Japończycy zareagowali w porę. Polska roztrząsaniem mundialowej wpadki zajmie się po turnieju

Wydawało się, że dwa miesiące przed mundialem przechodzą trzęsienie ziemi. Ich decyzja stała w opozycji do japońskiego porządku i uniwersalnej logiki. "Niebiescy samurajowie" z powodu "szoku kulturowego" zwolnili trenera Vahida Halilhodzica. Na kilka chwil przed meczem z Polską i oczekiwanym awansem do 1/8 finału, spostrzegawczości i odwagi w analizowaniu problemów już można im pogratulować.

Gdyby PZPN na dwa miesiące przed mundialem zdecydował się rozwiązać umowę z selekcjonerem kadry, pewnie uznano by to za sabotaż. Ekipa Adama Nawałki, która czarowała nas na Euro 2016 i znakomicie przebrnęła przez el. MŚ, na jesieni i wiosnę nie grała tak przebojowo, ale momentem rozliczeń miała być Rosja. Nikt nie zgłaszał uwag, wszystko miało iść zgodnie z planem. Biało-czerwony wózek jechał dalej, tym samym trybem.

U Japończyków wszystko też wydawało się być piękne. Awans na mundial wywalczyli w ekspresowym tempie, jako trzecia drużyna globu. Może późniejsze mecze towarzyskie układały się ze zmiennym szczęściem, ale "Niebiescy samurajowie" przegrywali z Belgami i Brazylią - zatem ekipami silnymi.

Lampka się zapaliła

Kolejne zgrupowania, powołania, a także słabe występy z Koreą Południową (1:4) czy Ukrainą (1:2) sprawiły jednak, że w lubiącym porządek, poukładanym i mającym plan na wszystko narodzie, zapaliła się czerwona lampka. Paliła się tak mocno, że zarząd JFA zareagował w kwietniu. Halilhodzic stracił posadę. Oficjalną przyczyną "szok kulturowy" - zbyt duże rozbieżności  między metodami szkoleniowca, a mentalnością Japończyków. Z jednej strony tłumaczenie dziwne. Bośniak pracował tam 3 lata. Przez ten czas zastrzeżeń nie było. Co musiało dziać się na przedmundialowych zgrupowaniach? - zapytalibyśmy z podejrzliwej, polskiej strony.

Może trzeźwo oceniający sytuacje działacze, sprawdzili tu i tam, popatrzyli na kilka przesłanek i uznali, że więcej będzie z tego złego niż dobrego. Oprócz braku zgodności mentalnej Halilhodziciowi zarzucano, że zawodnicy nie potrafili się z nim skomunikować.

Prezes JFA Kozo Tashioma wyjaśnił, że duża grupa kadrowiczów straciła do niego zaufanie. Poza tym, co może nawet dla piłkarzy było kluczowe, Bośniakowi zarzucano, że... chciał stawiać na młodych. Konkretniej, biorąc młodszych graczy, omijał w ten sposób tych doświadczonych i ważnych, którzy od kilku lat byli filarami ekipy Kraju Kwitnącej Wiśni. Niepowołania, czy też niechęć w składzie do Keisuke Hondy, Shinji`ego Kagawy czy Shinji`ego Okazakiego - to były błędy niezrozumiałe i niewybaczalne

Hondy nie garażuj

Jak ważnym piłkarzem dla "Niebieskich samurajów" jest Honda łatwo przekonać się na każdym kroku. Mnie zapewniał o tym obrońca Maya Yoshida.

- Powiedziałbym, że jest wpływowy. Na boisku daje nam wiele rad, wspomaga, mobilizuje, czuwa byśmy byli zespołem. Cieszę się, że go mamy - mówił z błyskiem w oku gracz Southampton.

Wzięty za Halilhodzicia na selekcjonera, dotychczasowy dyrektor sportowy Japonii Akira Nishino, na przygotowania drużyny do mundialu miał 71 dni. Zaczął od przywrócenia normalności, czyli zapewnienia w kadrze należnego miejsca jej bohaterom. Honda i Kagawa wyjechali z bocznego toru na autostradę. 

Trafne decyzje

Jak dobrymi strażakami okazały się władze JFA i jak ważnymi postaciami była wspomniana trójka piłkarzy. Pokazały już dwa pierwsze mecze MŚ.

Kagawa strzelił gola z Kolumbią, Honda zaliczył w tym spotkaniu asystę i sam trafił z Senegalem. Okazaki napędzał akcję Azjatów w końcówkach obu spotkań, na które wchodził.

- Nasz trener jest silny i zaskakująco odważny - komentował decyzje szkoleniowca Maya Yoshida, cieszący się z triumfu nad osłabioną Kolumbią, którą Japończycy przycisnęli. Zagrali wysoko osaczyli i kontrolowali trudny mecz. Na boisku mieli doświadczonych graczy. Nie tylko przez mundialowe wyniki do nowego trenera wszyscy podchodzą z szacunkiem.

Nishino zresztą w Kraju Kwitnącej Wiśni kojarzy się miło. Był jednym z młodych graczy, który w 1996 roku poniósł Japonię do zwycięstwa nad Brazylią 1:0. Wygrane podczas igrzysk olimpijskich spotkanie, nazywane jest "Cudem w Miami" i do dziś wspominane jako jeden z najpiękniejszych momentów azjatyckiego futbolu. Po dobrym początku mundialu, wspomnienia, ale i nadzieje w kraju odżyły.  

 

A polskie detektory?

Japońskie historie i wychodzące z polskiego obozu sygnały o stracie zaufania biało-czerwonych do Nawałki, czy też bardziej brak zrozumienia jego decyzji, jego eksperymentowania, mieszania składem, uporu w grze z trzema obrońcami, czy odsuwania istotnych piłkarzy od ważnych meczów (Grosicki, Błaszczykowski na Kolumbię), przywołują na myśl historię japońską. Oczywiście bezpośredniego porównania robić nie można, nie chodzi też o podsunięcie teorii o wymianie polskiego trenera nim rozpoczął się mundial. Bardziej o wyłapanie pewnych informacji, sygnałów płynących z kadry.

Czasem prostych bo widocznych na boisku, czasem ukrytych na reprezentacyjnych korytarzach, w głowach kadrowiczów lub zawieszonych między wierszami ich wypowiedzi.  U Japończyków ich  detekcja i rozszyfrowanie przebiegły wzorowo. PZPN zrobi ją dopiero po zakończeniu smutnego dla nas mundialu i meczu, który znaczenie będzie miał tylko dla rywali.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.