Argentyna - Niemcy. Brazylijczycy przepędzili kibiców Argentyny z plaży. Więc zajęli sambodrom [REPORTAŻ Z RIO]

Tu był sambodrom, a jest republika ludowa Argentyny. Biwakująca, politykująca, grillująca. Rozdyskutowana: co z tym Messim? Już Maradona czy jeszcze nie? Niektórzy kibice Argentyny koczują na ulicach Rio nawet od 20 dni. - My sobie życie tutaj wybraliśmy, mogliśmy być w hotelu - mówią.

Weterana mundialu rozpoznasz od razu. Kilka tygodni życia na asfalcie robi swoje. Kilka tygodni z wiadrem wody służącym za łazienkę i pralkę, bo prysznic jest jeden i nie wszystkim chce się czekać. Kilka tygodni w namiocie albo w domu na kółkach. Kilka tygodni imprez przy asado rozpalanym bezpośrednio na asfalcie. Ale też kilka tygodni bez płacenia za noclegi, kilka tygodni niedaleko jadłodajni, która żywi za darmo uliczników z Rio. I najważniejsze: kilka tygodni z Argentyną idącą do finału.

Hipis z rusztem

- Ja tu jestem od 20 dni. Wszedłem na jeden mecz, półfinał z Holendrami w Sao Paulo. Resztę oglądałem w strefie kibica. Na finał też pewnie nie wejdę, bo ceny szalone. Mogliby nam tu zapewnić więcej pryszniców, toalet. Ale jest pięknie - mówi Emiliano Veneroni z Buenos Aires. Stoimy w środku pola namiotowego, w które zamienił się sambodrom w Rio. Jedno z najbardziej brazylijskich miejsc zmieniło się w jedno z najbardziej argentyńskich. Flagi, transparenty. Buenos, Jujuy, Cordoba, Mendoza, La Plata. Cały kraj. River Plate i Boca Juniors żyją na tym asfalcie bez konfliktów, reprezentacja jest ponad wszystko. Im bliżej wieczoru, tym więcej dymu z asado, argentyńskiego grilla. Z wielkiego busa z napisem "Mendoza. Motorhome Pipity" wypada hipis z rusztem w kształcie gitary. Obok Fernanda z Zarate i jej koledzy szykują pizzę. Też z grilla. Fernanda szykuje ciasto, na talerzu leży zwykły żółty ser pokrojony w grube plastry i pomidory. Stołu brak, więc dwa placki już są na ruszcie, a następne trzymają koledzy.

- Dali nam tu mieszkać za darmo pewnie po to, żeby nas ściągnąć z Copacabany, bo tam obrzydzaliśmy turystom plażę - mówi Emiliano. Z Copacabany policja goni tych z namiotami, co argentyńskiej inwazji na plażę i tak nie powstrzymuje. Na finał z Niemcami ma dotrzeć według różnych szacunków od 150 do nawet ponad 200 tysięcy Argentyńczyków. Płacą za bilety lotnicze z trzykrotnym przebiciem. Stoją na granicy z Brazylią w kilkukilometrowych kolejkach. Od nocy po półfinale rezerwowali hotele w Rio w takim tempie, że byle nora ceni się teraz jak apartament. Wiedzą, że biletu na Maracanę pewnie nie zdobędą, najlepsze miejsca kosztują na czarnym rynku nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Ale być w Rio, gdy Argentyna grała z Niemcami - bezcenne.

Niemcy by tak nie mieszkali, prawda?

Weterani z sambodromu na tych z hoteli patrzą trochę z góry. Z wzajemnością i z różnych powodów. - Tam będziesz miał wygodę, ale nie będziesz miał legendy. My sobie życie tutaj wybraliśmy, mogliśmy być w hotelu. Choć pewnie mnóstwo tu też takich, których stać tylko na sambodrom. Ale przecież podróż też nie była tania. A być razem przed meczem to nasz argentyński rytuał. Niemcy by tak przecież nie mieszkali, prawda? A nam nie przeszkadza. Chcemy jeść na ulicy, świętować na ulicy. Pokazać, że w Argentynie dzieje się lepiej. Bo to jest finał naszej fiesty w Brazylii. Ale też święto na cześć naszego coraz lepszego życia. Gdyby to był finał w latach 90., to przeciętny Argentyńczyk musiałby autostopem jechać, żeby go było stać. A teraz masz 150 tysięcy w samochodach, autobusach, samolotach - mówi Emiliano.

