Tajner: Małysz większy niż kiedykolwiek

Apoloniusz Tajner dla ?Gazety?. W tym sezonie można wygrać Puchar Świata, mistrzostwo świata w lotach, Turniej Czterech Skoczni, ale najcenniejsze jest złoto olimpijskie. Adam ma na nie szanse - mówi były trener kadry polskich skoczków narciarskich.

Robert Błoński: W piątek w Kuusamo inauguracja sezonu w skokach...

Apoloniusz Tajner, dziś kurator Polskiego Związku Narciarskiego: Zapraszam przed telewizory i na skocznie!

Wróci małyszomania?

- Nie wiem. Ale wiem, że jest lepiej niż rok temu. Wtedy nie za bardzo układała się współpraca moja, jako dyrektora sportowego, z grupą skoczków.

To znaczy?

- No jacyś nieufni wobec mnie byli. Nie to, że się chowali czy uciekali, ale prawie w ogóle nie rozmawialiśmy. Tak jakby komuś ciążyło to, że prowadziłem Małysza w poprzednim sezonie.

A teraz? Co się zmieniło?

- Ufamy sobie. W zeszłym sezonie nabrzmiewał konflikt prezesa PZN Pawła Włodarczyka z menedżerem skoczków i zarazem przyjacielem Adama Edim Federerem. Jak był krytykowany Związek, dotykało to wszystkich. Również mnie.

Jak w prasie obrywał Federer albo były pretensje do Kuttina, odczuwali to skoczkowie, także Adam. Nie było ścisłej współpracy. Ekipa skoczków była sama, bo tego chciała. Poszła na żywioł, za dużo wzięła na siebie. Teraz jest o niebo lepiej. Nie było słowa skargi, gdy pensja miała wpłynąć na konto pięć dni później. Po prostu wszyscy rozumieli, że w kasie pusto.

To teraz rozmawia Pan z Kuttinem, powiedzmy, raz w tygodniu?

- Ze względu na barierę językową rozmawiamy tylko, jak się spotkamy. Znam niemiecki, ale o niuansach wolę nie rozmawiać przez telefon, bo łatwo o nieścisłości i nieporozumienia. Ze względu na ich rozjazdy nie zdarza się to często. Za to z Łukaszem Kruczkiem, drugim trenerem, który wie wszystko, kontakt mamy nawet codziennie. Rok temu nie rozmawialiśmy prawie wcale.

Czy z tych pogawędek wynika, że doczekamy się drugiego skoczka na miarę Małysza?

- Teraz jest tak, że różnica między nim a resztą jest coraz mniejsza. Gdy popełnia poważniejsze błędy, przegrywa wewnętrzną rywalizację. Cieszy mnie wygrany Puchar Kontynentalny przez Marcina Bachledę. To taka maskotka drużyny. Wiecznie uśmiechnięty, a Puchar zdobył w niewiarygodny sposób. Nie startował w trzech konkursach, a raz został zdyskwalifikowany. Nikt wcześniej czegoś takiego nie dokonał. Kamil Stoch rośnie nam na wielkiego zawodnika. On jeszcze nie ma błysku, ale pnie się w górę. Systematycznie, cały czas do przodu... Równo, powoli, jednostajnie, ale bez oglądania się i cofania. Może i musi trochę zaczekać na ten błysk, ale za dwa-trzy lata będzie w czołówce. Robert Mateja może sporo zdziałać w pojedynczych konkursach. Mnie nigdy nie udało się utrzymać go na wysokim poziomie dłużej niż, powiedzmy, miesiąc. Może uda się Heinzowi. Krystian Długopolski to niewiadoma. Ale jest też paru dobrych zawodników w drugiej grupie. Tomek Pochwała, Stefan Hula... i inni.

Czy zawodnicy i trenerzy mają jakieś minima na ten sezon?

- Nie. Są kryteria wynikowe, które trzeba spełniać co roku. W piątek nastąpi weryfikacja wszystkiego. Wygląda to lepiej niż rok temu o tej porze.

Na jakiej podstawie Pan tak sądzi?

- Przeczucie (śmiech). I informacje od trenerów.

A jaka jest sytuacja w Związku u progu sezonu?

- 14 listopada, czyli dzień po emisji w programie "Superwizjer" kolejnego filmu o oszustwach finansowych w PZN, poprosiłem o pomoc ministra Lipca. Sponsorująca narciarstwo firma Lotos wymówiła nam tego dnia umowę. Groziła nam katastrofa. Pojechałem więc do Warszawy, a minister zaproponował, bym został kuratorem. Rekomendowałem kogoś innego, ale nikt poza mną ministra nie interesował. Poprosiłem o spotkanie ze sponsorami i dwa dni później do niego doszło. Prezes Lotosu, pan Olechnowicz, zgodził się nie wstrzymywać finansowania pod warunkiem, że zostanie opracowany audyt: na co zostały wydane pieniądze Lotosu. To potrwa, ale o wyniki jestem spokojny. Na razie pełnię w Związku rolę Zarządu, Komisji Rewizyjnej, Sądu Koleżeńskiego i Walnego Zgromadzenia...

Jest Pan sam?

- Tak, ale nie do końca. Jedną z pierwszych moich decyzji było powołanie zespołu doradców, takiej komisji problemowej. Prof. dr hab. Szymon Krasicki, szef katedry sportów zimowych w Krakowie, jest od spraw sportowych; były wiceprezes Związku, obecnie prezes Śląsko-Beskidzkiego Związku Andrzej Wąsowicz - ds. organizacyjno-finansowych; Zbigniew Kucia - ds. sportu powszechnego i młodzieży; Jacek Włodyga - ds. obiektów sportowych i inwestycji; mecenas Adam Kozłowski - ds. prawnych. Marka Siderka powołałem na stanowisko zastępcy dyrektora sportowego.

