Eliminacje MŚ 2014. Wołek: Anglia? Wyrobnicy i artyści, kaci Polaków

- Polscy piłkarze przed angielskimi czują respekt podszyty obawą - twierdzi wybitny znawca futbolu, Tomasz Wołek. - Mimo to nie wykluczam, że osiągniemy dobry wynik - dodaje. Mecz Polska - Anglia w el. MŚ 2014 we wtorek o godz. 21. Relacja Z Czuba i na żywo od godz. 18.

Łukasz Jachimiak: 17 października 1973 roku Polska zremisowała z Anglią na Wembley 1:1 i jej kosztem awansowała do finałów mistrzostw świata w 1974 roku. 16 października znów wrócimy do historii, bo z Anglikami zagramy w eliminacjach mundialu 2014.

Tomasz Wołek: Najpierw wróćmy do prehistorii. Na berlińskich igrzyskach w 1936 roku myśmy po dramatycznym spotkaniu wygrali z reprezentacją Wielkiej Brytanii 5:4. Oczywiście graliśmy przeciwko amatorom, to nieco rangę tamtego sukcesu umniejsza, ale faktem jest żeśmy w konfrontacji olimpijskiej Brytoli pobili. Warto to przypomnieć, bo naszych zwycięstw nad nimi jest jak na lekarstwo.

Dlaczego historia starć polsko-angielskich to tylko pojedyncze sukcesy naszych piłkarzy? Dlaczego z 17 meczów z tym rywalem wygraliśmy zaledwie jeden, aż dziesięć przegrywając?

- Rzeczywiście w przeciągu futbolowych dziejów lepiej nam się wiodło z drużynami o wyższym kunszcie technicznym, z wirtuozami, bo myśmy im przeciwstawiali ambicję, wolę walki, a więc te walory wolicjonalne, których z kolei Anglicy mają w nadmiarze. Oni niemal zawsze górowali nad nami atletycznie, tłamsili nas bez mała. Wszyscy pamiętamy mecz na mundialu w Meksyku w 1986 roku, kiedy naszym strasznym katem był Gary Linker [przegraliśmy 0:3, zdobył wszystkie gole] i późniejsze nieudane próby, gdzie do sukcesu niewiele już nam brakowało, ale jednak brakowało. Tu przypomina się pamiętny mecz na Wembley, kiedy do bramki Anglików na 1:0 trafił Marek Citko [1996 rok, eliminacje MŚ 1998], ale i tak przegraliśmy 1:2. Anglicy zawsze mieli znakomitych wyrobników swojej klasycznej szkoły kick and rush [kopnij i biegnij/pędź], a ci bezwzględni ludzie byli wspierani artystami takimi jak Stanley Matthews, Chris Waddle czy Kevin Keegan. Oni byli zaprawieni w swojej ciężkiej lidze. Dziś mamy w niej panoramę całego świata, przegląd wszystkich możliwych szkół z latynoską włącznie, ale kiedyś w piłkę rąbali tam głównie Brytyjczycy, budując swoją legendę twardych wyspiarzy. Myśmy wprawdzie przełamali tę legendę na Wembley i wcześniej w wygranym 2:0 meczu w Chorzowie, ale to były wyjątkowe przypadki.

Zobacz wideo

Po 1973 roku od angielskiej ściany odbijały się nasze kolejne drużyny, przez co zapewne polscy piłkarze wyjątkowo obawiają się Anglików, bo przecież dorastali notorycznie patrząc na porażki z nimi?

- Zgadzam się - polscy piłkarze przed angielskimi czują respekt podszyty obawą. To zrozumiałe, bo przecież konfrontacje polsko-angielskie przez lata odbywały się nie tylko na poziomie reprezentacji, ale też klubów. Na początku lat 60. Górnik Zabrze wygrawszy 4:2 z Tottenhamem Hotspur u siebie, w rewanżu na White Hart Lane przegrał 1:8. To był pogrom, a Szkot David Mackay wręcz tratował bezlitośnie naszych piłkarzy, którzy z tak brutalnym stylem gry wcześniej nie mieli do czynienia. Po kilku latach, kiedy ten wielki Górnik okrzepł, kiedy potrafił wygrywać z potentatami europejskimi, to co rusz się nadziewał na Anglików. Jak nie na Manchester United [porażka w ćwierćfinale Pucharu Europy w sezonie 1967/1968], to na Manchester City, przegrywając z nim jedyny finał europejskich pucharów z udziałem polskiej drużyny. Ten przegrany 1:2 finał Pucharu Zdobywców Pucharów w Wiedniu był do wygrania, bo Manchester City nie był wtedy żadną wielką drużyną. Grało w niej kilku reprezentantów Anglii, ale to była tylko brytyjska, twarda rąbanka. Jednak z nią nie umieliśmy sobie poradzić. Lepiej w latach 80. z Anglikami radził sobie Widzew [w sezonie 1982/1983 wygrał m.in. ćwierćfinałowy dwumecz Pucharu Mistrzów z Liverpoolem], ale zazwyczaj górą bywali silniejsi fizycznie Anglicy i z kolejnych zwycięstw czerpali przewagę psychiczną. W nas z biegiem lat porażki i klęski zaczęły się odkładać w formie kompleksów. Niestety, brakowało nam takich piłkarzy jak Leszek Ćmikiewicz, który w pamiętnych eliminacjach potrafił obezwładnić dwóch największych brytyjskich zabijaków - Walijczyka Trevora Hockeya i Anglika Alana Balla, mistrza świata z 1966 roku. Oni nieomal nie powąchali piłki. Ćmikiewicz swoją inteligencją, chytrością, przebiegłością, ale też świetnym przygotowaniem fizycznym sprostał tym atletom. W ogóle wtedy nasi piłkarze wygrali wiele wojen psychologicznych. Jan Tomaszewski był wyzywany od błaznów i klaunów, wszystkich nazywano zwierzętami, ale tamta generacja była zahartowana i miała wspaniałego, mądrego trenera. Kazimierz Górski potrafił ich należycie usposobić, dlatego w tym potwornym ryku, w tej wielkiej paszczy stadionu Wembley, poczynali sobie niesłychanie dzielnie.

