MŚ 2018. Wielki turniej wielkich znaków zapytania. A car Stanisław ciągle stoi na budowie

Mają porażać przepychem, być wielkie i wystawne. Organizacyjna porażka przyszłorocznych mistrzostw świata w piłce nożnej nie wchodzi w grę. I tylko jednego Rosjanie nie są w stanie kupić - dobrego wyniku Sbornej. Dla nich to największy znak zapytania. Na pół roku przed mundialem Sport.pl odwiedził jego serce - Moskwę.

Z taką powierzchownością bez trudu mógłby być bohaterem "Ojca chrzestnego". Ogolona na łyso głowa, ciemne okulary, koszula z kilkoma odpiętymi guzikami, wypuszczona niechlujnie ze spodni, spod niej błyszczy złoty łańcuch. Kiedy pewnym krokiem wchodzi do kawiarni w centrum Moskwy, większość gości odrywa wzrok od gazet i telefonów. Image mafijnego bossa znika w jednak w chwili, gdy Stanisław Salamowicz Czerczesow szeroko się uśmiecha. To ulubieniec kibiców stołecznego Spartaka, legendarny bramkarz najpopularniejszego na wschodzie klubu, a dziś także selekcjoner reprezentacji Rosji.

Zadowolony Putin

Nie tak dawno Czerczesow prowadził do mistrzostwa i Pucharu Polski Legię Warszawa. Teraz odpowiada za start Sbornej na przyszłorocznym mundialu. Jak słyszę kilkukrotnie od miejscowych, w tej chwili to drugi po prezydencie Władimirze Putinie najważniejszy człowiek w kraju. Widzą w nim kogoś, kto jednym pociągnięciem pędzla jest w stanie nadać barwy szarej rosyjskiej rzeczywistości.

– Priwiet! Kak dielo? Szto tam w Legii? – pyta Czerczesow, a w jego głosie słychać autentyczną radość. W ogóle nie sprawia wrażenia Iwana Groźnego, który do Polski miał przyjechać na złym niedźwiedziu. Opowiada o "podgotowce", czyli przygotowaniach do najważniejszej imprezy w historii kraju. – Wiadomo, że zagramy u siebie, że przygotowujemy się po swojemu, bo nie startujemy w eliminacjach. I wiadomo, że musimy wyjść z grupy, co po 1989 r. jeszcze się nie udało. Cały czas pracujemy, postęp jest. Na naszych meczach bywał prezydent Putin. I mówił, że jest zadowolony – zapewnia Sport.pl Czerczesow.

DMITRI LOVETSKY/AP

Car Stanisław I

Rosyjski selekcjoner opowiada ze swadą, gestykulując i robiąc czasem groźne, a czasem zabawne miny. Lubi mówić i lubi być słuchanym. Chwilami przypomina siedzącego na tronie cara, który przemawia do swojego ludu. Po godzinie dołącza do nas Maciej Rybus, który od lata występuje w moskiewskim Lokomotiwie. W przeszłości pracował z Czerczesowem w Tereku Grozny. Gdy audytorium się powiększa, Czerczesow przeobraża się w aktora i rozpoczyna show. Wstaje, rozkłada szeroko ręce i mówi z satysfakcją: – Pamiętacie moje konferencje w Legii? Pełna sala, wszyscy przychodzili posłuchać, co powiem! Wygrywaliśmy i jeszcze dostarczaliśmy rozrywkę.

Pod tym względem 54-latek pochodzący z Osetii w ogóle się nie zmienił. Chociaż do mundialu coraz mniej czasu, jest bardzo pewny siebie. I to mimo, iż w czerwcowym Pucharze Konfederacji jego piłkarzom poszło słabo. Wygrali tylko z Nową Zelandią (2:0), ulegli Portugalii (0:1) i Meksykowi (1:2), odpadając w fazie grupowej.

