El. MŚ 2014. Polska przegrała z Ukrainą, mundial stracony

Eliminacje do zapomnienia, mecz o wszystko do zapomnienia: Polska przegrała z Ukrainą w Charkowie 0:1. Czas na poszukiwanie nowego trenera - pisze z Charkowa korespondent Sport.pl Paweł Wilkowicz.

Tak relacjonował serwis Z Czuba

Charków, stacja końcowa. Mundial w Brazylii jest już stracony, na Wembley czeka nas tylko towarzyski mecz. Ważny, ale ważniejsze od niego będą dyskusje, kiedy pożegnać Waldemara Fornalika i kogo znaleźć na jego miejsce, żeby się już nie powtórzyły takie eliminacje. Pełne meczów, które dawały jakąś nadzieję, ale nigdy nie kończyły się dobrze. Z powtarzającymi się banalnymi błędami, kiksami, źle wymierzonymi szarżami, niezdolnością do zadania decydującego ciosu. Z marnowanymi sytuacjami, z dobrą tylko jedną połową, bo albo piłkarze źle zaczynali, albo opadali z sił po przerwie. Od pewnego momentu oglądaliśmy już co mecz ten sam film. Rozbudzone nadzieje, niezła gra, rywal słabszy, niż się wydawało, a potem moment zaćmienia i po wszystkim. Zmieniali się tylko winowajcy. Tym razem nadzieje przetrwały do 64. minuty, a wypadło na Grzegorza Wojtkowiaka. Wojtkowiak wrócił po dłuższej przerwie do kadry, od razu do składu, bo na lewej obronie od dawna nie ma nikogo, kto by pokazał, że mu się to miejsce należy. Tym razem w pułapkę został więc wrzucony on. I w 64. minucie źle ocenił sytuację przy wyskoku, nie sięgnął piłki w polu karnym. Spadła pod nogi Andrija Jarmolenki, a ten nie dał szans Borucowi. Akurat wtedy, gdy przyszedł moment, gdy Polska po godzinie dobrej, ale ostrożnej gry powinna już zwolnić hamulec, zaryzykować, mocniej włączyć do ataków bocznych obrońców. Zanim hamulec puściła, już było za późno.

Ukraina, do tego czasu mądrze trzymana przez Polaków na dystans, nieskuteczna, wreszcie dostała to, co chciała, i już zwycięstwa nie wypuściła. Były jeszcze szanse dla Polski, niecelnie strzelił Robert Lewandowski, rezerwowy Sławomir Peszko powinien po kontrataku podawać, a wybrał strzał, w boczną siatkę. Ale te szanse i tak nie dorównały tym z pierwszej połowy. Okazało się w Charkowie, który to już raz, że nikt w tej grupie nie umie sobie radzić z presją, Ukraina też nie. Pierwsza połowa to była równowaga strachu, szarpane tempo, mało miejsca, faule Ukraińców, na które Polacy odpowiadali tym samym, ale sprytniej, unikając kartek. I jeśli już coś się w tym tłoku udawało stworzyć groźnego, to raczej piłkarzom Fornalika. Ukraińcy strzelali niecelnie albo za słabo - już po kwadransie kibice w Charkowie zaczęli krzyczeć, żeby za Romana Zozulię wszedł Marko Dević z Metalista - to im się zdarzały proste straty, a Jewhen Konoplianka bardziej się gospodarzom przydał jako obrońca niż najlepszy drybler. Wprawdzie każdy jego pojedynek z wolniejszym Arturem Jędrzejczykiem podnosiło kibicom ciśnienie, ale najczęściej kończyło się rzutami wolnymi i kolejnym uderzeniem w trybuny. A pod ukraińską bramką to właśnie Konoplianka zatrzymał najgroźniejszą akcję Polaków. Stał w bramce, gdy w 27. minucie, po pierwszym dla Polski rzucie rożnym, Kamil Glik uderzał głową. Piłka trafiła w Konopliankę. Do przerwy równie groźnie było jeszcze tylko wtedy, gdy po kontrataku strzał Waldemara Soboty z trudem podbił nad poprzeczkę Andrij Piatow.

Wtedy się wydawało, że Polacy znaleźli sposób na Ukrainę. Wykorzystywali jej nerwowość, bez nadmiernego odsłaniania się. Waldemar Fornalik nie bawił się w niespodzianki. Tak jak się zanosiło po treningach, wybrał wariant: bezpieczeństwo przede wszystkim, Mariusza Lewandowskiego zamiast Piotra Zielińskiego. To ustawienie miały w piątek w swoich zapowiedziach meczu nawet ukraińskie gazety. Lewandowski grał w pierwszej połowie dobrze, to po jego prostopadłych podaniach do Roberta Lewandowskiego mogło być gorąco, ale przy pierwszym był minimalny spalony, przy drugim w porę pojawił się obrońca.

Jeśli wierzyć przeciekom z PZPN, nie ma żadnych szans, by Waldemar Fornalik zachował posadę. Pozwolono mu dokończyć eliminacje, żeby to był tylko jego cud albo tylko jego klęska. Prezes Zbigniew Boniek od dawna oficjalnie i głośno dawał trenerowi tylko wsparcie, ale miał do niego wiele uwag w codziennej pracy. To, że wiceprezes Marek Koźmiński pozwolił sobie w ostatnich dniach na wywiad mocno krytykujący kadrowiczów i trenera, przypadkiem raczej nie było. Fornalik nie potrafił piłkarzy porwać, kadra podzieliła się na małe grupki, zwycięstwa, które by ją zjednoczyło, też zabrakło. Kończymy te eliminacje, mając więcej znaków zapytania niż odpowiedzi. Ale teraz to już prezes Boniek ma je zacząć dawać, nie trener.

Tabela grupy H

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.