Talent z Cracovii wyjedzie po Euro 2017? "Było wesele, czas na transfer. Dzwonią z Belgii, Holandii"

Latem Paweł Jaroszyński może być jednym z najbardziej rozchwytywanych piłkarzy reprezentacji Polski do lat 21, która już w piątek rozpocznie walkę o medale młodzieżowych mistrzostw Europy. Lewym obrońcą Cracovii interesują się klub m.in. z Belgii i Holandii. - Z mocniejszych lig także. Czas na krok do przodu - deklaruje Jaroszyński w rozmowie ze Sport.pl.

Sebastian Staszewski: Z ręką na sercu: co w ostatnich dniach bardziej zajmowało pana myśli? Ślub i wesele czy zbliżające się młodzieżowe mistrzostwa Europy?

Paweł Jaroszyński: Skupienie musiałem dzielić pół na pół, ale tylko dzięki mojej małżonce miałem w ogóle szansę pomyśleć o piłce. Patrycja wzięła na siebie ciężar organizacji, odciążyła mnie. I to z uśmiechem na twarzy. Chcę jej podziękować.

Mówią, że jeśli wesele było udane, to i wspólne życie takie będzie. Wesele było udane?

- Oj, nawet bardzo.

Jakie otrzymał pan życzenia?

- Najczęściej związane z piłką i mistrzostwami. W naszej rodzinie każdy tym żyje. Chociaż kilka osób wymyśliło takie życzenia, że szok. Normalnie z kosmosu!

Jakiś prezent wyjątkowo przypadł panu do gustu?

- Dostałem sporo książek sportowych, ale też na przykład piłkarzyki. Chociaż nie miałem jeszcze okazji zagrać. 

A życzenia?

- Chyba te, żebym przez cały turniej był zdrowy. A później wyjechał do fajnego, zachodniego klubu. Sam sobie tego życzę.

Wszystko ma pan poukładane? Ślub, wesele, Euro, transfer?

- Życie ułożyło taki harmonogram. Poza tym wydaje mi się, że każdy z chłopaków myśli o wyjeździe. Euro to okno wystawowe, możemy pokazać się skautom z całego świata. I jestem pewny, że nie tylko ja rozważam transfer. Połowa kolegów pewnie ma to w głowie. Albo i więcej, niż połowa.

Z Cracovią wiąże pana jeszcze roczna umowa.

- Konkretnych rozmów o przedłużeniu kontraktu jeszcze nie był. Poza tym chyba czas na poważny krok.

Interesują się panem kluby z Belgii i Holandii.

- Zgadza się, ale nie tylko. Z kilku innych mocniejszych lig także. W jednych tematach sprawy toczą się wolniej, w innych szybciej. Na razie moja głowa jest w Lublinie, gdzie za chwilę zaczniemy walkę o medale. Natomiast nie będę krył, że jestem mile zaskoczony zainteresowaniem moją osobą. Telefony dzwonią, sygnałów jest sporo. Ale od miłych słów do konkretów droga jest daleka, więc teraz skupiam się wyłącznie na turnieju.

W Arłamowie czuliście się jak pierwsza reprezentacja? W ekskluzywnym hotelu mieliście oddzielne, zamknięte tylko dla was skrzydło, dedykowani waszej drużynie zostali ochroniarze pracujący z kadrą Nawałki, powiększony został też sztab szkoleniowy.

- To wszystko robiło wrażenie. Mieliśmy możliwość korzystania z wszystkich możliwych form przygotowania się do turnieju, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Pachniało pierwszą kadrą. Dlatego każdy czuł się tam wyjątkowo.

To zwiększyło presję?

- Raczej poczucie obowiązku. Za chwilę dojdzie do starcia ze Słowacją i nie będzie można zrobić kroku w tył. Ludzie będą na nas patrzeć, oczekiwać sukcesu. Czujemy się więc zobowiązani do tego, aby walczyć na całego. Nie obiecam złota, ale obiecam pot, krew i łzy.

Ma pan świadomość, że w kadrze, nie tylko młodzieżowej, jest deficyt lewych obrońców?

- Trener Nawałka znalazł alternatywy – Macieja Rybusa i Artura Jędrzejczyka. A przecież nie są to nominalni lewi obrońcy. U nas jest podobnie, chociażby w przypadku Łukasza Monety. Nie pokusiłbym się o stwierdzenie, że jestem nie do wygryzienia. Mam pokorę. Robię swoje i przekonuję trenera, że to ja powinienem grać od dechy do dechy.

Słowacja to dobry rywal na początek mistrzostw? Często słyszymy, że od tego meczu będzie zależeć najwięcej.

- Też jestem zdania, że ten mecz będzie najważniejszy. On ustawi całą tabelę grupową. Jeśli wygramy, będzie łatwiej. Jeśli przegramy, zrobi się problem. Wiemy, że późniejsi rywale postawią poprzeczkę wyżej, niż Słowacja.

Ma pan kontakt z kolegami z Cracovii, którzy zostali powołani do reprezentacji Słowacji, Jaroslavem Mihalikiem i Tomasem Vestenickym?

- W tej chwili - żadnego. Ostatnie nasze rozmowy dotyczyły wakacji, klubu, transferów, ale nie meczu na Euro. Po każdym widać było wielkie skupienie. Inna sprawa, że w ostatnich tygodniach klimat w Cracovii nie sprzyjał dyskusjom o czymś inny, niż Ekstraklasie.

Zna pan nazwiska innych piłkarzy reprezentacji Słowacji, niż Mihalik i Vestenicky?

- Kojarzę ich raczej jako zespół, niż indywidualności.

Działa na wyobraźnię fakt, iż finał Euro 2017 zostanie rozegrany 30 czerwca na stadionie Cracovii?

- To zabawne, bo mistrzostwa zacznę w domu, w moim rodzinnym Lublinie, a mogę je skończyć w domu, na stadionie w Krakowie. Nie ukrywam, że taki scenariusz byłby idealny.

Jednocześnie pożegnałby się pan z Cracovią grając mecz na jej stadionie.

- To życzenia?

Tak, dobrego, zachodniego klubu.

- A to dziękuję!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.