Rozmowa z Ines Sainz, modelką i dziennikarką meksykańskiej stacji TV Azteca.
Ines Sainz - Byłam pierwsza. Od dziecka lubiłam sport, miałam trzech braci, ale nigdy nie trzymałam pilota, więc oglądałam mecze i słuchałam, jak je analizują. Mieliśmy kanał z USA i zobaczyłam, że o futbolu amerykańskim opowiadają kobiety. Pomyślałam: "Czemu nie u nas?". Kiedy wystartowaliśmy z programem "Deportips" - wywiadami z czołowymi postaciami światowego sportu - konkurencja zareagowała momentalnie i też postawiła na kobiety. Naliczyłam już około 30, które przewinęły się przez telewizje.
- Weszłam w świat bardzo macho, ale doskonale wiedziałam, jak radzić sobie z mężczyznami. Przecież wychowywałam się z braćmi i ich przyjaciółmi. To był eksperyment, który świetnie się udał. Formuła, w której kobieta, która zna się na sporcie, rozmawia z mężczyznami, również im wydaje się interesująca. Często zadają mi kilka pytań i sprawdzają, czy naprawdę wiem, o czym rozmawiamy.
- Ćwiczyłam w szkole, nie pozwalano mi grać w koszykówkę z dziewczynkami, bo byłam zbyt silna. Mówili o mnie dzikuska. Mama narzekała, że jestem za mało kobieca. Uspokoiła się, kiedy zostałam królową szkoły. Byłam naprawdę dobra w taekwondo, dlatego zawsze mówię, że jestem sfrustrowanym sportowcem, który został komentatorem, bo sport zawsze dużo dla mnie znaczył.
- W świecie otwiera mi wiele drzwi. Kiedy przyjeżdżam do klubu i proszę o wywiad, łatwiej mi do siebie przekonać rzeczników prasowych. Sami piłkarze też są zainteresowani. Fakt, że nie jestem typowym dziennikarzem, mężczyzną po pięćdziesiątce, pomaga. Nie unikam trudnych pytań, ale trzymam się sportu. Nigdy nie wyciągam świństw, nie robię programu, który mógłby ich skompromitować. To pomaga, bo jedni polecają mnie drugim. Nikt nie odmawia.
- Pojechałam do Madrytu, a potem do Austrii na zgrupowanie Realu. Piłkarze mieszkali w niesamowitym zamku. Prasa nie mogła zatrzymać się w tym samym hotelu, ale oni nie wiedzieli, że jestem dziennikarką. Pieniędzy starczyło mi na dwie noce. Jako hotelowy gość czekałam na korytarzu, pytałam, kiedy jedzą piłkarze. W końcu spotkałam Roberto Carlosa i Luisa Figo i wytłumaczyłam im sytuację. Śmiali się, ale zgodzili na wywiad. Teraz jest o wiele łatwiej, z niektórymi piłkarzami się zaprzyjaźniłam. Piszę maila do Messiego lub Ronaldo i za kilka miesięcy się widzimy. Podczas mundialu w Brazylii zrobię 32 wywiady.
- Pierwszą rozmowę z nim zrobiłam, gdy był dzieciakiem. Szef FC Barcelony powiedział mi, że on będzie kimś wielkim, więc zrobiłam z Leo dwuminutowy wywiad. Bardzo dobrze mnie zapamiętał. Podczas ostatniego mundialu do mnie zadzwonił i spytał, czy mam kamerę. Złapałam taksówkę i przyjechałam.
- Do Zinedine Zidane'a. Ciągle odmawiał. Pomógł mi Ronaldo, z którym bardzo dobrze się znamy. Zażartował, bym przy następnej odmowie poskarżyła się jemu. Podziałało. Kiedyś planowałam zrobić wywiad z Alessandro del Piero, ale Włoch się rozchorował i nie przyszedł na konferencję. Było wtedy strasznie zimno, chyba 10 stopni mrozu. Poszłam do kawiarni, żeby się rozgrzać i przechodzę obok niego! Przedstawiam się, mówię, że przyjechałam, żeby z nim porozmawiać. Od razu się zgodził.
- Messi jest nieśmiały, ale nie aż tak, jak się pisze. Jak już przełamie lody, jest bardzo sympatyczny i otwarty. Ostatni nasz wywiad trwał 40 minut. Media w Hiszpanii komentowały: "Przecież nigdy tyle nie mówi!". Ale to prawda, że nigdy nie patrzy w oczy podczas wywiadu. Cristiano Ronaldo zdobywca? Jak wyszłam na kolację z nim i znajomymi, nie zachowywał się jak podrywacz. Był uprzejmy, sympatyczny dla wszystkich fanów, którzy chcieli robić sobie z nimi zdjęcie. Z kolei Paolo Maldini to prawdziwy dżentelmen, zawsze odsuwa kobiecie krzesło, otwiera drzwi.
- Oczywiście. Wielu z nich jest młodych, samotnych, mają świat u stóp. Zdobywają mój numer i wydzwaniają. Są i tacy, którzy mają inną technikę - przyjeżdżam do hotelu i cały pokój pełen kwiatów. Zdarzały się też kosztowne podarunki, kolie z diamentami. Ale sorry - jestem mężatką.