Polska - Czarnogóra 4:2. Były nerwy, jest awans. Po 13 miesiącach wkuwania do egzaminów czeka lato w Rosji

- Powodzenia w Rosji - powiedział Polakom szef Czarnogórców Dejan Savicević. Już dzień przed meczem, bo i rywale przywykli, że Polska takich szans nie marnuje. Były nerwy, ale nie zmarnowała.

W poniedziałki są zbiórki. We wtorki jest Robert Lewandowski. W piątki jest ogłaszanie powołań. W niedziele są awanse na wielkie turnieje. A trener na każdą prośbę o wywiad odpowiada: - Ale no przecież się umówiliśmy, że dopiero jak sukces będzie? Na razie sukcesu nie ma.

I tak od ponad trzech lat. Ten sam rytm, te same odpowiedzi, te same przesądy. Zarówno w ofensywie jak i defensywie. Trener zawsze jest na niedzielnej konferencji, kapitan zawsze na wtorkowej, z samolotu na mecz wyjazdowy zawsze pierwszy wychodzi Zbigniew Boniek, a w eliminacjach zdarza się Polsce góra jedna porażka. W 2015 porażka z Niemcami, w 2017 z Danią. Tak się rodził awans do Euro 2016, tak awans do mundialu 2018, w międzyczasie ćwierćfinał mistrzostw Europy. Ale zakończone właśnie eliminacje były nieporównywalne z tymi poprzednimi.

„Musi” to nie „może”

W finałową niedzielę na Narodowym Polska zdawała w meczu z Czarnogórą ostatni na razie egzamin z tego, co jest w sporcie najtrudniejsze: egzamin z bycia faworytem. I z powtarzalności. To było główne wyzwanie tych eliminacji, po ćwierćfinale Euro 2016, po awansach w rankingu, po milionowych transferach w lecie 2016 i 2017. Wytrzymać przejście z „może” na „musi”. Zachować spokój przez 13 miesięcy eliminacji, o których z góry było wiadomo, że można w nich tylko stracić. Bo każde inne rozwiązanie niż awans z pierwszego miejsca z tej grupy byłoby albo rozczarowaniem – jeśliby się udało awansować dopiero po barażach – albo klęską.

Jak zejść z chmur

Tak, nie było w tej grupie rywali – gigantów. Ale dzięki temu była okazja, by coś sprawdzić. To jest czwarty awans Polski na wielki turniej w ostatnich 30 latach, ale pierwszy, w którym Polska była faworytem grupy i udźwignęła tę rolę. W 2001 roku wyskoczyła na mundial z niebytu, w 2005 mogła się chować za plecami Anglii, w 2007 za Portugalią, w 2015 za Niemcami. Tak jest zawsze łatwiej. A w drodze do Rosji 2018 nie było żadnego rywala, który odciągnąłby uwagę od Polski. To Polska była na fali, ona się wspinała w rankingu, ona miała największą gwiazdę grupy. To jej rywale gratulowali jeszcze przed meczem, jak prezes czarnogórskiego związku Dejan Savicević na sobotnim bankiecie z działaczami PZPN. I na nią się mobilizowali.

Jeszcze trwało Euro, a już Zbigniew Boniek powtarzał podczas rozmów w La Baule: żebyśmy tylko umieli po tym lecie we Francji dobrze wylądować, w porę zejść z chmur, bo zaraz zaczyna się granie o mundial.  Nie we wszystkim się z trenerem Nawałką zgadzali podczas Euro, prezesowi czasem brakowało pójścia na całość w niektórych momentach meczów. Ale tu byli zgodni: największym wyzwaniem będzie przypilnowanie, żeby drużyna po Euro nie straciła głodu. Eliminacje Euro 2016 to był jeśli chodzi o emocje samograj: zwycięstwo z Niemcami dało rozpęd do końca. Same finały Euro – wiadomo, święto.  A potem trzeba było jakoś zagospodarować codzienność.

Trzy wiraże i jedna terapia wstrząsowa

13 miesięcy to jest szmat czasu. 13 miesięcy temu w podstawowym składzie kadry był Bartosz Kapustka (strzelił pierwszego gola w eliminacjach), a Rumunia wydawała się najgroźniejszym rywalem w grupie. Przez ten rok z okładem wiele się pozmieniało, a kadra w tym czasie trzy razy wchodziła w ostry wiraż: w Kazachstanie, gdzie straciła dwa punkty, a mogła też stracić na jakiś czas Kamila Glika i Roberta Lewandowskiego, gdyby sędzia był dla nich surowszy. W Kopenhadze, gdzie straciła trzy punkty, cztery gole i gdzie nie było kogo pochwalić. A najgorszy był ten trzeci wiraż: ta pomeczowa noc, gdy bilans punktów się zgadzał, ale wszystko inne nie grało. Czyli po wymęczonym 2:1 z Armenią. Następne dni były gorące, szybko się okazało, że nie było mowy o wyciszaniu afery hotelowej. Terapia wstrząsowa to zawsze jest ryzyko. Ta się udała.