Na jego namiocie, jak niemal na każdym, suszą się ubrania. Te wyprane i te zmoczone przez deszcz, bo teraz w Rio ulewy. Obok jest namiot Tomasa Nuneza, który przyjechał z Patagonii. Umówił się w Buenos z kolegami na wspólną wyprawę, żeby było taniej. Ale najpierw do Buenos jechał 28 godzin z krańca Argentyny. Spod Malwin. Czy raczej, póki są pod brytyjską władzą, spod Falklandów.

Kiedyś junta, by odzyskać społeczne poparcie, poszła z Wielką Brytanią na wojnę o wyspy, przegraną. Teraz prezydent Argentyny Cristina Kirchner gra na dawnych emocjach. Również przy okazji sportu. "Malvinas son argentinas", Malwiny są argentyńskie. Tak się kończył głośny klip z hokeistą na trawie zamówiony przez rząd przed igrzyskami w Londynie. Teraz ostatni mecz przed wyjazdem na mundial piłkarze zaczynali z transparentem o Malwinach. Podobnie bywa na meczach ligowych, których transmisje rząd funduje elektoratowi w otwartym kanale. - Nie jestem antyangielski, ale to, co robi rząd, doceniam. Pokazują, że im zależy - mówi Tomas. A Emiliano na asfalcie między dwoma termosami z mate pokazuje mi rolką papieru toaletowego, gdzie Europa, gdzie Ameryki, gdzie powinna być jakaś linia, za którą nikt się nikomu w życie nie wtrąca i nie zabiera mu wysp, które są niedaleko jego wybrzeża.

Wy macie rządy kapitału, a my matkę opiekunkę

- Wreszcie jesteśmy suwerenni. Nie tylko my, Argentyńczycy. To się rozlało po całym kontynencie. Wiem, mówią na to populizm, ale to jest suwerenność. U nas: rządy Nestora Kirchnera, a potem Cristiny. W Brazylii - Lula, a potem Dilma. Hugo Chavez w Wenezueli, Evo Morales w Boliwii. Mój rząd zależy ode mnie. A w Europie i Stanach zależy od wielkiego kapitału. My też mieliśmy kiedyś władze jak z Europy. Prezydent uciekał w 2001 r. helikopterem, podczas kryzysu, tak był oderwany od zwykłych ludzi. A teraz mamy matkę opiekunkę - mówi Tomas. Nie chcę wchodzić w dyskusję, pytać o kryzys finansowy, to jest ich święto. Zresztą właśnie nam przerwał Jose z Missiones niosący wielkiego psa ubranego w koszulkę Brazylii. - To pies Neymar - mówi Jose, choć pies ma koszulkę Ronaldinho. - Daj reala na piwo, co? Dla Jose, który ma słynnego psa. Dla Jose, który cię poprosił o reala - mówi. Jose jest z obozowiska w środku pola namiotowego, z grupy sztukmistrzów żonglujących maczugami, kółkami.

Piłkę oczywiście też się tu kopie. Między namiotami, przy muzyce. Niedaleko sceny na sambodromie cała grupa już po rozweselaczach tańczy do "Violety", dyskotekowego hitu, który kiedyś do szatni Villarrealu przywiózł obrońca Gonzalo Rodriguez i drużyna zrobiła z "Violety" swój hymn. - A ci tutaj są z Cordoby, grają cumbię, muzykę z Kolumbii, która i u nas jest popularna. Che, może nam zagracie? - mówi Tomas. - A może najpierw asado? - odpowiadają.

Maradona? Messiemu nie życzę

Fernanda, ta od pizzy, i jej koledzy na sambodrom przyjechali przed półfinałami, jak wielu tutaj. Na mecz z Holendrami nie weszli, oglądali na Copacabanie. Niedzielny finał pewnie też tam obejrzą. I niech Messi prowadzi. - Mascherano - dorzucają koledzy Fernandy. - Mascherano też. Messi przed poprzednim mundialem w RPA nie był w Argentynie kochany. Ale teraz to już nieaktualne. W Argentynie tak jest, że jak piłkarz wyjeżdża do ligi zagranicznej, to tak jakby się wypisywał ze społeczności. Argentyna kocha swój ligowy futbol. Premier League czy jakaś Serie A to nie robi takiego wrażenia. A Messi w lidze nie grał, wyjechał jako dziecko. Czasem łatwiej nam było pokochać byle piłkarza z Boca Juniors niż jego z tej Barcelony. Teraz już go mamy za swojego - mówi Fernanda. Czasem by chciała, żeby Messi powiedział coś ciekawego, a nie tylko oklepane formułki. - On jest taki ułożony. Z filtrem. A Maradona był bez filtra. Robił, co chciał, mówił, co chciał. Ale cierpiał też bez filtra, Messiemu nie życzę - mówi Fernanda. Kilka portretów Diego na transparentach z sambodromu widzę. Messiego ani jednego.