– Wynik nas nie satysfakcjonuje, ale cieszymy się, że zrealizowaliśmy plan. Pokazaliśmy nową ambicję, waleczność, styl gry. Ta drużyna jest nowa, ale nie przez nazwiska, tylko przez mentalitet, to znaczy mentalność – tłumaczy. Kilkanaście lat życia w Austrii i Niemczech zostawiło ślad. Czerczesow czerpie słowa z niemieckiego, angielskiego, polskiego. Ma to swój urok, bo wyrazy dobiera z dużą swobodą.

Z jego ust niezmiennie można usłyszeć bon mot, który uwielbiał powtarzać w Polsce: "Problem? To polskie słowo. U mnie nie ma problemów. Są tylko pytania, na które muszę znaleźć odpowiedzi." Pytań pojawia się jednak coraz więcej, więc selekcjoner coraz sprawniej musi znajdować kolejne odpowiedzi. Kibice krytykują styl gry Sbornej, dwaj czołowi piłkarze robią sobie żarty z trenera na Instagramie, obawy budzą ostatnie wyniki. A zegar odsłonięty w Kazaniu przez prezydenta FIFA Gianniego Infantino nieubłaganie tyka.

Okno na finał

Z okna dwustumetrowego apartamentu znajdującego się na 31 piętrze wieżowca, rozciąga się działający na wyobraźnię widok. Patrząc na wprost nie można nie zauważyć potężnej, lśniącej w słońcu kopuły stadionu Łużniki. To właśnie tam już za siedem miesięcy rozegrany zostanie finał mistrzostw. Ten imponujący widok codziennie ogląda Maciej Rybus. – Patrzę i myślę, że może tam zagramy – puszcza oko reprezentant Polski.

DENIS TYRIN/AP

Na modernizację Łużnik wydano blisko 400 mln euro, czyli 1,5 mld zł. Po remoncie generalnym obiekt może pomieścić 81 tys. kibiców. W dniu finału mistrzostw będzie ósmym największym stadionem w Europie (przed m.in. mediolańskim San Siro i monachijską Allianz Areną). – Łużniki są już gotowe. Witalij Mutko, szef Rosyjskiego Związku Piłki Nożnej i wicepremier, już dawno chciał na otwarcie zaprosić Argentynę lub Brazylię. W listopadzie przyjechali Argentyńczycy. Wygrali 1:0 – wyjaśnia Sebastian Terleckij, reporter dziennika "Izwiestija".

Krzesełka od żony mera

Łużniki kiedyś gościły igrzyska olimpijskie i finał Ligi Mistrzów, ale dopiero po ośmioletniej przebudowie rosyjska duma ukaże swoje nowe oblicze – już nie tęczowe, jak dotychczas, ale kremowoczerwone, bo takie krzesełka zostały zainstalowane na nowym-starym stadionie. Co ciekawe, zostały dostarczone przez firmę należącą do Jeleny Baturiny, żony Jurija Łużkowa, byłego mera Moskwy.

Stolica Rosji to obecnie wielki plac budowy. Dobudowywany jest nowy terminal lotniska Szeremietiewo, remontowane są stacje metra, m.in. bliska centrum Studienczeskaja i dworce autobusowe. W budowie jest też Nowogorsk, treningowa baza Dynama Moskwa, oddalona od Łużnik o 30 km. – Dziś byłem tam na wizytacji. Ale zasuwają! Jak robociki. Wybudowane będą dwa boiska treningowe, a także czterogwiazdkowy hotel, w którym Sborna będzie mieszkać w trakcie turnieju. Na Łużniki z eskortą będziemy jechać z 30-40 min, mniej więcej tyle samo, co na Szeremietiewo – opowiada Czerczesow.

Stadionowy zawrót głowy

Jeszcze większe wrażenie, niż Łużniki, robi nowy dom Spartaka Moskwa – Otkrytije Arena. To jeden z pięciu otwartych już stadionów – obok tych w Soczi, Kazaniu, Sankt Petersburgu. No i Łużników. Z zewnątrz przypomina nieco nasz PGE Narodowy – również jest biało-czerwony. Zamiast siatek w barwy pomalowane są rąby przypominające herb ulubionego klubu Rosjan. Stadion imponuje także w środku, gdzie może zasiąść 45 tys. kibiców. – Według wielu to drugi najładniejszy obiekt w Rosji. Tym pierwszym jest bez dwóch zdań Krasnodar Stadium. Powala. Ale tam mistrzostwa nie zawitają – mówi Rybus.

