Mundial 2018 Polska przed meczem o wszystko z Kolumbią: jak odnaleźć w sobie Urugwajczyka?

Polska zaczęła mundial, naśladując najlepszych. Niestety, w tym co najgorsze. Arkadiusz Milik jeszcze na boisku wysłuchał pretensji od kolegów z drużyny, a potem od sztabu, podczas ostrej odprawy po powrocie do Soczi. Teraz po wypraniu brudów zaczyna się misja Kolumbia. Szanse na awans bardzo zmalały. Ale jeszcze są, Urugwaj pokazał drogę

Miał być punkt kulminacyjny pokolenia "Chcę więcej".  Wyszło "Chcę zapomnieć". Miał być pokaz ofensywy gwiazd wartych miliony. A teraz na hasło "Z Polski?" odpowiadają na ulicach i w barach mundialu litościwe miny, koślawe "Poland no good play!" i mało przekonujące pocieszenia. Polska zmarnowała nie tylko pierwszą szansę na punkty. Zmarnowała pierwszą szansę na bycie dobrze zapamiętanym.

Maroko zmarnowało już w Rosji dwie szanse na punkty, ale będzie zapamiętane dobrze. Polska, jeśli niczego nie zmieni, nie będzie. I to jest najgorszy scenariusz: odpaść tak, żeby nikt nie tęsknił.  Jak dwanaście lat temu, gdy Polska przegrywała naiwnie z Ekwadorem, Niemców straszyła Ireneuszem Jeleniem, a jej obronę nazwano Terakotową Armią.

Było jasne, że różne rzeczy mogą się z Senegalem zdarzyć, łącznie z porażką. Ale jednak mało kto się spodziewał, że polskie akcje w ataku będą tak się rwać, wypadać za linię boczną, utykać w środku. I że już około 40. minuty meczu, po kolejnej kontrze zaprzepaszczonej niecelnym podaniem Arkadiusza Milika, z trybuny za jego plecami zagrzmi "Polska grać, k. mać!". I że Milik w tym momencie odmelduje się z meczu, choć pozostanie na boisku.

Grzegorz Krychowiak, Piotr Zieliński podczas meczu fazy grupowej Polska - Senegal. Grzegorz Krychowiak, Piotr Zieliński podczas meczu fazy grupowej Polska - Senegal. Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl

Własny mecz Arkadiusza Milika

Dla niego to są bardzo trudne godziny. Nadrabiał w środę w hotelu w Soczi miną, bo trzeba jakoś odkreślić to co się stało. Ale najpierw, jeszcze na boisku, wysłuchał pretensji od kolegów z drużyny, a potem od sztabu podczas ostrej odprawy po powrocie do Soczi. Marzenie zamieniło się w Moskwie w koszmar. Milik ścigał się z czasem, żeby zdążyć wyleczyć kolano i odbudować formę na mundial. Zdążył na mecz otwarcia, choć liczył się z tym, że jednak zacznie go na ławce. Wyszedł od początku  - i grał własny mecz. Nie tylko niecelnie podawał, unikał pojedynków, a te które podejmował, przegrywał. Ale też wychodził z roli, którą miał wyznaczoną, ograniczając jeszcze bardziej ruchy Piotrowi Zielińskiemu przy rozegraniu. A potem pewność siebie całkiem uleciała.

To nie jest w jego reprezentacyjnej karierze nic nowego. Milik jest piłkarzem, który za kadencji Adama Nawałki odmienił grę Polski w ataku na lepsze, ale od czasu do czasu zdarzał mu się mecz, po którym trener fundował mu mocny reset. Przypominając, że w tej kadrze trzeba zawsze harować tak,  jak to było ustalone przed meczem. A nie po swojemu. Tak było nawet na początku eliminacji Euro 2016 z Gibraltarem, potem po meczu tych samych eliminacji w Irlandii. A teraz zdarzyło się na największej scenie. Po resecie z Gibraltarem był wielki mecz z Niemcami. Ale pytanie o to, czy na Kolumbię Arkadiusz Milik ma wyjść w podstawowym składzie, czy jednak lepiej dla niego teraz, by wchodził jako rezerwowy, jest jednym z najważniejszych przed niedzielnym meczem o wszystko w Kazaniu.

Jest takich pytań więcej. Choćby o Kubę Błaszczykowskiego, któremu setny mecz w kadrze nie wyszedł. Również przez problem z łydką, ale może to był sygnał, że na grę od pierwszej minuty jednak było za wcześnie. Na sto procent nie mógł też zagrać Łukasz Piszczek. Obrońca Borussii powtarza w ostatnich miesiącach, że wyjście na każdy mecz wymaga od niego godzin przygotowań, by wyeksploatowane karierą ciało nie odmówiło posłuszeństwa. W Moskwie, jak wynika z naszych informacji, odezwał się w meczu drobny problem z przywodzicielem,  i to dodatkowo osłabiło polską prawą stronę.

Jak Aliou Cisse wygrał taktyczny pojedynek z Adamem Nawałką

Adamowi Nawałce zakład z losem się w Moskwie nie udał. Ustawienie 4-4-2, z najmocniejszą na papierze ofensywą, z piłkarzami najlepszymi w wymienianiu podań, miało sprzyjać wychodzeniu spod senegalskiego pressingu do kontr. Ale Senegalczycy nie dawali prezentów, a Polacy szybko zwątpili. To rywale byli cały czas świadomi własnych ograniczeń i zamienili to w swoją siłę. Tak jak to zwykła robić kadra Nawałki. A teraz patrzyła, jak to robi rywal. Od miesięcy słychać było w Polsce podczas meczów Liverpoolu, jak to Sadio Mane będzie kręcił polskimi obrońcami przy linii bocznej. Nie kręcił. Senegal w wielu atakach w ogóle nie był napędzany przez Mane, tylko przez Mbaye Nianga, a Mane schodził wtedy do środka w poszukiwaniu wolnego miejsca, jak przy golu na 1:0 (Mane podawał do Idrissy Gueye, którego strzał odbił do bramki Thiago Cionek). Polscy piłkarze szybko się zorientowali, jaki jest główny plan Senegalu: ryzyko ograniczać do szybkiego przerzucenia piłki do przodu, pojedynku na którymś ze skrzydeł, a jeśli będzie nieudany, jak najszybciej wracać. Niby czytelne, ale realizowane tak konsekwentnie i z taką fizyczną przewagą, że Polacy nie byli w stanie nic na to poradzić. 

