Mistrzostwa świata w piłce nożnej, półfinały. To wcale nie Neymara brakowało najbardziej

To nie Neymara zabrakło we wtorek, tylko Thiago Silvy. David Luiz nie udźwignął odpowiedzialności kapitana i organizatora gry obronnej Brazylii - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

O wybitnych sportowcach i nieznanej stronie piłki nożnej przeczytaj w książkach >>

A kiedy emocje już opadną, kiedy przestaniemy wyliczać historyczne rekordy ustanowione dziś przez Niemców i kiedy przyjdzie wskazać moment przełomowy - moment, w którym los Brazylii na tym mundialu ostatecznie się zdecydował, okaże się, że nie była nim wcale kontuzja Neymara, tylko ten absurdalny epizod z 64. minuty ćwierćfinałowego meczu z Kolumbią, w którym Thiago Silva utrudniał Davidowi Ospinie wznowienie gry po wcześniejszej interwencji i otrzymał za niesportowe zachowanie żółtą kartkę. Wiele dobrego przed tym półfinałem napisano o Davidzie Luizie - i słusznie, bo bramkę Kolumbii strzelił piękną, a piłkę nieraz odbierał wzorowo. Czego nie napisano, to zdania, że wielki pozytywny wpływ na postawę najdroższego obrońcy świata miał jego nowy partner klubowy z Paris Saint Germain, wspomniany Thiago Silva. To on organizował brazylijską obronę, to on asekurował tyleż efektywnego, co ekscentrycznego kolegę, o którym Gary Neville powiedział kiedyś, że przypomina piłkarzyka z PlayStation kierowanego z trybun przez jakiegoś dziesięciolatka.

W ciągu kilku sezonów gry Davida Luiza w Premier League wysłuchałem na jego temat nie tylko tyrady dawnego obrońcy Manchesteru United, lecz także rozlicznych bezlitosnych analiz Alana Hansena w "Match of the Day", słynnym piłkarskim programie BBC. Słowa, jakie padały, ze szczególnym uwzględnieniem rzadko używanego "shambolic" (chaotyczny, zdezorganizowany), niemal automatycznie przychodzą mi na myśl, kiedy widzę wartego 50 milionów funtów piłkarza. Niektórzy ze szkoleniowców, z Rafą Benitezem na czele, chętniej widzieli go w środku pola niż na środku obrony - dziś mogliśmy zobaczyć dlaczego.

Żeby pozostać przy samym Davidzie Luizie: przy pierwszym golu odpowiedzialny za krycie Mullera dał się zablokować Mirosławowi Klosemu i piłkarz Bayernu nie miał najmniejszego problemu z pokonaniem Julio Cesara. Przy czwartym golu, strzelonym skądinąd bezpośrednio po wznowieniu przez Brazylijczyków gry od środka, najpierw zagubił się przy wymianie podań, a potem plątał się gdzieś z dala od finiszujących Niemców. Piąty gol obciąża go niemal w stu procentach: nie wiedzieć czemu, wyszedł niemal na połowę przeciwnika, by przeciąć akcję Khediry, minął się ze wślizgiem, a potem nie wrócił we własne pole karne za szarżującym pomocnikiem Realu. Przy szóstym golu stał gdzieś z dala od akcji - w gruncie rzeczy większą przeszkodę dla strzelającego ją Schurrlego stanowił Thomas Muller. Przy siódmym znowuż był metr za Schurrlem.

Do katalogu błędów przy bramkach doliczmy zachowanie Luiza przy jednym z brazylijskich ataków, kiedy pojawił się gdzieś w okolicach pola karnego Niemców, ale po stracie nie wrócił - kontratak Niemców przerwał dopiero Luiz Gustavo, a kapitan Brazylijczyków znalazł się w obiektywie kamery dopiero po sekundzie-dwóch, wciąż jeszcze na niemieckiej połowie boiska. Doliczmy także niezauważone przez sędziego, ale wyłapane przez realizatora uderzenia łokciem w twarz i szyję Klosego. W gruncie rzeczy po półgodzinie meczu Brazylijczycy mogli stracić nie tylko pięć bramek, ale i kapitana: z czerwoną kartką. Gdyby sędzia się uparł, mógłby ukarać go również za ten kopniak w powietrze z 77. minuty, niby to z zamiarem wybicia piłki, a tak naprawdę trafienia Thomasa Mullera.

Oczywiście na podobnej zasadzie można by przeanalizować występ innych członków brazylijskiej defensywy, ze szczególnym uwzględnieniem Marcelo. Albo przyjrzeć się temu, jak Toni Kroos nie niepokojony mijał Luisa Gustavo i Fernardinho. Ale może wystarczy wymienić słowa z defensywnego elementarza: organizacja, asekuracja, komunikacja - powody, dla których nie za Neymarem, a za Thiago Silvą powinni nieszczęśni brazylijscy kibice zatęsknić. Jako miłośnik historii alternatywnej nie potrafię o tym nie myśleć: co by było, gdyby pierwszy kapitan gospodarzy turnieju mógł zagrać w tym meczu.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.