IVAN SEKRETAREV/AP

Poza Moskwą turniejowa rywalizacja odbędzie się w Kazaniu, Soczi, Sankt Petersburgu, Kaliningradzie, Samarze, Wołgogradzie, Niżnym Nowogrodzie, Sarańsku, Jekaterynburgu i Rostowie nad Donem. Przed dwoma poprzednimi mundialami – w RPA i Brazylii – pojawiały się pytania o to, czy organizatorzy zdążą z budową obiektów. W Rosji wszyscy zapewniają, że zagrożenia nie ma. – Po Pucharze Konfederacji goście byli zachwyceni. To był test generalny dla naszych służb, dróg, samolotów, hoteli. I został zdany bez problemu – przekonuje Czerczesow.

Kiedy jadę metrem na stadion Spartaka, gdzie rozegrany zostanie mecz z Lokomotiwem (obecnie w pierwszej lidze grają aż cztery stołeczne zespoły, także CSKA i Dynamo) na stacji Kijewskaja poznaję Miszę, kibica Spartaka. Misza, choć przesympatyczny, wyglądem budzi raczej niepewność i obawę. Wysoki, świetnie zbudowany, na rękach tatuaże. Do wizerunku bandziora nie pasują tylko czarne chłopięce oczy. – Zdążymy, spokojnie. Jeśli będą opóźnienia to ultrasi z całej Rosji pojadą na budowy i przekonają budowlańców, żeby przyśpieszyli – żartuje. A może to nie żart?

Brak ciepłej wody i dziurawy dach

W Rosji od dawna panuje stadionowy zawrót głowy. Otwarta niedawno Otkrytije Arena to wyjątek. W przypadku innych stadionów nie poszło tak gładko. Arena budowana w Kaliningradzie już trzy lata przed mistrzostwami przekroczyła planowane koszta (ok. 1 mld zł). Dodatkowo drogi i ścieżki są tam regularnie zalewane przez wodę, bo stadion położony jest na podmokłej Wyspie Październikowej. – Na Wołgograd Arenie, która pomieści 32 tys. kibiców, po turnieju będzie grał drugoligowy Rotor, na którego mecze przed remontem średnio chodziło po tysiąc fanów, a na niektórych ligowych spotkaniach było tylko 350 osób. Jeszcze gorzej jest w Soczi, gdzie na stadionie może zasiąść 45 tys. ludzi, a jedyny miejscowy klub – FC Soczi – został wycofany z trzeciej ligi – opisuje Sebastian Terleckij.

ARTUR LEBEVEV/AP

Konkurs im. Monty Pythona wygrywa jednak Stadion Kriestowskij w Sankt Petersburgu. Na nim nie działało wszystko. Murawa była wymieniana już dwukrotnie, przeciekał dach (na meczach dziennikarze siedzieli pod parasolkami), w szatniach brakowało ciepłej wody, a zagrożeniem dla konstrukcji okazały się nawet kormorany, które uszkadzały zadaszenie. Cały obiekt kosztował – w przeliczeniu na złotówki – 2,5 mld zł! – Nikt nie żałuje pieniędzy. Liczy się tylko efekt. Hotele, stadiony – wszystko ma być nowe, zachwycające. Przecież przez miesiąc świat będzie patrzył na wielkość Rosji – mówi dziennikarz portalu sport-express.ru Adam Zubayraev.

"Pomoc" z Korei Północnej

Wstępnie na organizację mundialu Rosjanie mieli przeznaczyć ok. 15 mld euro. Już po kilku miesiącach budżet obniżono do 13 mld, później o kolejne 500 mln euro. W połowie maja 2015 roku „obcięto” następne 60 mln. Zrezygnowano m.in. z budowy szybkich kolei i remontów dróg. Połowę finansowania musieli zapewnić prywatni przedsiębiorcy, m.in. właściciel Chelsea Londyn Roman Abramowicz. W planie oszczędności pojawił się nawet pomysł Aleksandra Khinszteina z rządzącej partii "Jedna Rosja", który proponował, by dla obniżenia kosztów materiały budowlane produkowali więźniowie. Dzięki śledztwu norweskiego magazynu "Josimar", wiadomo też, że do pracy zatrudniono ponad stu pracujących za półdarmo północnokoreańskich robotników.