To chyba nie najlepszy moment na bałagan w PZN...

- Bałaganu nie ma. Ja ten Związek prowadzę już od maja. Teraz doszło mi więcej obowiązków. Z tym, czym zajmuje się prokuratura, wspólnego nie mam nic.

Czy to zamieszanie, śledztwo nie miały wpływu na skoczków?

- Ani przez moment nie było takiego zagrożenia. Sprawy szkoleniowe zabezpieczaliśmy kosztem innych. Mówię nie tylko o Małyszu i kadrze A, ale o dziewięciu pozostałych grupach.

Jak Małysz jest przygotowany do sezonu?

- On traktuje wszystko bardzo serio. Był bardzo skupiony na tym, co robił. Zdaje sobie sprawę, że to jego ostatnie igrzyska olimpijskie, w których może coś zdziałać. Jestem pewny, że niczego nie zaniedbał. To zawodowiec.

Latem skakał słabo.

- To dobrze. ja bym się martwił, jakby wygrywał. Rok temu skakał dobrze i w ogóle się nie cieszyłem. Bo widziałem, że przygotowania do poprzedniego sezonu były szarpane, teraz spokojniejsze, mniej nerwowe. No i jest współpraca. Sądzę, że trenerzy przekonali się, iż mają w Związku ludzi, którzy naprawdę ich wspierają.

Z Adamem Pan rozmawiał?

- Ostatnio, dość długo, w Szczyrku. Przed wyjazdem na lodowiec do Austrii. Powiem szczerze, na chwilę odejdę od tematu, że podobał mi się ten pomysł Kuttina. Skoczkowie zbudowali tam małą skocznię i na niej trenowali pozycję dojazdową na nartach skokowych. Nie robili tego w torach, więc złapali stabilność. Wyjeździli się na swoich nartach. I od pierwszego skoku na normalnej skoczni, w torach, mogli "iść" na pewniaka. Rywale tego nie robili... Wracając do Adama, to sporo rozmawialiśmy. Wciąż mamy świetny kontakt, nic sobie wyjaśniać nie musieliśmy.

Podobno chciał ponownej współpracy z psychologiem Janem Blecharzem i fizjologiem Jerzym Żołądziem...

- Trener Kuttin i menedżer Federer trzy razy spotkali się z fizjologiem. Ja też widziałem się z doktorem Żołądziem trzykrotnie. Myślałem, że uda się sfinalizować rozmowy, ale ostatecznie nie doszliśmy do porozumienia. Z psychologiem rozmów nie było w ogóle. Jan Blecharz ponad rok temu powiedział, że do sportu nie wraca i że decyzja jest nieodwołalna.

W tym sezonie jest wiele do wygrania...

- Puchar Świata, mistrzostwo świata w lotach, Turniej Czterech Skoczni i konkursy w Zakopanem. Ale najcenniejsze jest złoto olimpijskie. Jak zdobędzie je Adam Małysz, wszystkich usunie w cień. On jednak będzie chciał pokazać się każdych zawodach, w których będzie startował. Wygrana na igrzyskach to marzenie każdego. Takie konkursy zdarzają się raz na cztery lata!

Niech Pan przypomni sobie Salt Lake City! Warunki były idealne, równe dla wszystkich. Na średniej skoczni, upadł Kasai, a potem w dziurę po jego upadku wpadł Adam. Zachwiało nim, omal nie leżał. Nadludzkim wysiłkiem się nie podparł, ale noty były za niskie, by mógł walczyć o złoto. Ale medal zdobył. Na dużej skoczni też, ale wtedy dlatego, że leżał Hannawald. Z kolei Niemcy przekombinowali, Sven nie skakał na treningu i tego jednego skoku mu brakło. A pogodził wszystkich Ammann, który miesiąc przed olimpiadą upadł na głowę, dosłownie. Spędził kilkanaście dni w szpitalu, energia się w nim skumulowała i eksplodował. Ale takich konkursów i tylu wydarzeń co na olimpiadzie nie ma czasem i przez sezon.

Adam moim zdaniem ma szanse na złoto. Jest doświadczony, na pewno nie jest wypalony, umotywowany mocno, ten złoty medal mu się śni. Motorycznie na najwyższym poziomie, jeszcze nie skończył 30 lat, jeszcze te wszystkie współczynniki nie idą w dół... Niczego nie zaniedbuje, imponuje mi jego skrupulatność. Jestem pewien, że się będzie liczył, ale co się wydarzy... Zobaczymy.

Zapomniał Pan dodać, że mamy w tym sezonie... wyższego Adama.

- Tak, o centymetr. Mierzy teraz 170 cm. Z człowiekiem jest tak, że rano jest wyższy, a wieczorem, kiedy "siada" układ kostny - o kilka milimetrów - niższy. Chodzi o to, by różnymi zabiegami i masażami doprowadzić do tego, by rozluźnić przestrzenie między kręgami w kręgosłupie czy stawach skokowych albo kolanowych.

Co daje ten jeden centymetr?

- Ma narty o centymetr dłuższe i musi ważyć o kilogram więcej. Ale on na tym jednym centymetrze nart skorzysta więcej niż straci na tym kilogramie. Zyskał bowiem 22 cm kwadratowe powierzchni lotnej więcej. I to będzie miało przełożenie na odległość. Nie wiem jakie, nikt tego chyba nie obliczył. Ale jeśli powieje wiaterek, to Adaś znowu może nam w tym sezonie polatać...

W klasyfikacji generalnej PŚ 2005/06 Adam Małysz...
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.