MŚ 2014. Brazylia - Niemcy. Sport.pl z Brazylii: Końca świata nie będzie

Brazylia nie stanie teraz w ogniu. Maracanazo w 1950 roku opłakała. Mineirazo co najwyżej wyszydzi. A Belo Horizonte po meczu po prostu bawiło się dalej.

O wybitnych sportowcach i nieznanej stronie piłki nożnej przeczytaj w książkach >>

Kapitan wyszedł ostatni. Dwie godziny po klęsce, z czarną opaską na włosach, tak szeroką, że mógłby się w niej schować jak w kapturze. Kolejny raz przeprosił Brazylię i świat, powtórzył: marzyłem, żeby kraj dalej się śmiał. - Teraz płaczemy, ale też szukamy siły w tym płaczu - mówił. Sam już był od płaczu daleki, minęło dużo czasu. Bo pierwszych wywiadów po 1:7 z Niemcami udzielał z zapuchniętymi oczami. Dziennikarze byli dla Davida Luiza łaskawi. Kibice też. Nawet mu na końcu meczu bili brawo. Jako jednemu z niewielu, choć przecież grał źle. Ale dał im wcześniej dużo dobrych wspomnień.

Reprezentacja CBF

- Każdy teraz wypatruje histerii jak po Maracanazo, ale takiej nie będzie - mówi Mauricio Savarese, brazylijski dziennikarz "Four Four Two". - Maracanazo z Urugwajem to była tragedia. A porażka z Niemcami w Belo Horizonte to komedia. Nawet te brawa dla Luiza... Mylił się jak wszyscy, ale przecież go lubimy. Słyszałem też, jak po bramce Oscara na 1:7 grupka kibiców śpiewała dla żartu: "I believe". Śpiewali tak po naszej najwyższej porażce w historii, na mundialu u siebie. To nie była zawiedziona miłość, jak w 1950. Raczej letnie uczucie. Brazylia do kibicowania kadrze zbiera się tylko podczas wielkich turniejów. Najważniejsze są kluby, klubowe życie zaraz wróci - tłumaczy Mauricio.

- Luiz Felipe Scolari musi odejść. Nasz futbol musi się zmienić. Ale kraj szybko dojdzie do siebie - mówi Fernando Duarte, piszący o Brazylii w "Guardianie". Futbol musi się zmienić, to powtarza wielu. Działacze brazylijskiej federacji piłkarskiej (CBF) nie będą mieli na razie spokojnych snów. Gdy kadra wygrywa, należy do Brazylijczyków. Gdy przegrywa, do CBF. Tak lubianej, jak u nas PZPN u szczytu nieudolności. Jeśli władze uderzą w CBF, ludzie tylko przyklasną. A zdarzyło się już tutaj wielkie parlamentarne śledztwo z powodu przegranego mundialu. Wystarczyło 0:3 z Francją w finale MŚ 1998, i tajemnicza zapaść Ronaldo w dniu meczu. Śledztwo miało udowodnić, że kadra jest sterowana przez swoich sponsorów, a działacze kradną. Niby wszystko było czarno na białym, ale wszystko w CBF szybko wróciło do starego rytmu.

Jakie pokolenie, takie Maracanazo

Savassi, dzielnica w centrum Belo Horizonte, po meczach kładzie się spać ostatnia. Tu jest strefa kibica, bary pełne ludzi. Wokół pełno Neymarów. Dwóch Neymarów siedzi w parku z dziewczynami, tłumek Neymarów zebrał się na murku. Trudno znaleźć brazylijską koszulkę, która miałaby inny numer niż 10. Jest północ, impreza w Savassi dogasa. W Sao Paulo bywało po meczu z Niemcami burzliwie, płonęły autobusy (ale tam się ostatnio autobusy pali z wielu powodów). Tu jest spokojnie. Dużo spokojniej niż w jeden z wieczorów rundy grupowej, gdy Brazylijczycy dali się sprowokować Argentyńczykom i doszło do bójek.

Do bud z jedzeniem już nie ma tłoku. Na głównym placu strefy kibica też coraz mniej ludzi. Wśród walających się śmieci - kubków, puszek, plastikowych tacek - niemieccy kibice rozmawiają z Brazylijkami, mała grupa gra na bębnach i tańczy sambę, podpite dziewczyny flirtują z żołnierzami, pary się całują. Zwykły wieczór, gdyby trzeba było zgadywać wynik z zachowania kibiców, pewnie stanęłoby na remisie. Jakie pokolenie, takie Maracanazo. Tamto pokolenie płakało w barach Rio po nieznacznej porażce z Urugwajem, a kapitan Urugwajczyków Obdulio Varela pocieszał załamanych. Pokolenie 1:7 z Niemcami chce się bawić, nawet w wieczór porażki, choć tak nie przegrał na mundialu żaden gospodarz, a co dopiero pięciokrotny mistrz świata. Jeszcze trwało to nieszczęsne lanie od Niemców, gdy do siedzącego na trybunach Thiago Silvy, zawieszonego za kartki dowódcy obrony Brazylii, podeszły dziewczyny z prośbą o zdjęcie. I robiły selfie z uśmiechem, jakby nic się nie stało.

Mecz fajny, wynik niefajny, świat istnieje

- Nie przesadzajmy, Brazylia ma tyle pięknych rzeczy, którymi się może chwalić przed światem. Futbol jak futbol - przekonuje mnie Sandro, który mecz oglądał niedaleko stadionu, razem ze znajomymi, a potem przyjechał na imprezę na Savassi. Ostatnią taką na mundialu, już meczów w Belo Horizonte nie będzie. Sandro, artystyczna dusza, wybiera się do Paryża, chce poznawać Europę. Polska dobrze mu się kojarzy z Chopinem. Przy Stanleyu Kubricku muszę go hamować, jednak nie nasz.

Angelo, z kolczykami w obu uszach, oglądał mecz tutaj, na Savassi. - Dużo goli, szybko grali. Mecz fajny, wynik niefajny - składa mi szybki raport. - Szkoda, ale świat się przecież nie skończył.

Zobacz wideo

Brazylia płacze po klęsce w półfinale. Zobacz zdjęcia

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.