El Clasico. Real grał jak nigdy, odpadł jak zawsze

Atakował na początku i na końcu, strzelił dwa gole, ale nie zdołał złamać Barcelony. Po remisie 2:2 do półfinału Pucharu Hiszpanii awansowali Katalończycy

Rafał Stec bloguje o El Clasico

Bramki z meczu Barcelona - Real na ZCzuba.tv

"Remontada". Tak Hiszpanie nazywają szalone sportowe pościgi, które zaczynają się, gdy jedna drużyna szans na zwycięstwo - pozornie - już nie ma, a kończą, gdy skazani na klęskę schodzą z boiska jako zwycięzcy.

Wczoraj było blisko "remontady", która przeszłaby do historii El Clásico. Real - po porażce na Santiago Bernabeu 1:2 - do 68. minuty rewanżu przegrywał 0:2. Ale ostatnie minuty spędził na ostrzeliwaniu bramki José Manuela Pinto. Udało mu się raz, udało się drugi raz. Było też blisko trzeciego. Ale Barca przetrwała.

Ale do przerwy grała tak, jakby chciała, żeby stara maksyma opisująca reprezentację Hiszpanii - "Gramy jak nigdy, przegrywamy jak zawsze" - przylgnęła do Realu. Drużyny narodowej już ona nie dotyczy, bo ta po dziesięcioleciach niepowodzeń zdobyła ostatnio mistrzostwo Europy i świata. Zaczęła pasować do piłkarzy z Madrytu, którzy bezskutku próbują dobrać się Barcelony.

W pierwszej połowie goście rzeczywiście grali jak nigdy. A przynajmniej lepiej niż w jakimkolwiek El Clasico w erze trenera Jose Mourinho. Sami nacierali (groźnie), rywalom zaatakować nie pozwalali. Nic z tego. Na przerwę schodzili, przegrywając 0:2. Wystarczył jeden zryw Messiego. I jeden fenomenalny strzał Daniego Alvesa.

Trenera Realu od tygodnia chłostali dziennikarze. Mourinho czytał i słuchał, że jego pomysły do niczego nie prowadzą, że drużyna z Santiago Bernabeu odbija się od Barcelony jak od muru, że w dodatku zdradza własną historię, bo ucieka się do nieczystych chwytów. Prasa donosiła, że piłkarze nie wierzą w przywódcę, a szatnia się podzieliła.

Piłkarze walczyli tak, jakby chcieli przekonać świat, że opowiadał bzdury. Długo nie pozwalali rywalom choćby na dobiegnięcie do pola karnego Ikera Casillasa. I choć budowali akcje inaczej niż Barcelona, ich próbom piękna odmówić nie sposób. Dla Barcelony akcja idealna to taka, w której strzelenie gola poprzedza wymiana kilkudziesięciu podań, za którymi rywale nie są w stanie nadążyć. Real chce dotrzeć na pole karne w kilka sekund. I po kilku podaniach.

Wczoraj częściej to ich styl był górą. Rozgrywający swoje najlepsze El Clásico Mesut Özil podawał i strzelał jak prawdziwy spadkobierca Zinedine'a Zidane'a, do którego ostatnio porównywać go przestano. Na bramkę Pinto strzelali Ronaldo i Higuain. Wydawało się, że w końcu Real pobije największych rywali.

I wtedy Camp Nou nagle zmieniło się w podwórko położone w argentyńskim Rosario. Leo Messi przebiegł kilkadziesiąt metrów, na końcu otaczało go już czterech rywali, więc oddał piłkę. Pedro, zanim podziękował, strzelił gola. To była formalność. Po chwili Casillasa pięknym uderzeniem - z 30 m - pokonał Dani Alves. Oddał drugi celny strzał Barcelony przed przerwą...

Owszem, Realowi sprzyjało szczęście, bowiem Barcelona popełniała mnóstwo jak na jej standardy błędów. Ale piłkarze z Madrytu eksplodowali znakomitą formą w najtrudniejszym momencie - kiedy zapadł medialny werdykt, że są martwi. Nie są. Prowadzą w lidze hiszpańskiej, być może rzucą kolejne wyzwanie katalońskim rywalom w Lidze Mistrzów.

Ich kibice chyba znów uwierzyli, że z Barceloną da się wygrać. Nawet na Camp Nou.

W półfinale (1/2 lutego i 8/9 lutego) Barcelona zmierzy się ze zwycięzcą meczu Levante - Valencia (transmisja o 21.30 w Sportklubie. Pierwszy mecz: 1:4). W drugim półfinale trzecioligowe Mirandés zagra z Athletic Bilbao.

Tak relacjonowaliśmy na żywo mecz Barcelona - Real Madryt

Pepe zdeptał dłoń Messsiego - zobacz jego największe "wybryki" [WIDEO] ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA