Mundial 2018 Półfinał Anglia - Chorwacja. Pomysł, by zerwane więzi z kibicami naprawić kamerą, rzucił sam Gareth Southgate. Tylko tu nie łączy nas piłka, a jaskinia. Jaskinia lwa.

Nad imperium Garetha Southgate'a słońce nigdy nie zachodzi. Ale udało się ten problem rozwiązać roletami. Poza tym - sielanka. Jeśli futbol wróci tego lata do domu, Anglicy nie zapomną, że to uczucie wybuchło nad Bałtykiem

Angielski korpus dziennikarski, najbardziej krwiożerczy na świecie, podzielił się na kilka grup, żeby niczego nie przeoczyć. W głównej sali centrum prasowego w Repinie obrońca Harry Maguire (strzelec pierwszego gola w ćwierćfinałowym meczu ze Szwecją) gra teraz w rzutki z jednym z dziennikarzy. Kibicuje im tłum z wyciągniętymi w górę kamerami i smartfonami. Ale trzeba też pilnować sali konferencyjnej, bo za chwilę przyjdzie Ashley Young. A wcześniej na sofach w salonie, tych na których robi się wywiady tylko dla prasy, był Dele Alli. Gdy Young skończy konferencję, pójdzie na kręgle z jednym z dziennikarzy. Na jego miejscu usiądzie Eric Dier. I na koniec konferencji odpowie pięknym portugalskim na kilka pytań dziennikarzy z Brazylii.

Dier jest wychowankiem Sportingu Lizbona. Jego rodzice wyjechali do Portugalii, gdy mama dostała pracę w biznesie związanym z Euro 2004. Zostali na kilka lat, a Eric powiedział potem w jednym z wywiadów: Anglicy czasem zapominają, że jestem trochę piłkarzem z zagranicy. Była nawet kiedyś awantura o to, że poprosił Garetha Southgate'a, wtedy trenera młodzieżówki, by go pominął przy powołaniach do U-21. Chciał złapać oddech w Tottenhamie, a wyszedł w mediach na dezertera, który może wcale Anglii nie kocha. Southgate jest jednak ponad takie rzeczy. A Dier jest dziś z Anglią w półfinale mistrzostw świata. Jego karny strzelony Kolumbijczykowi Davidowi Ospinie  w 1/8 finału przypieczętował pierwsze angielskie zwycięstwo w konkursie karnych w wielkim turnieju. Zaczęła się euforia, która przetrwała też ćwierćfinał ze Szwecją. I nadal wzbiera.

Oczywiście, że Gareth

- Wiedzieliśmy, że tylko tutaj w mundialu możemy naprawić to, co zrobiliśmy w Euro 2016, przegrywając w 1/8 finału z Islandią. Wiedzieliśmy wtedy, że tak dalej być nie może. Konieczne są zmiany i było ich wiele, cały proces. Nauczyliśmy się na błędach, naprawiliśmy je i widzimy, że kraj znów nas wspiera - mówi Dier. Potem przejdzie na wspomniany portugalski, a to jeszcze nie koniec atrakcji. W studiu angielskiej federacji w hotelu Forrestmix Club - to jest hotel kadry, centrum prasowe jest w sąsiadującym z nim Cronwell Park - czeka na wejście w programie na żywo stoper John Stones. Program nazywa się Lion's Den. Jaskinia Lwa.

- Stones, Alli, Young, Dier, Maguire. Pięciu! Pięciu piłkarzy jednego dnia! Kiedyś przyszedłby jeden, musiałby obsłużyć wszystkich: konferencja, wywiad dla gazet, potem dla stacji radiowych i pod koniec już byłby kompletnie znudzony. Teraz się zmieniają. I zawsze któryś gra w rzutki z wybranym dziennikarzem, wynik dopisujemy  do klasyfikacji generalnej. Prowadzą piłkarze - opowiada Sport.pl Greg Demetriou, szef działu komunikacji w angielskiej federacji. - A program live też jest nie do przecenienia, dzięki niemu kibice mają pewność, że federacja w nic nie ingeruje, niczego nie cenzuruje. Co piłkarzowi leży na sercu, to będzie w programie - mówi Demetriou. I widząc pytające spojrzenie, odpowiada: - No oczywiście, że Gareth.

Kibice znielubili tę kadrę. Piłkarze mieli żal do kibiców. Trzeba było działać

- Wszystko w takich sprawach zależy od trenera. To on, gdy przyszedł dwa lata temu, namówił nas, żebyśmy robili filmiki o kadrze do FA.tv. Southgate jest człowiekiem telewizji, po karierze piłkarskiej pracował nie tylko jako trener, ale też ekspert w stacji ITV. I gdy objął kadrę czuł, że pora pokazać kibicom, jaka ta drużyna naprawdę jest. Pozaglądać w życie piłkarzy na zgrupowaniu, zachęcić ich do wygłupów. Gareth widział, ile się stało złego przez porażkę z Islandią. Więź między reprezentacją a kibicami kompletnie się zerwała. Kibice znielubili tę kadrę. A piłkarze... może nie znielubili kibiców, ale nie byli w stanie zrozumieć, dlaczego kibice im choć trochę nie współczują. Dlaczego się całkiem odwrócili - mówi Demetriou. Kanał wideo w FA.tv rozbudowywali podczas eliminacji mundialu. A po awansie usłyszeli od Southgate'a: teraz jest pora, by wziąć czyste kartki.