Priorytet: bezpieczeństwo

Dla organizatorów mundialu priorytetem jest bezpieczeństwo. Już dziś Moskwa wygląda jak miasto, w którym wprowadzony jest stan wyjątkowy. Niemal wszędzie można spotkać patrole policji. Dodatkowo przed meczem Spartaka w okolice stadionu przyjechały oddziały wojska i policji konnej. W wielu miejscach m.in. na lotnisku, w galeriach handlowych, przejściach metra czy hotelach ustawiono bramki wykrywające materiały wybuchowe, przy których czuwają uzbrojeni funkcjonariusze. – Rząd robi wszystko, aby turniej był bezpieczny. Została już wprowadzona nowa ustawa bezpieczeństwa. A nad stadionami mają latać drony szukające zagrożeń – mówi Terleckij z "Izwiestiji". – Jeśli Polacy przyjadą do Rosji, powinni czuć się naszymi gośćmi. Nic nikomu się nie stanie. Na pewno. Ani im, ani nikomu innemu – zapewnia trener Czerczesow.

Myśląc o bezpieczeństwie, warto mieć na uwadze także ewentualną konfrontację polskich i rosyjskich kibiców. Kiedy pytam Miszę, fana zapoznanego przed meczem Spartaka, o miejscowych fanatyków, wraca pamięcią do 2012 r. i organizowanych w Polsce i na Ukrainie mistrzostw Europy. – Byłem wtedy w Warszawie. Przyjechaliśmy oglądać piłkę, a wasi chuligani chcieli się bić. Nasi byli na to gotowi, choć nie prowokowali. U nas nikt nie chciał wojny. Ale trzeba było się bronić – opowiada i dodaje: - Jeśli Polacy przyjadą do nas po to, aby kibicować swoim, to nic im się nie stanie. Ale jeśli będą szukać guza, to go znajdą.

Chyba wie, co mówi. Jego mina przypomina minę leśnika, który ostrzega ciekawskich turystów przed wchodzeniem do lasu, gdzie grasuje groźny niedźwiedź, pan tego terytorium.

Generał ds. kibiców

Od kilkunastu miesięcy trwa jednak walka rosyjskiego rządu z chuliganami. Jej twarzą został mianowany przez samego Putina generał-major Władimir Markin. O tym, jak wiele do powiedzenia w sprawach kibicowskich mają politycy, świadczą wydarzenia z lutego. Po materiale "Armia rosyjskich chuliganów" przygotowanym przez brytyjską telewizję BBC, który – zdaniem Rosjan – szkalował miejscowych kibiców i kraj, fani Spartaka zaprezentowali specjalne oprawy meczowe, na których widniał m.in. minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow czy napis "BBC – Blah Blah Channel". Od oprawy odcięli się jednak ultrasi klubu, wskazując poniekąd prawdziwego pomysłodawcę akcji. Innym razem milicja kazała im zmienić treść oprawy, co poskutkowało zmianą tzw. sektorówki ze "Stolica waszego strachu" na "Moskwa, najlepsze miasto na ziemi". A płachtę materiału z hasłem #WelcomeToRussia2018 pokazali kibice CSKA.

