MŚ 2014. Czy piękny Mundial się skończył

Sokrates, który, jak wiadomo, w swoim drugim wcieleniu grał w reprezentacji Brazylii, mówił, że najważniejsze jest piękno: mniejsza o wynik, chodzi przede wszystkim o dawanie ludziom radości.

Duch zmarłego przed trzema laty piłkarza intelektualisty długo zdawał się unosić nad tegorocznym mundialem - dopiero podczas fazy pucharowej przypomnieliśmy sobie, że Sokrates nie zdobył nawet Copa América, o mistrzostwie świata nie mówiąc.

Kiedy rywalizacja toczy się w grupach, wszystko wygląda inaczej. Różnica bramek może mieć znaczenie, co pokazał przykład awansujących Stanów Zjednoczonych i odpadającej Portugalii. Margines błędu jakby większy. Wpadkę z jednego meczu możesz nadrobić w trakcie dwóch kolejnych (casus Algierii), ewentualnie w dwóch pierwszych uzyskałeś już bezpieczną przewagę (przypadek Kolumbii) i teraz grasz na luzie - luz, jak wiadomo, sprzyja pięknej piłce. Im bliżej finału jednak, tym więcej kalkulacji i paraliżującego poczucia odpowiedzialności. Cel jest o dwa mecze drogi - to nie sprzyja pozostawianiu piłkarzom zbyt dużej swobody. W nogach pięć spotkań, co też jest nie bez znaczenia, podobnie jak osłabienia spowodowane kontuzjami i kartkami. Piękny mundial? Po ćwierćfinałach ta fraza brzmi jakby mniej przekonująco.

Że będzie inaczej, trudno było się jednak spodziewać. Czwórka półfinalistów to drużyny od zawsze, nawet przez osoby nieinteresujące się futbolem, wymieniane wśród faworytów każdego wielkiego turnieju. Drużyny prowadzone przez trenerów pragmatyków, którzy wiedzą, że w dzisiejszej piłce sukces odnosi się, raczej oddając inicjatywę rywalowi, czekając na jego potknięcie i wykorzystując je w szybkim ataku. Nawet Joachim Löw, ostatni, który w mundialowej stawce zwracał uwagę na posiadanie piłki, przed meczem z Francją wycofał Philippa Lahma na prawą obronę, zrezygnował z ustawiania Thomasa Müllera jako "fałszywej dziewiątki", bez żalu pożegnał płynność gry i wystawił skład lepiej (Schweinsteiger i Khedira w środku) zbalansowany. O tym, jak geniusz Neymara przysłaniał fakt, że o sukcesach Brazylii stanowi w gruncie rzeczy naga siła, napisano już niejedno; zresztą Brazylijczycy swoją bezwzględną twarz pokazali także podczas ubiegłorocznego Pucharu Konfederacji. Holandia van Gaala nigdy nie zapomina o zabezpieczeniu tyłów. Pamiętny pogrom Hiszpanii z początku mundialu był w gruncie rzeczy skutkiem błędów piłkarzy del Bosque - kiedy Kostarykanie nie dali jej takich prezentów jak Iker Casillas, męczyła się przez 120 minut. Argentyna Sabelli męczy się przez cały turniej, mając zwykle sześciu piłkarzy skoncentrowanych na obronie, licząc na geniusz Messiego i pięć kolejnych meczów wygrywając po 1:0.

Przepisy na sukces podczas wielkiej imprezy są więc od lat te same: perfekcyjnie przygotowane stałe fragmenty gry (cztery z pięciu bramek w ćwierćfinałach padły dzięki rzutom wolnym, rożnym i karnemu), wyćwiczone na wszelki wypadek jedenastki oraz skuteczna defensywa. Spójrzmy, jak blisko byli Kostarykanie, którzy przez cały turniej dali sobie strzelić tylko trzy gole, co było zasługą tyleż świetnego bramkarza, co trójki obrońców i perfekcyjnie zastawianych pułapek ofsajdowych. Raz jeszcze przypomina się zdanie legendarnego futbolowego stratega Tomislava Ivicia, aktualne w kontekście skrócenia czasu przygotowań poszczególnych reprezentacji do mundialu: "Nauczyć gry obronnej można łatwiej i szybciej niż atakowania". Oraz, przywołane na blogu Rafała Steca, statystyki z poprzednich turniejów: mistrz z 1990 r. - Niemcy - stracił w fazie pucharowej dwa gole, podobnie jak mistrz z 1994 r., Brazylia. Mistrz z 1998 r. - Francja - już tylko jednego, podobnie Brazylia w 2002 r. i Włochy w 2006 r. Hiszpania przed czterema laty zagrała w fazie pucharowej na zero z tyłu.

Drużyny turniejowe, o których tu mowa, będą umiejętnie rozkładać siły, w miarę możliwości (zwłaszcza na wcześniejszych etapach) rotując piłkarzami. Będą pamiętać, że w drodze po mistrzostwo dyscyplina taktyczna zawsze musi iść przed swobodną ekspresją. Będą neutralizować, zabezpieczać, odbierać, przeszkadzać, psuć i kraść cenne sekundy.

Czy oznacza to, że wszystkie zapierające dech w piersiach mecze już na tym mundialu zobaczyliśmy? Niekoniecznie. Ktoś, przegrywając, może zostać zmuszony do postawienia wszystkiego na jedną kartę - a jeśli się przy tym odsłoni, musi dojść do wymiany ciosów, takiej jak w meczu Belgia - USA. W grze pozostały też genialne jednostki, z tymi najjaśniejszymi: Messim i Robbenem. Stawka jest tak wysoka, że emocji nie zabraknie.

Pamiętajmy jednak, że nie wszystkie emocje są estetyczne.

Jak oni zakładają ramiona - najlepsza nowinka MŚ 2014 [ANALIZA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.