- Powiedział tak wszystkim w sztabie. Kucharzowi, lekarzowi, nam. Wszystkim to samo: weźcie czyste kartki i napiszcie na nich, co zrobicie podczas mundialu. Ale nie to co zawsze robicie, tylko jak wam się marzy, że zrobicie. To ja napisałem, że chcę mieć podczas dni medialnych pięciu piłkarzy, do tego program na żywo i chcę, żeby biuro prasowe to nie była jakaś mała salka w której piłkarz będzie się czuł zgnieciony kamerami i mikrofonami. Chciałem, żeby to była przestrzeń, w której można popracować, pobyć razem, pograć w coś, żeby były duże sofy, bo jak taki Dele Alli rozsiądzie się jak dziś na sofie, to od razu jest inna rozmowa niż w ciasnym pokoju - mówi Demetriou i pokazuje na salę. Sofy ustawione w kilku miejscach, tor do kręgli, stół do cymbergaja, konsola do gier komputerowych, stół do bilarda, pokój pracy. - Tak wypisałem na kartce. A Gareth powiedział: no to ok.

Anglicy świętują gola Anglicy świętują gola Fot. Frank Augstein / AP Photo

Jutuber wśród piłkarzy

Z kamerą wśród piłkarzy krąży Craig Mitch. Bloger, jutuber, który swoim programem piłkarskim zapracował na kontrakt ze Sky, a potem też na umowę z Premier League na prowadzenie magazynu ligowego. - Potrzebowaliśmy kogoś młodego, ja jestem za stary, żeby się przy mnie piłkarze wyluzowali - śmieje się Demetriou. - Mitch jest popularny, ma swoich odbiorców. Zanim zaczął nagrywać filmiki, Gareth włączył go do sztabu. Mitch wszędzie z nimi jeździł, siadał z nimi do stołu przy posiłkach, przełamał lody. Piłkarze polubili te nagrania. My się zresztą nie upieramy, że wszystko musi być na naszym kanale. Dajemy im materiały i mogą je zamieszczać w swoich mediach społecznościowych. Tak jak robi Harry Kane. Gdy on powie, jak po pokonaniu Kolumbii, że angielska szatnia w tym mundialu jest jak kompania braci, to ma to dużo większą moc niż cokolwiek, co byśmy mogli dodać od siebie. A chce to mówić. Oni się z tym wszystkim dobrze poczuli.

Petersburskie noce dały się we znaki

Zbliżanie angielskiej kadry do ludzi zaczęło się od wywiezienia angielskiej kadry do lasu. 40 minut jazdy za rogatki pięknego Sankt Petersburga. Do hotelu i ośrodka treningowego w Repinie, kurorcie przy nadbałtyckich wydmach. Kurorcie z przeciwnego bieguna niż choćby Baden-Baden, wybrane na mundialową siedzibę w 2006 roku. Tam kadra mieszkała w luksusach, WAGs za dnia szalały po sklepach, wieczorem tańczyły na stołach, tabloidy były zachwycone, a piłkarze odpadli w ćwierćfinale i Sven Goeran Eriksson musiał odejść. Hotel w Repinie jest w zaułku, do którego trudno trafić, obok toczy się normalne życie. Rosjanie na wczasach z dziećmi, rodziny piłkarzy z odwiedzinami, biegacze na plaży. Reprezentacja półfinalistów mundialu jest tu tak samo na miejscu jak chętni do zadumy w małej kaplicy, do której się wchodzi po wysokich schodach. Jest sennie, choć akurat ze snem były przejściowe problemy. To jest ten moment w roku, gdy petersburskie noce trwają ledwie cztery godziny, a i tak nie robi się wtedy całkiem ciemno. Niektórzy piłkarze potrzebowali dodatkowych rolet w swoich pokojach, by zasypiać. - Repino? Czujemy się jak na dobrych wakacjach. Były głosy, że nie wytrzymamy tutaj razem siedem tygodni. A nie ma mowy o nudzie. I obsługa jest znakomita - mówi Ashley Young.

 - Wygrywamy, to na pewno dużo zmienia - mówi Greg Demetriou w przeddzień wylotu do Moskwy na środowy półfinał z Chorwacją. Polskich doświadczeń z Łączy nas Piłka z ostatnich lat nie zna. Tych świeżych, z mundialu, też nie. - My się na wszelki wypadek umówiliśmy wszyscy przed turniejem - mówi - że nawet gdyby były dwie porażki i szybki powrót do domów, to Lion's Den dogramy końca.

Więcej o:
Copyright © Agora SA