Mistrzostwa świata w piłce nożnej, ćwierćfinały. Na pięć minut znów zostać starym dobrym Messim

Drużyna kontra wybitne jednostki, entuzjazm przeciw niepewności. Ćwierćfinał Argentyna - Belgia w Brasilii ma faworyta tylko w teorii. Jedni i drudzy nie byli w strefie medalowej 24 lata. Relacja na żywo z meczu Argentyna - Belgia w Sport.pl i aplikacji mobilnej Sport.pl LIVE w sobotę od 18:00.

Dokument o Messim, którego pokaz odbył się w Rio de Janeiro, nie jest jeszcze zupełnie skończony. Reżyser Alex de la Iglesia wierzy, że na początku będzie można dokleić sceny, jak jego bohater wznosi Puchar Świata na Maracanie. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że tak być nie musi - największa gwiazda mistrzostw w 1974 roku Johan Cruijff, wrócił z Niemiec tylko ze srebrnym medalem.

O Messim opowiadają w filmie znani ludzie. Poproszony o opisanie swojej gwiazdy trener Alejandro Sabella chwilę się zastanowił, po czym siedem razy powtórzył słowo "geniusz". Kolega z drużyny Javier Mascherano wypowiada kwestię: "Chciałbym być Messim przez pięć minut, żeby wiedzieć, co się czuje". Paradoks polega na tym, że teraz i Messi chciałby być choć przez pięć minut starym, dobrym Messim.

Wracając do filmu: są tam sceny, jak dorosły Messi pojawia się na szkolnej zabawie w stroju żółwia, a nauczycielka żartuje, że zrobili żółwia z najszybszego piłkarza świata. Tylko stary trener "Albicelestes", mistrzów świata z 1978 roku, César Luis Menotti wyłamał się z tonu ogólnej ekstazy. Choć stwierdził, że Messiego można porównać do Diego Maradony, to jednak żadnego z nich do Pele. - Brazylijczyk był z kosmosu, ponad wszystkimi, drugiego takiego nie było - powiedział, czym z pewnością bardzo narazi się rodakom z Argentyny.

Ci rozpoczęli desant na stolicę Brazylii. Są przekonani, że ich drużyna pierwszy raz od 24 lat przebije się na mundialu do strefy medalowej. Argentyńska prasa przestrzega, by fani przygotowali się na cierpienie i wzięli pod uwagę dogrywkę. Od 1986 roku "Albicelestes" nigdy w fazie pucharowej mistrzostw świata nie wyeliminowali rywala z Europy w 90 minut.

Do cierpień kibice Argentyny już przywykli. Żadnego meczu drużyna Sabelli nie wygrała różnicą większą niż jeden gol. Po starciu ze Szwajcarami prasę brazylijską obiegły zdjęcia biało-niebieskich modlących się o tę jedną, zwycięską bramkę, a może tylko proszących o nią litościwie zbawców - Messiego i Di Mar~ę.

Argentyńczyk Santiago Solari, były piłkarz Atletico i Realu Madryt, przybył do Brazylii jako komentator. W swoim felietonie w "El Pa~s" opisał historię, jak wybrał się z kolegą na Ipanemę w Rio, żeby dla relaksu pograć w siatkonogę. Wypatrzyli najsłabszych rywali, wywołali im mecz. Przegrywając wysoko, Solari kopnął piłkę z taką wściekłością, że wyleciała na Avenida Atlantica. Brazylijczycy pędzący w autach wzdłuż oceanu nacisnęli jak jeden mąż na hamulce. Kierowca autobusu dał Solariemu znak światłami, że bez strachu może wyjść na ulicę. "Brazylijczyk wolałby spowodować wypadek, niż najechać na taką świętość jak piłka. Czy jest w tym coś dziwnego, że mundial mundiali odbywa się właśnie tutaj?" - pomyślał i napisał Argentyńczyk, chyba z lekką nutką zawiści.

Gdyby spróbować określić różnicę między podejściem Brazylijczyków i Argentyńczyków do drużyny narodowej, mam wrażenie, że gospodarze mistrzostw są zdecydowanie bardziej wymagający. Wciąż debatują o stylu gry zespołu Luiza Felipe Scolariego, wyśmiewają Freda, tęsknią za zagubionym jogo bonito, obawiają się o wynik każdego kolejnego meczu. Zwycięstwa zdają się im nie wystarczać.

Co innego w przypadku sąsiadów znad La Platy. Argentyńczycy nie krytykują drużyny Sabelli, jakby czuli, że selekcjoner ma wystarczająco dużo kłopotów. "Albicelestes" zachowują się jak polscy kibice skoków narciarskich wobec Adama Małysza albo Kamila Stocha - bez względu na formę dmuchają pod narty.

W rzeczywistości drużynie Sabelli zarzucić można jednak bardzo dużo. Po pierwsze to, że w ogóle nie przypomina ona drużyny. Messi i Ángel di Mar~a dźwigają odpowiedzialność za resztę graczy, nawet tak znakomitych jak Agüero, Higua~n czy Lavezzi. Po czterech zwycięstwach w brazylijskich mistrzostwach wciąż nie wiadomo, na co ten zespół stać, poza tym, że bukmacherzy dają mu podobne szanse na finał jak Brazylii. Dla tego mundialu taki zestaw finalistów byłby kulminacją emocji. Rio de Janeiro opanowałaby gorączka, o której mówiłoby się latami. Argentyńczycy i Brazylijczycy nigdy nie spotkali się w meczu o złoto.

Wybieganie w przyszłość nie ma jednak sensu, gdy oba latynoskie kolosy opierają się na glinianych nogach. Marc Wilmots, trener Belgów, pytany o atuty Argentyny powiedział: "Oni mają Messiego, ale my mamy Hazarda". Fani znad La Platy oczami wyobraźni widzą, jak Leo rozstrzyga kwestię awansu, tak jak Maradona w półfinale z 1986 roku.

Belgowie chcą rewanżu i wydają się drużyną, która z każdym meczem tych mistrzostw nabiera rozpędu. W zespole Wilmotsa o sukces bije się 11 ludzi, a każdy wchodzący z ławki daje dodatkowy impuls. W 1/8 finału nastoletni Divock Origi tak wymęczył amerykańską defensywę, że zmieniający go w dogrywce o dwa lata starszy Romelu Lukaku mógł dokończyć dzieła zniszczenia. Hazard jest gwiazdą, ale zespół jest wyrównany, silny, zjednoczony entuzjazmem po mundialowych dokonaniach. Staje przed szansą poprawienia największego osiągnięcia reprezentacji Belgii z 1986 roku.

To bezdyskusyjnie najtrudniejszy rywal, na jakiego trafiła w Brazylii Argentyna, i poza argumentami z historii niewiele wskazuje na wyższość "Albicelestes". Chyba że tak jak ze Szwajcarami Messi i di Mar~a zadadzą ten jeden cios, coup de grâce. O ten cios modli się nad La Platą 40 mln ludzi.

Więcej o:
Copyright © Agora SA