Aliou Cisse wygrał taktyczny pojedynek z Nawałką. A piłkarze Cisse - psychologiczne i fizyczne pojedynki z polskimi piłkarzami. Można mówić, że Senegal nie był lepszy od polski, tylko mniej zły. Ale wyrokowanie po jednym meczu, i na temat Polski, i na temat Senegalczyków, jest ryzykowne. Jeśli spojrzeć na pierwsze dni tego turnieju jako całość, to drużyny najmocniejsze w ofensywie bardzo często rozbijały się o dobrze zorganizowaną obronę rywali, nawet jeśli to byli rywale uważani za dużo słabszych. Albo ataki tych mocnych utykały już w pomocy, podania w ogóle nie przechodziły dalej. Polska pod tym względem poszła ślady najlepszych: Argentyńczyków, Francuzów (co mogło pójść nie tak w ataku, gdy się tam wystawia Kyliana Mbappe, Antoine'a Griezmanna, Ousmane'a Dembele? A jednak przeciw Australii wyszły z tego męczarnie bez wolnych przestrzeni do wykreowania czegokolwiek). Szkoda, że akurat w tym, co nieudane.

Mundial 2018. Adam Nawałka podczas meczu fazy grupowej Mundial 2018. Adam Nawałka podczas meczu fazy grupowej Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl

Niepewność do ostatnich chwil też zaszkodziła?

Adam Nawałka pomylił się na początku mundialu w ocenie, w którym punkcie jest drużyna. Przeszarżował, może skuszony tym, że na ostatniej prostej przed mistrzostwami odbudował tylu ważnych dla siebie piłkarzy. Wiarą, że współpraca Milika z kolegami będzie się układać lepiej niż w ostatnich meczach towarzyskich i że napastnik Napoli jest już w stanie odmieniać grę od początku meczu, a nie jako rezerwowy. Wiarą w wielki powrót Kuby Błaszczykowskiego (w co akurat wierzyła większość). I że jest w stanie tak ociosać każdego piłkarza, jak Thiago Cionka, żeby pasował do wybranego planu. Ale plan A się nie udał, plan B z trójką obrońców został zepsuty kuriozalnym golem na 2:0. Być może nie pomogła też niepewność do ostatnich chwil, jak polski skład będzie wyglądać: testowane były różne warianty, na ostatnim treningu przed meczem sprawdzany był jeszcze ten z Jackiem Góralskim. Potem skład, który teoretycznie powinien być ze sobą najbardziej zgrany, w ogóle automatyzmów nie pokazał. I z Kolumbią trzeba będzie zagrać z nożem na gardle. Ale też z przekonaniem, które słychać wśród piłkarzy, że Kolumbijczycy dadzą więcej okazji do spróbowania tego, co Polsce najlepiej wychodzi: wyławiania błędów przeciwnika i kontratakowania całą grupą. Tylko trzeba to jeszcze wykorzystać. W Moskwie zawodziło kluczowe podanie przyspieszające kontratak.

Polska - Senegal Polska - Senegal EDUARDO VERDUGO/AP

"Jeśli ma się urodzić coś cennego, to niech się rodzi w bólach"

Wyjście z grupy po przegranym pierwszym meczu zdarza się w mundialach bardzo rzadko, jednej drużynie na osiem pokonanych na początek.  Ale jest możliwe, nie tylko, gdy się jest Hiszpanią 2010. Cztery lata temu Urugwaj, mistrz świata w przyjmowaniu do wiadomości własnych ograniczeń i dopasowywaniu do nich planu, zaczął mundial w Brazylii od przykrego zderzenia z Kostaryką: świetnie przygotowaną taktycznie i motorycznie sensacją tamtych mistrzostw. Wydawało się, że wszystko jest stracone, bo w grupie czekały jeszcze Anglia i Włochy. A Urugwaj udźwignął presję i wygrał oba mecze (tracąc w tym ostatnim Luisa Suareza po wbiciu zębów w Chielliniego, ale to już inna historia). W Rosji też jest już w 1/8 finału, a awans wymęczył w swoim stylu, nie próbując nawet udawać atrakcyjniejszego niż jest, nawet jeśli papierowa siła duetu Edinson Cavani-Luis Suarez jest imponująca. W turnieju, w którym nawet Hiszpanię w meczu z Iranem paraliżuje strach i w którym każdy każdego potrafił wyleczyć z poczucia wyższości, Urugwaj morduje futbol po swojemu i dobrze żyje. Polacy też pod wodzą Adama Nawałki byli dobrzy w aranżowaniu pułapek na rywali i maskowaniu własnych braków. Pytanie tylko, jak podziała reset po Senegalu. W szatni po meczu było spokojnie. "Zdarzyło się". Na odprawie dzień później - bardzo ostro. A po odprawie mundial miał się zacząć od nowa. Z hasłem, które padło przy omawianiu błędów z Moskwy: - Jeśli tu ma się urodzić coś naprawdę cennego, to nie szkodzi, że się zaczęło rodzić w takich bólach.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.