Mundial 2014. Hiszpania - Holandia. Van tiki-taka, czyli zemsta Louisa

Hiszpanie wyliczeni do pięciu, Holandia zaczyna turniej w wielkim stylu. Czy Louis van Gaal, wielki alchemik klubowego futbolu, wreszcie znalazł też sposób na sukcesy z reprezentacją?

Futbol dał sobie w Brazylii drugą szansę, żeby się przekonać, że ze spotkania Hiszpanii z Holandią może jednak wyjść coś pięknego, że finał z RPA był tylko pamiętnym, ale wyjątkiem. I warto było czekać. Mecz w Salvadorze był świetny. Z podtekstami, zwrotami akcji, kontrowersjami, pięknymi golami i sensacją. Zwycięstwo odmłodzonej Holandii byłoby tylko zaskoczeniem. 5:1 jest sensacją.

Takie lanie sprawiła ostatnio Hiszpanii tylko Brazylia. W Brazylii, w finale Pucharu Konfederacji. Ale jej przynajmniej mecz ułożył się od początku. A Holandia musiała to zwycięstwo gonić bardzo długo. Straciła gola po karnym, którego nie było, Diego Costa nabrał sędziego, a Xabi Alonso pokonał Jaspera Cillessena. Ale na tym się skończyło to, co dla Hiszpanii dobre. A zaczęła holenderska zemsta.

Porachunki

Zemsta całej reprezentacji za to, że tamten finał z Afryki, w którym się wyrzekła swojego stylu, pozostał wtedy bez nagrody i zepsuł jej opinię na długo. Zemsta Arjena Robbena, którego cztery lata temu Iker Casillas zatrzymywał w nieprawdopodobnych sytuacjach. A teraz to Robben robił z Hiszpanami, co chciał. Nie grał na siebie, co mu się często zarzuca, sprawiał, że wszyscy koledzy wymieniający z nim podania byli lepsi. To jego mądre wyjście sprawiło, że kolejny holenderski atak nie skończył się spalonym Robina van Persiego, tylko jego golem. Potem Robben strzelił gola na 2:1 i na 5:1, robiąc sobie slalomy obok Casillasa i hiszpańskich obrońców.

Van Persie też miał swoją zemstę. Bo choć wczoraj strzelił gole już w trzecich kolejnych mistrzostwach świata, to jednak poprzednimi dwoma mundialami nie zmienił opinii, że w wielkich reprezentacyjnych turniejach często przepada bez wieści. Jest najskuteczniejszym strzelcem w historii reprezentacji Holandii, ale nie jest jeszcze jej legendą, w przeciwieństwie do wielu tych, którzy zdobywali bramki rzadziej niż on. Może zostanie nią w Brazylii. Przy jego pierwszym golu, podbiciu piłki głową w niesamowitym wyskoku, pierwszą z dwóch asyst (druga była przy bramce Robbena) miał Daley Blind, jeden z bohaterów meczu. A van Persie miał szansę na wspaniałego trzeciego gola, w stylu Marco van Bastena. Trafił w poprzeczkę.

Do listy tych, którzy się mścili, można jeszcze dopisać Stefana de Vrija, to o jego nogę sprytnie zahaczył Costa przy karnym, a de Vrij chwilę po tym, jak Costa został zmieniony, strzelił na 3:1. Ale listę trzeba zacząć od Louisa van Gaala. Trenera równie genialnego, co niezrozumianego. Marcelo Bielsę Europy, tyle że dużo bardziej czułego na własnym punkcie. Tego, który w Barcelonie stawiał fundamenty pod przyszłą tiki-takę (ale tiki-takę rozumianą jak trzeba, z mądrą równowagą między grą na utrzymanie piłki a kontratakami, a nie jej wyrodzoną wersję), wprowadzał do drużyny Xaviego i Andresa Iniestę, ale został przez katalońską prasę wdeptany w ziemię, zwłaszcza za drugiej kadencji, gdy już zupełnie nie miał ochoty tańczyć jak mu dziennikarze zagrają. W Holandii, choć zbudował fantastyczny Ajax, zwycięzcę Ligi Mistrzów 1995, i potrafił zrobić wielki futbol nawet w małym Alkmaar, bywał w futbolu wrogiem publicznym numer jeden, wyszydzanym na każdym stadionie, na którym przyjeżdżał z Alkmaar. A największe upokorzenie przeżył w eliminacjach mundialu 2002, gdy się od niego odwrócili starsi piłkarze reprezentacji (zawsze wolał stawiać na młodych, bardziej chłonnych, gotowych dać się ulepić trenerowi, a nie rutynie) i Holandia nie zakwalifikowała się do turnieju. Niejeden korek od szampana strzelił wtedy w Holandii na cześć klęski van Gaala.

Drużyna zagadka

Teraz, po latach podnoszenia się z tamtego upadku, przyjechał na mundial z drużyną zagadką. Z jednej strony mało kto umie budować efektownie grające drużyny tak jak on. Z drugiej dosyć często w czasie eksperymentów coś wybuchało mu w rękach, po sukcesach przychodziły nagłe kryzysy, po których jedyną drogą było rozstanie, jak ostatnio z Bayernem. W Salvadorze to co przygotował i jeszcze udoskonalił zmianami taktyki i składu, zmiotło Hiszpanię. Chwilami aż było szkoda patrzeć, jak mistrzowie byli ośmieszani. Z rzeźników, którzy cztery lata temu psuli Holandii opinię, został Nigel do Jong, główny winowajca. Ale Holandia zmieniła się tak bardzo, że brutalności nie potrzebował.

Już na długo przed meczem było jasne, że tu się wydarzy coś wyjątkowego. Od chwili ogłoszenia składów. Diego Costa, Diego zdrajca, jak mu wyśpiewywali Brazylijczycy podczas otwartych treningów Hiszpanii, zdążył się wyleczyć i zadebiutował w meczu o punkty tak blisko rodzinnego domu, jak tylko się dało. W Salvadorze, cztery godziny jazdy od swojego rodzinnego Lagarto. Na północnym wschodzie Brazylii, pełnym poplątanych piłkarskich biografii podobnych do tej Diego, ale z różnymi puentami. David Luiz, Hulk czy Dante też wyjeżdżali stąd jako młodzi piłkarze, na których nikt się nie poznał, ale grają dla Brazylii, choć np. Dantego kusili Niemcy. Costa wybrał inaczej. I od teraz Brazylijczycy już mogą sobie darować obrażanie go. - Warto było? - zaboli bardziej.

Zobacz wideo

Megagaleria kibicek MŚ 2014! [AKTUALIZUJEMY ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.