Mundial 2018. Finalistka Chorwacja i Zlatko Dalić. Mogą go piłkarze rzucać w trawę i skakać mu po plecach. Ale kto mu próbuje wejść na głowę, wylatuje

Nie generał Miroslav Blażević, nie gitarzysta Slaven Bilić - do finału Chorwację pierwszy wprowadził Zlatko Dalić. Trener z przeciętnym CV, z różańcem w dłoni i otwartą głową. Mylił się w tym turnieju. Ale naprawiał błędy

Kiedy Chorwacja szła 20 lat temu do półfinału mistrzostw świata, on - ligowy piłkarz jakich wielu, a na urlopie kibic - świętował to na trybunach francuskich stadionów. Gdy Chorwacja marnowała wielką szansę w Euro 2008, wypuszczając z rąk wygraną w ćwierćfinale z Turcją, on właśnie się szykował do pierwszej pracy zagranicą: w Dinamie Tirana. Gdy Chorwacja marnowała wielką szansę w Euro 2016, nie stawiając żadnego oporu Portugalii w 1/8 finału, on był właśnie u szczytu klubowej kariery: jako najlepszy trener w historii ligi Zjednoczonych Emiratów Arabskich, wkrótce również finalista Azjatyckiej Ligi Mistrzów z Al-Ain. A gdy Chorwacji groziło, że zmarnuje największą szansę tego pokolenia i w ogóle nie zagra w mundialu 2018, on akurat był bez pracy (ponieważ przegrał wspomniany finał Azjatyckiej LM pod koniec 2016, szybko z trenera bohatera stał się byłym trenerem). I zgodził się przejąć drużynę po zwolnionym Ante Caciciu. Zwolnionym na niecałe trzy dni przed meczem o wszystko w Kijowie.

Dalić pierwszy raz spotkał się z drużyną na lotnisku, dwa dni przed meczem

Chorwacja jechała na Ukrainę jako wicelider grupy. Ale tylko zwycięstwo w Kijowie dawało jej pewność, że będzie jednym z wiceliderów dopuszczonych do baraży. A miała za sobą ledwie jedno zwycięstwo w czterech ostatnich meczach o punkty. I to jedyne też wymęczone, 1:0 z Kosowem u siebie po golu Domagoja Vidy w 74. minucie. Piłkarze nie przepadali za Caciciem, nawet Luka Modrić był wtedy daleko od dzisiejszych czarów, a Ante Rebić, jeden z najjaśniejszych punktów rosyjskiego mundialu - na bocznym torze. Zlatko Dalić pierwszy raz spotkał się z całą drużyną na lotnisku w Zagrzebiu, przed wylotem do Kijowa. I jak już ruszyli razem w drogę, nikt ich do tej pory nie zatrzymał.

Chorwacja pod wodzą Dalicia nie przegrała jeszcze żadnego spotkania o punkty. Mecz o wszystko w Kijowie wygrała 2:0, Grecji w barażach strzeliła cztery gole, straciła jednego. W mundialowej grupie pokonała wszystkich, w tym Argentynę 3:0, a bramkę straciła tylko z Islandią. Luka Modrić, przesunięty nieco wyżej przez Dalicia, jest piłkarzem turnieju, a trener przyszedł na konferencję prasową po awansie do finału w koszulce przywróconego do łask Rebicia. Wcześniej jednak zapoznał się z trawą na Łużnikach. Padając w nią z góry na twarz.

"Kalinić, moja porażka. Plama na mojej karierze"

Gdy skończyła się dogrywka i wreszcie świetne chorwackie pokolenie awansowało do finału wielkiego turnieju (mając w podstawowym składzie pięciu piłkarzy po trzydziestce i trzech którzy skończą trzydziestkę za rok) Sime Vrsaljko, jeden z najmłodszych w składzie, złapał trenera wpół i rzucił w trawę, a potem usiadł mu na plecach. Bo Dalicia możesz rzucić w trawę, siąść mu na plecy, jeśli jesteś Sime Vrsaljko, zagrasz z Anglią mimo ryzyka kontuzji, dasz asystę przy 1:0. Ale jeśli tylko próbujesz Daliciowi wejść  na głowę, to cię nie ma. Tak jak Nikoli Kalinicia, który odmówił wejścia z ławki w pierwszym meczu turnieju z Nigerią i został z kadry wyrzucony. - Szkoda, bo Nikola na pewno by w tym turnieju zagrał. A tak to zostanie plamą na mojej karierze. Moją trenerską porażką - mówi Dalić.

Na rogatkach Varażdina stoi wielki bilbord: zdjęcie Dalicia i napis: "Pokorny, a wielki". Bilbord postawił prezes NK Varażdin, klubu, który się stał dla Dalicia drugim domem. To z Varażdina przychodzi do Dalicia najwięcej wiadomości ze wsparciem. Znajomi z Varażdina idą w pielgrzymkach w intencji drużyny i trenera, który sam, jak mówi, w każdej trudnej chwili chwyta za różaniec w kieszeni.