Leo nie ma przeszłości

- Messi, Mascherano, wszystko dobrze. Ale najważniejsze, że teraz z Alejandro Sabellą wreszcie mamy drużynę. Jest jedność, nie ma głupich tłumaczeń. Kto robi błąd, tego wina. Gramy mądrze. Zobaczysz, że na Niemców wyjdziemy się bronić. Wyjdziemy pięcioma w obronie, bo Niemcy to Niemcy. I dobrze, to działa - mówi Bernardo z grupy z La Platy. On i Isidro, obaj studenci dziennikarstwa z La Platy, w sprawie Messiego żadnych wątpliwości nie mają. - Z takim Neymarem to go nawet nie porównujmy. Kiedyś Ronaldinho namaścił Messiego w Barcelonie na najlepszego piłkarza świata. Może i kiedyś Messi namaści Neymara. Ale najpierw Neymar niech pokaże, że ma serce piłkarza. Twardość, zawziętość. Messi ma. Neymarowi tego brakuje - mówi Isidro. Stoimy w wianuszku przy namiotach, do dyskusji dołącza coraz więcej osób. I nagle bombę detonuje Pablo z Buenos. - Jaki Messi? Przecież on nie ma żadnej przeszłości w klubie z Argentyny. Nie ma Copa America. Nie ma swoich kibiców. On nic nie ma - mówi Pablo. Dyskutanci się wyrywają do odpowiedzi, ale on ucisza. - Możemy się Messim zachwycać, ale nie porównujcie mi go tutaj z Maradoną.

Isidro się zgadza i wybiera bezpieczniejszą dyskusję: Maradona czy Pele. - To Maradona pokazał kiedyś całemu światu, że piłka jest okrągła. Zaniósł futbol tam, gdzie wcześniej nie był popularny. Pele? Pele to marketing. Gdyby grał w czasach, gdy telewizja pokazywała niemal wszystko, zobaczylibyście, że był jednym z wielu - mówi. Tu Pablo znów wkracza radykalnie. - Pele wygrał trzy mundiale, Maradona jeden, o czym tu dyskusja. I Maradona też marketing lubił. Mafię lubił, prezydenta Menema lubił.

Gdyby nie Grondona, bylibyśmy wielcy

Isidro na wszystko się nie zgodzi. - Może i lubił. Ale w przeciwieństwie do Pelego Maradona każdemu powie prawdę w oczy. Pamiętasz, jak pierwszy raz się spotkał z papieżem? I co mu powiedział? Zapytał: a co wy tutaj robicie dla biednych dzieci? Pele by powiedział: ooo, jaki piękny ten Watykan. Wygodniś - mówi. I dyskusję przestawia na jeszcze bezpieczniejszy tor. - Czekaliśmy na ten finał 24 lata. Wiecie, dlaczego tak długo? Przez Grondonę - mówi o szefie argentyńskiej federacji Julio Grondonie rządzącym od 1979 roku. - Gdyby nie on, to bylibyśmy już dawno poza zasięgiem wszystkich. Ale Grondona musi rządzić. Z każdą władzą się dogada. Z juntą się dogadywał, z lewicą się dogadał. Nie wiem, czy on to robi dla pieniędzy, czy dla władzy, ale nie popuści. Z Maradoną się pokłócił i nie wpuszcza go do ośrodka kadry. Bo niby przynosi pecha. Grondona, gdyby nie Diego, to nikt by na świecie nie wiedział, że istniejesz! - wścieka się Isidro. I kończy. - Jak dobry pan, ten z wysoka, nie weźmie Grondony do siebie, to się od niego nie uwolnimy.

- Myślałem, że dla was ten dobry pan z wysoka to właśnie Diego - przerywam.

- Chcę, żebyś coś zrozumiał - odpowiada Isidro. - My Diego widzimy jeszcze trochę wyżej.

Messi jak Maradona? Powtórka z 2010 roku? Zobacz historię starć Niemiec i Argentyny!

Więcej o:
Copyright © Agora SA