To niewiarygodne, ale Barcelona prowadzona przed rokiem przez "Tatę" Martino miała po 15 meczach o pięć punktów więcej niż ma zespół Luisa Enrique. Dziś byłaby liderem Primera Division z punktem przewagi nad śmigającymi niczym bolid "Królewskimi". Martino nie zmieniał w drużynie nic, doszedł do wniosku, że grupie tak wybitnych piłkarzy wystarczy przesadnie nie przeszkadzać. Początek pracy miał obiecujący, ale wiosną, w kluczowych momentach Barca zaczęła przegrywać. Najpierw w Champions League (Atletico), potem w Pucharze Króla (Real Madryt), na koniec w lidze (Atletico). I przyzwyczajeni do triumfów gracze z Camp Nou zakończyli sezon bez trofeum.

Luis Enrique przybywał do Katalonii z jasną misją. Drużyna miała się zmieniać szczególnie w grze defensywnej. Nowy trener mówił o tym, że biegać muszą wszyscy, na dowód odesłał opornego wobec gry w tyłach Gerarda Deulofeu do Sevilli. Jego zespół miewa mecze lepsze i gorsze - bilans ligowy nie jest oszałamiający: porażki z Realem i Celtą, remisy z Malagą i Getafe sprawiły, że drużyna z Camp Nou traci już 4 pkt do "Królewskich".

Na początku sezonu kataloński dziennik "Sport" opublikował listę 10 punktów, w których Luis Enrique przewyższa "Tatę" Martino. Że nie boi się sławnych piłkarzy, że działa z pozycji szefa, a nie prosi o posłuchanie, że daje szansę młodzieży (Munir, Sandro, Rafinha). Dziś te wszystkie zachwyty brzmią jak zaklinanie rzeczywistości, przestając wytrzymywać próbę czasu.

Póki co zyski z pracy nowego szkoleniowca są niejasne. Zaskakuje, miesza, unika przecieków dotyczących składu, co nie skutkuje ani oszałamiającą grą, ani wynikami. Przeciwnie. Defensywa gra być może odrobinę skuteczniej, ale pomoc - do niedawna wizytówka klubu - straciła całkowicie swoją moc. Barca była kiedyś zbiorem gwiazd pracujących na wspólne dzieło przerastające efektem każdego z graczy, nawet Messiego. Dziś zespół stracił atut jedności, mecze rozstrzyga dzięki indywidualnościom.

Trudno kwestionować dokonania nowego trenera, zanim nadejdą decydujące mecze. Jedno jest pewne. To kolejny sezon, gdy Barca budzi więcej kontrowersji niż odczuć pozytywnych. Mówi o tym 35-letni już prawie Xavi, wiedząc, że jego dni na najwyższym poziomie są policzone. Barca wygląda dziś jak jej kapitan - tylko chwilami przypomina siebie. Jak przebrzmiała piękność, która pewnego dnia zdaje sobie sprawę, że w dawne, fantastyczne kreacje już się nie mieści.

O historii FC Barcelony i jej najlepszych piłkarzy przeczytasz w książkach >>

Dyskutuj z autorem na jego blogu "W polu karnym"

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.