Mundial 2018. Cały turniej Polaków to przegrana gonitwa. Gonitwa myśli

Polski mundial umierał stojąc. I gdy tam stał, w Wołgogradzie, skończyły się złudzenia, że tu możliwy jest jakiś inny ratunek niż ucieczka do przodu

Skończył się pewien etap. Tymi ponad czterema latami budowania kadry Adam Nawałka zasłużył na to, żebyśmy to teraz powiedzieli o jego drużynie: w Rosji skończył się pewien etap. To jest na teraz, na pierwsze dni po porażce, bardzo dużo. Zwykle nie mówimy, że skończył się pewien etap, gdy w domu wali się sufit, albo auto wypada z zakrętu w przepaść. A tak ten mundial dla Polski wyglądał.

Był katastrofą. Przede wszystkim piłkarską, ale też wizerunkową. Każdy egzamin w Rosji kadra oblała: z nieprzegrywania meczu otwarcia, z dobrej zmiany na mecz o wszystko, z poprawiania nastrojów trzecim meczem. Ale przede wszystkim: z zarządzania ryzykiem, reagowania na to co nieprzewidziane. Gdy już raz ta drużyna wpadła w poślizg - kwestia do dyskusji: czy w chwili gdy wypadł Kamil Glik, czy dopiero gdy trzeba było wyjść na Senegal i do wszystkich dotarło, jaka jest stawka - tak z niego nie wyszła do końca turnieju.

Ludzie podszyci strachem

Sceny z końca spotkania z Japonią są dla Polski w mistrzostwach 2018 bardzo symboliczne: niby wreszcie ulga, pierwsze prowadzenie w turnieju, widoki na pierwsze zwycięstwo, kamień z serc. Ale i tu nagle zaczyna się dziać coś nieprzewidzianego. I nikt nie ma pomysłu, czy naciskać gaz, czy hamulec i w którą stronę kręcić. Japonia nagle przechodzi do mordowania meczu bez żenady, pyka sobie w środku. Nawet nie w dziadka, bo wtedy Polaków pewnie by ruszyło. Tylko gdzieś właściwie obok meczu. A wszyscy Polacy na boisku niby stoją spokojnie, ale przecież widz czuje, że w tych głowach jest gonitwa myśli. Że to znowu jest, który już raz w tym cholernym czerwcu w Rosji, grupa ludzi podszytych strachem i niemocą.

Piłkarze patrzą po sobie, czy zabierać piłkę Japończykom, czy nie. Gdy Kuba Błaszczykowski staje przy linii bocznej, powietrze jeszcze gęstnieje. Kuba, wiadomo. Jego  wszystko zaboli bardziej. Ani Robert Lewandowski ani nikt inny nie daje z boiska znać, co robić, więc piłkarze patrzą za linię. Za linią trener łapie się za nogę, pokazując w stronę Kamila Grosickiego, więc i Grosicki łapie swoją. Brakowało tylko, żeby każdy upadł tam gdzie stał i chwycił się za coś. Potem Grosicki będzie tłumaczyć, że zrobił to wszystko w dobrej wierze, żeby jakoś skrócić to czekanie Kuby przy linii. I w jego szczerość trudno wątpić, choć to nie zmniejsza zakłopotania finałem polskiego mundialu.

Orzeł i milionerzy

Grosicki, przecież jeden z najlepszych na boisku do tego momentu, łapie się za nogę, a Polska łapie się za głowę: nie do wiary, oni znowu to zrobili. Mieli na Senegal ofensywny skład, ale wykopywali piłkę na auty albo podawali między obrońcami. Mieli rywala mądrego, potężnego fizycznie, ale bez dobrego pomysłu na strzelenie im gola, to go w tym wyręczyli. Potem mogli nie ulegać temu emocjonalnemu szantażowi konieczności "jeżdżenia na d..ach" przeciw Kolumbii, tylko pokazać trochę więcej jakości piłkarskiej. Ale ulegli, i po pierwszej połowie jeżdżenia między grającymi Kolumbijczykami nie było co zbierać. Jeżdżenie na wiadomo czym mamy na co dzień w ekstraklasie. Po to mamy od święta Robertów Lewandowskich, Piotrów Zielińskich i Grzegorzów Krychowiaków, żeby oczekiwać innych wrażeń.  Ale chcieliśmy, żeby jeździli. Bo okazało się, że gdy tylko kończą się sukcesy, zaraz się zaczyna powrót do najprostszej dyskusji o futbolu: chciało im się, czy im się nie chciało? Czują tę koszulkę z orłem milionerzy, czy nie czują.

Drużyna jak petarda. Ale to już było

Nie wiadomo, co się nagle miało stać z ich czuciem orzełka w Moskwie, Kazaniu i Wołgogradzie, podczas meczów, o których każdy z nich marzył. Skoro orzełek się całkiem nieźle trzymał, gdy się piłkarze tłukli w eliminacjach po Podgoricach, Bukaresztach i Erywaniach. Przy wybuchających petardach, grając na murawach, do których milioner nie nawykł. To jest jedna z zagadek tego mundialu: wtedy w Bukareszcie petarda na boisku to był sygnał do walki i jeszcze lepszej gry. Mimo że przecież właśnie przed Bukaresztem wypadł przez kontuzję Arkadiusz Milik, a w ostatniej chwili również Grzegorz Krychowiak. Strach pomyśleć co by było, gdyby petarda wybuchła w Wołgogradzie. Przypomina się kadencja Waldemara Fornalika i jego czasów reprezentacji - boksera ze szklaną szczęką. Trochę podokazuje, a po pierwszym ciosie pada. Między racą 2012 z Podgoricy, która trafiła w Przemysława Tytonia, a petardą 2016, która trafiła Roberta Lewandowskiego, minęła cała epoka w kadrze jeśli chodzi o pewność siebie, dojrzałość, dobry plan. Ale podczas mundialu wróciły stare czasy, gdy przy pierwszym zwarciu całej drużynie przepalają się przewody i jest po dobrym wyniku.

