MŚ 2014. Ofiary mundialowej presji

Stadiony w Brazylii rosły 24 godziny na dobę, robotnicy pod ogromną presją narażali życie i pracowali bez zabezpieczeń. Wszyscy, którzy zarobią miliony na tym wyścigu z czasem, nie chcą pamiętać o jego ofiarach.

15 grudnia 2013 roku Marcleudo Melo Ferreira skończyłby 23 lata. Dzień przed urodzinami robotnik spadł z wysokości 35 metrów podczas prac wykończeniowych na stadionie w Manaus. Zmianę rozpoczął o godz. 19. Zginął tuż przed świtem, 40 minut przed końcem zmiany.

W stolicy Amazonii pracował kilka miesięcy, dostawał 950 reali miesięcznie (1280 zł). Tego dnia nie założył lin zabezpieczających. - Był szczęśliwy, uwielbiał tą robotę. Kilka dni wcześniej narzekał jednak, że presja jest ogromna - mówi Marco Antonio Ferreira de Melo, starszy brat ofiary.

Marcleudo, z malutkiej wioski na północy Brazylii, to jeden z siedmiu robotników, którzy zginęli w trakcie robót na arenach MŚ (ósma ofiara dostała zawału serca). Większość z nich pozostała anonimowa. - Organizatorzy skutecznie blokują wszelkie informacje na ich temat. O ciemnej stronie mundialu w Brazylii się nie mówi. I rzadko się pisze - opowiada lokalny bloger i dziennikarz.

*

Sao Paulo. Główny wykonawca stadionu Itaquera oficjalnie przekazuje obiekt klubowi Corinthians. Nad areną MŚ stoją dźwigi, robotnicy zaglądają przez szybę do sali konferencyjnej. A tam sielankowa atmosfera: dużo pięknych deklaracji, poklepywania po plecach i dziennikarze z miniprzekąskami w ręku.

Slajd prezentacji o dwóch robotnikach, którzy zginęli na stadionie w Sao Paulo, nikogo nie wzrusza. Żadnych pytań. Żadnych komentarzy. Antonio Gavioli, kierownik kontraktu z ramienia firmy Odebrecht, zgadza się na rozmowę o dwóch ofiarach. Pani od PR-u cały czas go ponagla, po niewygodnych pytaniach robi znaczące miny.

- To były nieszczęśliwe wypadki. Presja? Nie było żadnego stresu. Wykonywaliśmy normalną pracę. Chcieliśmy, by Brazylia była gotowa na mundial. Codziennie przeprowadzamy 20-minutowy wykład o bezpieczeństwie, co piątek mamy grilla i mecz między robotnikami. Jesteśmy jak rodzina - zapewnia kierownik.

27 listopada ubiegłego roku na obiekcie runął dźwig. Straż pożarna wskazała 26 nieprawidłowości tylko w kontekście bezpieczeństwa na obiekcie. Po upadku 500-tonowej konstrukcji zginęli Fábio Luiz Pereira i Ronaldo Oliveira dos Santos. Andres Sanchez, koordynator lokalnego komitetu MŚ, zapowiedział wsparcie dla rodzin. Sprawa trafiła do sądu. Karen, córka pierwszej z ofiar, studentka administracji, po śmierci ojca dostała na razie tylko koszulkę. To trykot Paula Andre, jej ulubionego gracza Corinthians. Na pomysł wpadli jej przyjaciele, poprosili o pomoc wspomnianego Sancheza. Pomógł, a potem dzwonił po dziennikarzach i chwalił się "własną inicjatywą".

Fala krytyki przelała się przez fora gazet i portali w całej Brazylii. Sanchez odmawia nam rozmowy na temat wypadków.

*

Stadion w Manaus w środku dżungli też rodził się w bólach. W 2012 roku FIFA zagroziła, że odbierze miastu mundial. - Padł na nas blady strach - przyznaje Miguel Copabiango Neto, koordynator lokalnego komitetu MŚ. Blady strach, czyli presja z góry.

Przez niemal dwa lata prace trwały 24 godziny na dobę. W marcu 2013 roku zginął 49-letni Raimundo Nonato Lima Costa, potem wspomniany Marcleudo, a w lutym tego roku 55-letni Antonio José Pita Martins, portugalski operator dźwigu. - Wypadki zdarzają się wszędzie. Wszyscy bardzo cierpieliśmy, bo cała ekipa jest bardzo zżyta ze sobą. Przez miesiąc trudno nam było wrócić do normalnego rytmu pracy - mówi Neto.

Kontaktów do rodzin ofiar nikt z jego współpracowników nie może przekazać. Na szczęście znamy Elaize Farias, Indiankę z pochodzenia, dziennikarkę z powołania. Przedstawiciele wykonawcy, lokalnego komitetu, a nawet inspekcji pracy blokowali jej próby o dotarcie do krewnych robotników.

Szperała tygodniami, aż w końcu odnalazła brata Marcleudo. Okazało się, że główny wykonawca zapłacił za transport ciała i pogrzeb. O odszkodowaniu na razie rodzina nic nie wie. - Nikt nie wyjaśnił nam przyczyn wypadku i nie wskazał winnych. Zastanawiamy się nad pójściem do sądu - twierdzi brat ofiary.

Po śmierci Marcleudo prace w Manaus przerwano na kilka dni, obiekt wizytowali prokurator i komisja z ministerstwa pracy (MPT). Wykazano bardzo wiele nieprawidłowości. "Niektórzy pracownicy wykonują prace na wysokościach bez zabezpieczeń" - odnotował w raporcie Antenor Garcia de Oliveira jr.

Wskazano, że ryzyko wypadków jest bardzo duże. Ale roboty ruszyły ponownie. Stadion musiał powstać. Minęło kilka miesięcy, komisja znów przyjechała do dżungli. I znów wypunktowano głównego wykonawcę. Firmie zarzucono zaniedbania w sprawie ochrony życia pracowników.

- Duży wykonawca zatrudnia "kociaków", jak mówimy w Brazylii na małe firmy podwykonawcze. Jest czysty, bo to one biorą odpowiedzialność za postęp robót. A wykonawca może stwarzać ogromną presję - twierdzi jeden z dziennikarzy.

Prokurator Maria Nely de Oliveira dla gazety "Publica": - Presja narzucona robotnikom mogła być również czynnikiem ryzyka.

Rodzinie nikt już nie wróci Marcleudy. - Dla nas to fatalne przeżycie. Matka odebrała telefon od pracodawcy i zemdlała. Potem nikt z jego firmy już się do nas nie odezwał - opowiada brat. Wykonawca w oficjalnym komunikacie przekonuje, że zapewnia "pomoc rodzinom ofiar".

*

Za każdym razem, gdy ginął robotnik, FIFA i lokalne komitety wydawały lakoniczne oświadczenie o "wyrazach współczucia".

Zginęli podczas prac na stadionach w Brazylii

Fabio Hamilton da Cruz - Sao Paulo

Fábio Luiz Pereira - Sao Paulo

Ronaldo Oliveira dos Santos - Sao Paulo

José Afonso de Oliveira Rodrigues - Brasilia

José Antonio Pita Martins - Manaus

Marcleudo de Melo Ferreira - Manaus

Raimundo Nonato Lima da Costa - Manaus

José Antonio da Silva Nascimento - Manaus

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.