Miał być punkt kulminacyjny pokolenia "Chcę więcej". Wyszło "Chcę zapomnieć". Miał być pokaz ofensywy gwiazd wartych miliony. A teraz na hasło "Z Polski?" odpowiadają na ulicach i w barach mundialu litościwe miny, koślawe "Poland no good play!" i mało przekonujące pocieszenia. Polska zmarnowała nie tylko pierwszą szansę na punkty. Zmarnowała pierwszą szansę na bycie dobrze zapamiętanym.
Maroko zmarnowało już w Rosji dwie szanse na punkty, ale będzie zapamiętane dobrze. Polska, jeśli niczego nie zmieni, nie będzie. I to jest najgorszy scenariusz: odpaść tak, żeby nikt nie tęsknił. Jak dwanaście lat temu, gdy Polska przegrywała naiwnie z Ekwadorem, Niemców straszyła Ireneuszem Jeleniem, a jej obronę nazwano Terakotową Armią.
Było jasne, że różne rzeczy mogą się z Senegalem zdarzyć, łącznie z porażką. Ale jednak mało kto się spodziewał, że polskie akcje w ataku będą tak się rwać, wypadać za linię boczną, utykać w środku. I że już około 40. minuty meczu, po kolejnej kontrze zaprzepaszczonej niecelnym podaniem Arkadiusza Milika, z trybuny za jego plecami zagrzmi "Polska grać, k. mać!". I że Milik w tym momencie odmelduje się z meczu, choć pozostanie na boisku.
Dla niego to są bardzo trudne godziny. Nadrabiał w środę w hotelu w Soczi miną, bo trzeba jakoś odkreślić to co się stało. Ale najpierw, jeszcze na boisku, wysłuchał pretensji od kolegów z drużyny, a potem od sztabu podczas ostrej odprawy po powrocie do Soczi. Marzenie zamieniło się w Moskwie w koszmar. Milik ścigał się z czasem, żeby zdążyć wyleczyć kolano i odbudować formę na mundial. Zdążył na mecz otwarcia, choć liczył się z tym, że jednak zacznie go na ławce. Wyszedł od początku - i grał własny mecz. Nie tylko niecelnie podawał, unikał pojedynków, a te które podejmował, przegrywał. Ale też wychodził z roli, którą miał wyznaczoną, ograniczając jeszcze bardziej ruchy Piotrowi Zielińskiemu przy rozegraniu. A potem pewność siebie całkiem uleciała.
To nie jest w jego reprezentacyjnej karierze nic nowego. Milik jest piłkarzem, który za kadencji Adama Nawałki odmienił grę Polski w ataku na lepsze, ale od czasu do czasu zdarzał mu się mecz, po którym trener fundował mu mocny reset. Przypominając, że w tej kadrze trzeba zawsze harować tak, jak to było ustalone przed meczem. A nie po swojemu. Tak było nawet na początku eliminacji Euro 2016 z Gibraltarem, potem po meczu tych samych eliminacji w Irlandii. A teraz zdarzyło się na największej scenie. Po resecie z Gibraltarem był wielki mecz z Niemcami. Ale pytanie o to, czy na Kolumbię Arkadiusz Milik ma wyjść w podstawowym składzie, czy jednak lepiej dla niego teraz, by wchodził jako rezerwowy, jest jednym z najważniejszych przed niedzielnym meczem o wszystko w Kazaniu.
Jest takich pytań więcej. Choćby o Kubę Błaszczykowskiego, któremu setny mecz w kadrze nie wyszedł. Również przez problem z łydką, ale może to był sygnał, że na grę od pierwszej minuty jednak było za wcześnie. Na sto procent nie mógł też zagrać Łukasz Piszczek. Obrońca Borussii powtarza w ostatnich miesiącach, że wyjście na każdy mecz wymaga od niego godzin przygotowań, by wyeksploatowane karierą ciało nie odmówiło posłuszeństwa. W Moskwie, jak wynika z naszych informacji, odezwał się w meczu drobny problem z przywodzicielem, i to dodatkowo osłabiło polską prawą stronę.
Adamowi Nawałce zakład z losem się w Moskwie nie udał. Ustawienie 4-4-2, z najmocniejszą na papierze ofensywą, z piłkarzami najlepszymi w wymienianiu podań, miało sprzyjać wychodzeniu spod senegalskiego pressingu do kontr. Ale Senegalczycy nie dawali prezentów, a Polacy szybko zwątpili. To rywale byli cały czas świadomi własnych ograniczeń i zamienili to w swoją siłę. Tak jak to zwykła robić kadra Nawałki. A teraz patrzyła, jak to robi rywal. Od miesięcy słychać było w Polsce podczas meczów Liverpoolu, jak to Sadio Mane będzie kręcił polskimi obrońcami przy linii bocznej. Nie kręcił. Senegal w wielu atakach w ogóle nie był napędzany przez Mane, tylko przez Mbaye Nianga, a Mane schodził wtedy do środka w poszukiwaniu wolnego miejsca, jak przy golu na 1:0 (Mane podawał do Idrissy Gueye, którego strzał odbił do bramki Thiago Cionek). Polscy piłkarze szybko się zorientowali, jaki jest główny plan Senegalu: ryzyko ograniczać do szybkiego przerzucenia piłki do przodu, pojedynku na którymś ze skrzydeł, a jeśli będzie nieudany, jak najszybciej wracać. Niby czytelne, ale realizowane tak konsekwentnie i z taką fizyczną przewagą, że Polacy nie byli w stanie nic na to poradzić.