Bez Milika, bez Krychowiaka, bez lewej obrony

Udało się też przejść inne próby, których w poprzednich eliminacjach nie było: jak zastąpić przez długi czas kontuzjowanego Arkadiusza Milika (w eliminacjach Euro Milik wypadł tylko na ostatni mecz), potem: jak sobie radzić bez Grzegorza Krychowiaka. Jak bez lewych obrońców (z Armenią z konieczności grał tam prawonożny Bartosz Bereszyński). Zmieniało się ustawienie, zadania. Znów niezbędny stał się Krzysztof Mączyński, choć wydawało się po Euro, że jego znaczenie dla kadry będzie maleć. A on udźwignął rolę zastępcy Krychowiaka w Podgoricy, udźwignął z Rumunią w Warszawie, on dał w niedzielę prowadzenie z Czarnogórą, gdy wrócił do składu na ostatni mecz. Miał sporo na sumieniu w drugiej połowie,  gdy Czarnogóra strzelała dwa gole i doprowadziła do remisu. Ale nie tylko Mączyński był tu winny, wszyscy zwolnili obroty po przerwie. Na szczęście Robert Lewandowski wyprowadził drużynę z poślizgu przechwytem i 16 golem w eliminacjach. Był w nich regularny jak cała drużyna. Gola nie strzelił tylko w Kopenhadze.

Zieliński wreszcie u siebie

Ale warto jeszcze wrócić do pierwszej połowy, gdy asystował przy pierwszym golu, a potem wypracował bramkę na 2:0 Piotr Zieliński, najlepszy symbol zmiany jaka zaszła w kadrze przez ostatnie dwa lata. W eliminacjach Euro 2016 Zieliński zagrał 24 minuty, z najsłabszym Gibraltarem. W Euro połowę meczu z Ukrainą. A w eliminacjach mundialu był w każdym spotkaniu w podstawowym składzie. 880 minut, zmieniany był tylko w meczach z Rumunią. Już nie jest młodszym bratem, który się cały czas ogląda na starszych. Poczuł się ważną częścią drużyny. Partnerem do taktycznych dyskusji w dwójkach. Robert Lewandowski –Zieliński, Lewandowski – Grosicki, Lewandowski – Mączyński. Jak grać, kto czego najbardziej potrzebuje na boisku: jakich podań, jakiego ruchu bez piłki. Konkrety, zanim kapitan krzyknie w tunelu tak jak w Erywaniu: „Panowie, walka! U nas bez walki nic nie ma”.

Odzyskanie Kuby

Reprezentacja traciła w drodze do Rosji na krócej lub dłużej Milika, Krychowiaka. Ale też odzyskiwała. – Odzyskaliśmy Kubę Błaszczykowskiego. I to podwójnie, na boisku i poza nim – cieszą się w sztabie kadry. Wrócił niby w poprzednich eliminacjach - pod koniec, po leczeniu  kontuzji i stracie opaski. Ale wtedy  był jeszcze nie do końca pogodzony z tym co się stało, trzymał się na uboczu. A teraz wrócił też z tej wewnętrznej emigracji. Nie mogą się go w kadrze nachwalić. O nic się nie gniewa, nawet o rolę rezerwowego. Dał świetną zmianę z Kazachstanem, a potem zagrał wielki mecz w Erywaniu. Wszyscy trzej zagrali, połączeni na dobre i złe: Błaszczykowski, Łukasz Piszczek, Lewandowski. Potwierdzając kolejny raz w ostatnich miesiącach, że trójka z Dortmundu w kadrze współpracuje ze sobą lepiej od czasu gdy stała się byłą trójką z Dortmundu.

Można zacząć marzyć

I chociaż bywały  w tych eliminacjach trudne chwile, choć kadra traciła więcej goli niż wcześniej, choć zdarzył się fatalny wieczór w Kopenhadze, i niepotrzebne nerwy w finałową niedzielę, to dobrej piłki było mimo wszystko więcej niż w walce o Euro 2016. A punktów zebrało się aż 25. Nigdy jeszcze Polska nie wywalczyła ich tyle w sześciozespołowej grupie eliminacyjnej. Z 25 punktami się nie dyskutuje. Zadanie wykonali, a teraz mogą zacząć marzyć.

Więcej o:
Copyright © Agora SA