Gdy wszystko się staje problemem

Podczas mundialu jedno z haseł tej grupy: że nie ma problemów, są tylko wyzwania, przestało obowiązywać. Wszystko się stawało problemem, nawet jeśli nadrabiano minami. Rozwiązania awaryjne, tyle razy skuteczne, choćby we wspomnianych eliminacjach, tutaj nie działały. To Kolumbia Polaków pokonała w trybie awaryjnym: wstawiając w środek obrony niedoświadczonego Yerry'ego Minę. Dziurę po kontuzjach na lewej obronie łatając Johanem Mojicą. I pojechała do 1/8 finału. Tak sobie przecież mogliśmy wyobrażać Polskę w mundialu, po tych ostatnich kilku latach.

Przed nami długie lato dyskusji: co się stało i co będzie dalej. A po fakcie pasuje każda przyczyna: stali się grupą ludzi po przejściach, przyzwyczaili się do siebie, do impulsów ze sztabu, do własnej mocy. Może pierwszy wyłom w tej pewności siebie zrobił bark Kamila Glika. Może za dużo było ćwiczenia nowych rzeczy, a za mało starych. Może jednak błędem było trzymanie na zgrupowaniu tak długo ponad trzydziestu piłkarzy, którzy się ugotowali w walce o miejsce wśród 23. Choć tym się nie da wytłumaczyć słabej formy liderów kadry, którzy miejsca w 23 byli pewni. Żal było patrzeć na niemoc Roberta Lewandowskiego, grającego jak z plecakiem kamieni. Żal na Grzegorza Krychowiaka, który w formie jest jak resor drużyny. A w Rosji tak strasznie trzęsło.

Adam Nawałka może zostać trenerem Lecha Poznań Adam Nawałka może zostać trenerem Lecha Poznań Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl

Trener traci złoty dotyk

Żal było wreszcie patrzeć na Adama Nawałkę, który stracił w Rosji złoty dotyk, a jednak dotykał ciągle, wierząc, że moc zaraz wróci. Zmieniał dużo, ale nic nie działało. A model pracy Nawałki sprawia, że w takich chwilach trener zostaje bardzo sam. Selekcjoner ma sztab ulepiony na swoją modłę, zarywający noce, tonący w raportach, zasuwający na treningach tak, jakby rozstawianie pachołków też było na czas. W tym sztabie nawet wagi trzeba było pilnować tak jak selekcjoner, być lojalnym, nie powiedzieć słowa bez zgody szefa. Ale jednego ten sztab nie dawał: fermentu w dyskusji. Decydowało słowo selekcjonera, współpracownicy mieli go tylko przybliżać do dobrej decyzji, ale nie podpowiadać zmianę kursu. I bardzo długo Adam Nawałka wybierał dobry kurs.  A jego model dowodzenia sprawiał, że wszystko udawało się zrobić szybciej. Ale może przez to zabrakło potem kogoś kto powie kapitanowi, że tej góry lodowej nie da się ominąć w taki sposób. I może to też będzie miało znaczenie przy wyborze nowego trenera. Albo przy zmianie formuły, jeśli zostanie Adam Nawałka.

Kto zaimponuje tej grupie

Trudno sobie dziś wyobrazić, że następca Adama Nawałki nie przyjdzie z zagranicy. Tak jak kiedyś Zbigniew Boniek nie mógł sobie wyobrazić, że zagranicznego wybierze. Z Nawałką trafił bardzo dobrze. Ale to chyba teraz niemożliwe do powtórzenia w wariancie polskim. Trzeba piłkarzom kogoś, kto im będzie imponował w taktycznych dyskusjach, a to jest grupa która czasami wieczorem do takich siada, wymieniając się tym, czego się nauczyli w klubach. Tam mają za szefów najgorętsze nazwiska w tym fachu. I trzeba trenera, który ich będzie umiał pociągnąć za sobą. A jeśli będzie miał braki, to je zamaskuje entuzjazmem i tym, że będzie się spalał dla tej grupy.

Adam Nawałka to potrafił. W Rosji ta moc już nie działała. Ale też nie przesadzajmy z nurzaniem teraz wszystkiego w wielkich słowach o hańbie, o tym że się nie chciało, o honorze i osiadaniu na laurach. Piłkarze przegrali mundial. Piłkarzy przerosło zadanie. Trener stracił wyczucie. Sztab przeoczył nadciągającą przeszkodę. Ale proroków nie było przed mundialem na pęczki. Co innego głosy, że w tej grupie nikt nie jest faworytem i zdarzyć się może wszystko. Tych było sporo. Ale niewielu ostrzegających że kadra się w Rosji roztrzaska.

Zobacz jak kadra wraca do domu

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.