Aliou Cisse wygrał taktyczny pojedynek z Nawałką. A piłkarze Cisse - psychologiczne i fizyczne pojedynki z polskimi piłkarzami. Można mówić, że Senegal nie był lepszy od polski, tylko mniej zły. Ale wyrokowanie po jednym meczu, i na temat Polski, i na temat Senegalczyków, jest ryzykowne. Jeśli spojrzeć na pierwsze dni tego turnieju jako całość, to drużyny najmocniejsze w ofensywie bardzo często rozbijały się o dobrze zorganizowaną obronę rywali, nawet jeśli to byli rywale uważani za dużo słabszych. Albo ataki tych mocnych utykały już w pomocy, podania w ogóle nie przechodziły dalej. Polska pod tym względem poszła ślady najlepszych: Argentyńczyków, Francuzów (co mogło pójść nie tak w ataku, gdy się tam wystawia Kyliana Mbappe, Antoine'a Griezmanna, Ousmane'a Dembele? A jednak przeciw Australii wyszły z tego męczarnie bez wolnych przestrzeni do wykreowania czegokolwiek). Szkoda, że akurat w tym, co nieudane.
Adam Nawałka pomylił się na początku mundialu w ocenie, w którym punkcie jest drużyna. Przeszarżował, może skuszony tym, że na ostatniej prostej przed mistrzostwami odbudował tylu ważnych dla siebie piłkarzy. Wiarą, że współpraca Milika z kolegami będzie się układać lepiej niż w ostatnich meczach towarzyskich i że napastnik Napoli jest już w stanie odmieniać grę od początku meczu, a nie jako rezerwowy. Wiarą w wielki powrót Kuby Błaszczykowskiego (w co akurat wierzyła większość). I że jest w stanie tak ociosać każdego piłkarza, jak Thiago Cionka, żeby pasował do wybranego planu. Ale plan A się nie udał, plan B z trójką obrońców został zepsuty kuriozalnym golem na 2:0. Być może nie pomogła też niepewność do ostatnich chwil, jak polski skład będzie wyglądać: testowane były różne warianty, na ostatnim treningu przed meczem sprawdzany był jeszcze ten z Jackiem Góralskim. Potem skład, który teoretycznie powinien być ze sobą najbardziej zgrany, w ogóle automatyzmów nie pokazał. I z Kolumbią trzeba będzie zagrać z nożem na gardle. Ale też z przekonaniem, które słychać wśród piłkarzy, że Kolumbijczycy dadzą więcej okazji do spróbowania tego, co Polsce najlepiej wychodzi: wyławiania błędów przeciwnika i kontratakowania całą grupą. Tylko trzeba to jeszcze wykorzystać. W Moskwie zawodziło kluczowe podanie przyspieszające kontratak.
Wyjście z grupy po przegranym pierwszym meczu zdarza się w mundialach bardzo rzadko, jednej drużynie na osiem pokonanych na początek. Ale jest możliwe, nie tylko, gdy się jest Hiszpanią 2010. Cztery lata temu Urugwaj, mistrz świata w przyjmowaniu do wiadomości własnych ograniczeń i dopasowywaniu do nich planu, zaczął mundial w Brazylii od przykrego zderzenia z Kostaryką: świetnie przygotowaną taktycznie i motorycznie sensacją tamtych mistrzostw. Wydawało się, że wszystko jest stracone, bo w grupie czekały jeszcze Anglia i Włochy. A Urugwaj udźwignął presję i wygrał oba mecze (tracąc w tym ostatnim Luisa Suareza po wbiciu zębów w Chielliniego, ale to już inna historia). W Rosji też jest już w 1/8 finału, a awans wymęczył w swoim stylu, nie próbując nawet udawać atrakcyjniejszego niż jest, nawet jeśli papierowa siła duetu Edinson Cavani-Luis Suarez jest imponująca. W turnieju, w którym nawet Hiszpanię w meczu z Iranem paraliżuje strach i w którym każdy każdego potrafił wyleczyć z poczucia wyższości, Urugwaj morduje futbol po swojemu i dobrze żyje. Polacy też pod wodzą Adama Nawałki byli dobrzy w aranżowaniu pułapek na rywali i maskowaniu własnych braków. Pytanie tylko, jak podziała reset po Senegalu. W szatni po meczu było spokojnie. "Zdarzyło się". Na odprawie dzień później - bardzo ostro. A po odprawie mundial miał się zacząć od nowa. Z hasłem, które padło przy omawianiu błędów z Moskwy: - Jeśli tu ma się urodzić coś naprawdę cennego, to nie szkodzi, że się zaczęło rodzić w takich bólach.