Dziś nie mamy ani Górskiego, ani Ćmikiewicza, ale chyba i Anglicy nie są już tak wielcy?

- Euro 2012 rzeczywiście pokazało, że nie mamy porządnej drużyny, ale Anglicy też niczym nie olśnili. Są pogrążeni jeśli nie w marazmie, to w pewnym zastoju. Nawet pokolenie piłkarzy wybitnych klasy Franka Lamparda, Stevena Gerrarda i ostatnio Wayne'a Rooneya nie zdołało ich poderwać. Warto przypomnieć, że oni mają tylko jeden sukces reprezentacyjny z prawdziwego zdarzenia. To mistrzostwo świata zdobyte w 1966 roku, we własnym kraju, gdzie pomagały im ściany. W ćwierćfinale z Argentyną i w finale z Niemcami Zachodnimi pomogli im sędziowie. Anglicy mieli wtedy znakomitą drużynę, ale sukces wymęczyli i nie wiadomo czy rzeczywiście byli najlepsi na świecie. Anglia wciąż gra poniżej aspiracji, ale oczywiście nie czerpię z tego tanich pociech, bo bardzo zwodnicze byłoby kalkulowanie naszych szans na podstawie jakiegoś niedostatku, który od dziesiątków lat toczy drużynę rywala.

Chce pan powiedzieć, że mimo wszystko za chwilę kolejny angielski piłkarz może stać się katem Polaków.

- Tak, a to dlatego, że u nich znów błysnęło nowe, młode pokolenie. Tacy piłkarze jak Danny Wellbeck, jak Alex Oxlade-Chamberlain to zawodnicy na dorobku, którzy już w Europie pokazali się z dobrej strony. Zapowiadają się świetnie, nie wiemy czy będą kolejną niespełnioną generacją. Przecież Lampard i Gerrard to nazwiska wręcz klasyczne, ale oni w sposób nieunikniony zbliżają się do schyłku kariery. Pojawiają się nowi. Anglicy przeżywają ten dylemat, który jest udziałem silnych lig europejskich, gdzie wszystkimi barwami tęczy mienią się wszelkie możliwe nacje, style gry. U nich grają Brazylijczycy, Argentyńczycy, Włosi, Hiszpanie i można tak wymieniać w nieskończoność. Piłkarze z Wysp Brytyjskich przy takim bogactwie oferty mają problem z przedostaniem się do pierwszych składów. Prasa ten wątek podnosi, twierdzi że to jedna z przyczyn słabości reprezentacji, dziennikarze ubolewają, że ona ciągle do czegoś aspiruje, ale nie może się wzbić na wyżyny. Ale, mój Boże, gdyby Chelsea nie miała tych obcokrajowców, to pewnie nie wygrałaby Ligi Mistrzów. Coś za coś - tak to już jest.

Zobacz wideo

Jak powinniśmy zagrać, żeby wykorzystać swoją szansę? Ma pan pomysł, co mógłby powiedzieć piłkarzom trener Fornalik, żeby nie przegrali z Anglikami już w szatni?

- Podobno Kazimierz Górski przed meczem na Wembley zapytał: "no to co, wychodzimy na ten Wimbledon?" Improwizowany dowcip sprawił, że w szatni zrobiło się lżej. Moim zdaniem trener Fornalik nie trzyma w rękawie asa, którego mógłby w ostatniej chwili wyłożyć na stół. Mam jednak nadzieję, że w przeciwieństwie do tego co pokazał trener Franciszek Smuda na Euro, będzie reagował zgodnie z rytmem meczu. Wyjściowy skład będzie pewnie nieco asekuracyjny, ale trzeba zdać sobie sprawę z tego, że Anglicy to nie są bogowie futbolu, to nie są herosi. To bardzo dobrzy piłkarze, ale nie możemy się ich bać już w punkcie wyjścia. Niewątpliwie będzie to mecz straszliwej walki, w której trzeba będzie dać z siebie rzeczywiście wszystko w sensie najbardziej dosłownym pod słońcem, a więc zrobić to, co wiele razy zawodnicy deklarują - wypluć na murawie płuca. To jest nasza jedyna szansa.

Wierzy pan, że tym razem nie przegramy? Remis byłby sukcesem?

- Pewnie, że remis byłby do przyjęcia i nie wykluczam, że osiągniemy dobry wynik. Nie chcę rozgrzeszać piłkarzy za tę straszliwą nędzę, którą pokazali w niedawnym towarzyskim meczu z Estonią, ale już mecze o punkty z Czarnogórą i Mołdawią wyglądały inaczej, choć rewelacji też nie było. Mecz z Anglią może wyzwolić dodatkowy zapas energii. Nie chcę porównywać drużyny Górskiego z obecną, bo - niestety - nie ma czego porównywać, ale przypomnę, że na tamten zespół też spadały gromy m.in. po przegranym 1:4 sparingu z VfB Stuttgart. Od zawsze są mecze, które wywołują niebywały przybór emocji. Oby teraz czekały na nas emocje pozytywne.

Zobacz wideo
Czy Polska wywalczy jakiekolwiek punkty w meczu z Anglią?
Więcej o:
Copyright © Agora SA