Pokorny, ale czuły, gdy ktoś wobec niego albo Chorwacji nie będzie pokorny

Urodzony w Bośni i Hercegowinie Dalić piłkarzem był przeciętnym. Grał jako defensywny pomocnik, próbował w Hajduku Split, w klubach z Bośni i Hercegowiny, Czarnogóry. Ale to w Varteksie Varażdin znalazł swoje miejsce, tu wrócił po kolejnej próbie w Hajduku Split, tutaj został trenerem. Początkowo jako asystent wielkiego Miroslava Blażevicia, tego który poprowadził Chorwację do półfinałów we Francji. A gdy Blażević został zwolniony po dotkliwej porażce w lidze, asystent przejął drużynę. Skończył z nią ligę na trzecim miejscu, był bliski zdobycia Pucharu Chorwacji. Z HNK Rijeka zajął czwarte miejsce w Lidze, ze wspomnianym Dinamo Tirana wygrał Superpuchar Albanii, ale odszedł po ledwie kilku miesiącach. Pracował z chorwacką młodzieżówką, ale szansy w mocnym chorwackim klubie się nie doczekał. Naprawdę ceniony był dotychczas tylko w krajach Zatoki Perskiej. Zaczął w saudyjskim Al Faisaly i dobrą pracą wywalczył kontrakt u lokalnego giganta, Al Hilal. Najpierw w drużynie rezerw, dopiero potem przy pierwszej drużynie. A od 2014 aż do wspomnianego zwolnienia na początku 2017 trenował Al-Ain ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Pokorny, a wielki - ale też bardzo czuły, gdy ktoś wobec niego nie zachowa pokory. Jak Kalinić, jak Jorge Sampaoli, który nie podał mu ręki po 0:3 w grupie, jak angielscy komentatorzy, którzy przepowiadali zwycięstwo Anglii, a Dalić odpowiedział im po awansie, że są żadnymi ekspertami, bo od początku było jasne, że Chorwacja jest w każdej linii lepsza. Dalić jest dobry w analizowaniu rywali, nie boi się przyznać do błędu, dobrze reaguje podczas meczów. Albo zmieniając piłkarzy, albo plan. W półfinale zmienił plan przed drugą połową, chciał też zmieniać piłkarzy, ale każdy z nich go zapewniał, że wcale nie jest zmęczony.

"Wielcy pojechali do domu, a my zostaliśmy tutaj z robotnikami"

 - Wielcy już pojechali do domu, a my zostaliśmy tutaj z robotnikami - mówił Dalić, gdy Chorwacja przyjechała do Moskwy na półfinał. Jego drużyna po fazie grupowej co rundę wpada w jakieś kłopoty. Zaczyna na wolnych obrotach, pierwsza traci bramki, w półfinale instynkt zawiódł nawet Modricia, który nierozsądnym faulem dał Anglii najlepszy prezent, rzut wolny tuż przed bramką. Ale ta Chorwacja: Dalicia, Subasicia, Modricia, Mandżukicia i tych wszystkich którzy grają u ich boku, jest na razie nie do złamania.

Wiele już napisano o tym, że ten mundial zawłaszczyła na boiskach Europa. Ale z czterech europejskich półfinalistów akurat Chorwacji bliżej pod wieloma względami do Ameryki Południowej. Zaczynając od tego, ile znaczy dla tej drużyny wspólne śpiewanie hymnu, a kończąc na tym, z jakiego chaosu się czasem biorą jej sukcesy i ile sport, również sport dzieci i młodzieży, znaczy dla społeczeństwa. Jest na tak wysokim poziomie, że reprezentacja utrzymuje się w światowej czołówce, choć nie ma w Chorwacji systemu szkolenia, bo go Romeo Jozak nie dokończył spisywać zanim został zwolniony jako dyrektor sportowy federacji. Nie ma tu infrastruktury piłkarskiej choćby zbliżonej do Belgii, o Francji i Anglii nie wspominając. Liga też jest o lata świetlne od lig większości rywali, z którymi się Chorwacja w Rosji mierzyła. Federację wielu kibiców uważa za skorumpowany relikt przeszłości. A trenerów kadry i Dinama Zagrzeb zatrudnia się i zwalnia metodą nazywaną przez Michała Probierza "na udo". Często tuż przed decydującymi meczami. Jak było ze zwolnieniem Niko Kovaca, na dwie kolejki przed końcem eliminacji Euro 2016, gdy Chorwacja wypadła poza miejsce dające bezpośredni awans do turnieju. A potem ze zwolnieniem Cacicia i zatrudnieniem Dalicia. I z Daliciem się udało, ale to samo pokolenie piłkarzy, które dziś chwalimy za waleczność i ładną grę, do tej pory w eliminacjach z reguły się męczyło, i w wielkich turniejach przeżywało rozczarowania. Aż w Rosji wreszcie tę klątwę przełamało. Nie ucząc nas niczego o planowaniu, wizjach i systemach. Ale o grze w piłkę już tak.

Więcej o:
Copyright © Agora SA