PAVEL GOLOVKIN/AP

Brazylijczycy i Niemcy na pomoc

Do biura prasowego Spartaka wszedł młody, ciemnoskóry mężczyzna wyglądający niczym raper z amerykańskich teledysków. Szeroki t-shirt, szerokie spodnie, na głowie modna czapka z daszkiem. To Ari. Nowy napastnik Lokomotiwu Moskwa, w przeszłości snajper Spartaka i Krasnodaru. Od kilku miesięcy 31-latek stara się o rosyjski paszport, by latem 2018 roku reprezentować Sborną. – Chociaż jestem Brazylijczykiem, to myślę tylko o Rosji. Znam tutejszą kulturę, język, kraj. Tu urodziło się moje dziecko, ja sam mieszkam w tym kraju od siedmiu lat. Na razie złożyłem podanie o przyznanie paszportu. I czekam. Nie chodzi mi nawet o występ na mundialu, ale o honor gry w reprezentacji – zapewnia w rozmowie ze Sport.pl. Ari nie byłby pierwszym Brazylijczykiem w kadrze Stanisława Czerczesowa. Powołania otrzymali już Guilherme Marinato i Mário Fernandes, a także Niemcy Roman Neustädter (urodzony w Dniepropietrowsku) i Konstantin Rausch (urodzony w Kożewnikowie).

– Rosjanie kombinują trochę tak, jak trener Franciszek Smuda przed Euro 2012. On też lobbował za tym, żeby paszport dostali Eugen Polanski, Sebastian Boenisch i Damien Perquis – mówi Rybus. Poza Arim w kolejce po obywatelstwo lub powołanie czekają: Maicon Marques (Brazylijczyk, przez siedem lat grał w Lokomotiwie, dziś występuje w tureckim Antalyasporze), Joãozinho (Brazylijczyk, od 2011 roku w Kranosdarze) i Edgar Prib (Niemiec urodzony w Nieriungri, pomocnik Hannoveru).

– Na mundial raczej pojedzie Fernandes. Realną szansę mają Guilherme i Neustädter. Rauscha Czerczesow wciąż testuje. Szansę pewnie dostanie także Ari, ale on wciąż czeka na dokumenty. Te ma Joãozinho, ale od dawna zmaga się z różnymi urazami – analizuje Adam Zubayraev ze sport-express.ru. Szukanie wzmocnień w naturalizowanych piłkarzach nie powinno dziwić. W 2017 roku Rosjanie wygrali tylko trzy mecze. Z Węgrami, Nową Zelandią i Koreą Południową. A rozegrali 11.

Stasiek na budowie

Warto jednak pamiętać, że zespół, który objął ex trener Legii, był jeszcze niedawno niczym kupa gruzu. Na Euro 2016 w grupie z Anglią, Walią i Słowacją zdobył tylko jeden punkt. Poza słabym wynikiem zaprezentował styl nie mniej nijaki, jak królujący na wschodzie socrealizm. Mitem przeszłości żyje też rosyjska liga, która jeszcze niedawno mieniła się potencjalną potęgą, a dziś, choć wciąż bogata, nie jest w stanie rywalizować z europejskim TOP5. Na budowie rodem z propagandowego plakatu majster Stanisław co chwilę musi łatać więc kolejne dziury. W Pucharze Konfederacji z powodu urazów nie mogli wystąpić m.in. Alan Dżagojew z CSKA Moskwa i Roman Zobnina ze Spartaka.

Zaproszenia na turniej nie dostali także Artiom Dziuba i jego klubowy kolega Aleksandr Kokorin. Gwiazdorzy Zenita Sankt Petersburg do kadry już raczej nie wrócą, bo obśmiali słabe wyniki Sbornej na Instagramie. Zamieścili tam wideo zatytułowane „Message”, w którym drwią z... wąsów Czerczesowa. Sam trener bagatelizuje zamieszanie: - Nawet nie wiem czy to o mnie. Poza tym w ich przypadku zasadne jest jedno pytanie: czy dostali szansę? Dostali. No i wsio.

Turniej wielkich znaków zapytania

Nie ulega wątpliwości, że Rosja to wielki kraj i kraj wielkości. Przy wielkich drogach, niektórych nawet sześciopasmowych, stoją wielkie wieżowce, a na wielkich placach prężą dumnie pierś wielcy rosyjscy bohaterowie odlani z brązu. Wielkie są też oczekiwania społeczeństwa i polityków wobec reprezentacji Rosji. Już za nieco ponad pół roku przekonamy się, czy operacja "mundial 2018" zakończy się również czymś wielkim – sukcesem bądź klapą. Bo znaków zapytania – też wielkich – nie brakuje.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.