Droga do Rosji. Gwizdy w Chorzowie, gwałt Strielcowa i moskwicz za olimpijskie złoto. Legenda radzieckiego futbolu dla Sport.pl: "Polacy to dla mnie faworyci"

Droga do Rosji. Gwizdy w Chorzowie, gwałt Strielcowa i moskwicz za olimpijskie złoto. Legenda radzieckiego futbolu Nikita Simonian - czterokrotny mistrz ZSRR jako piłkarz i trzykrotny jako trener oraz złoty medalista igrzysk olimpijskich (1956) - dla Sport.pl: "Polacy to dla mnie faworyci".
Polska - Chile w Poznaniu Polska - Chile w Poznaniu JĘDRZEJ NOWICKI

Sebastian Staszewski: Jak na kilka dni przed mundialem ocenia pan 'polską' grupę H?

Nikita Simonian: A jak wy ją oceniacie?

Łatwa nie jest.

A pamiętacie losowanie? Kto wyciągnął kartkę z napisem 'Poland'?

Pan?

Da, ja! To jak pójdzie wam źle to z pretensjami przyjdziecie do Simoniana, dobrze?

Sądzi pan, że będzie taka potrzeba?

Kolumbia ma wielu świetnych piłkarzy, ale moim faworytem i tak jest Polsza. Nie widzę innej możliwości, niż awans do kolejnej rundy mistrzostw Kolumbijczyków i Polaków.

Lubi pan Polskę?

Lubię. Krzywdy mi nie zrobiła. 

A pamięta pan wynik meczu z Polską w 1957 roku?

Pamiętam, choć znacznie lepiej wspominam pierwsze spotkanie, w Moskwie. Wygraliśmy wtedy 3:0, a ja strzeliłem bramkę. To były mecze eliminacji mistrzostw świata w Szwecji.

W Chorzowie przegraliście 1:2.

Wiecie, że gola strzelił wtedy Walentin Iwanow, ojciec Walentina, który był słynnym sędzią?

Dla Polski strzelał Gerard Cieślik. Jak wspomina pan to co działo się w Chorzowie?

To był dom Polaków, takie wasze Łużniki. Stadion był pełny, przyszło ze 100 tys. ludzi. Najlepszy na boisku był maleńki technik, Brychczy. Cudownie grał w piłkę, wszystko potrafił. W bramce mieliście Szymkowiaka, a w ataku grał Cieślik, który strzelił dwa gole.

Który z nich był najlepszy?

Brychczy.

W 1959 roku Brychczy mógł wyjechać do Realu Madryt.

Ofertę z Madrytu miał też Lew Jaszyn, na rękach by go tam zanieśli. Słynny prezes Santiago Bernabéu dał mu do podpisania kontrakt bez określonej pensji. Lew mógł zażądać tyle, ile chciał. I tyle by dostał! Ale odmówił. Mnie chciała kupić Fiorentina, tylko co z tego? System był jaki był i nikt legalnie nie mógł wyjechać. Polacy byli w podobnej sytuacji. Skoro i tak nie walczyliśmy o transfery, to dawaliśmy z siebie więcej w meczach międzypaństwowych.

Tamten był szczególny. Od zakończenia wojny minęło ledwie 12 lat. Związek Radziecki przez wielu uznawany był za kolejnego okupanta. Bo niby przepędził z Polski Niemców, ale przyniósł NKWD i stalinowski terror, który skończył się dopiero po 1953 roku.

To był dla was mecz polityczny, prawda?

Ogranie 'ruskich' było dla polskich piłkarzy sprawą narodową.

Ja zapamiętałem normalną atmosferę. Nikt nie zachowywał się wobec nas agresywnie.

Nie czuł pan ludzkiej niechęci?

Jeśli chodzi o piłkarzy to relacje między nami były normalne. Ale pamiętam, że nie mieliśmy żadnych prywatnych kontaktów, nie rozmawialiśmy, widzieliśmy się tylko na rozgrzewce, w tunelu, a później na boisku. I wsio. Wytłumaczę dlaczego uważam, że wtedy w Chorzowie nie było tragedii. Gdy byłem menadżerem kadry prowadzonej przez Walerija Łobanowskiego znów odwiedziliśmy Śląsk. To był rok 1983, znów stadion się wypełnił. W Polsce królowała Solidarność. Wasi kibice przyjęli nas źle, wygwizdali nasz hymn. Kiedy któryś z naszych był przy piłce, Polacy buczeli. Ale wasi piłkarze byli w porządku, cały mecz grali fair play.

Kibice was nie lubili, ale też podziwiali. Byliście mistrzami olimpijskimi z Melbourne.

Byliśmy jedną z najsilniejszych komand na świecie. Ale o mundial i tak musieliśmy zagrać z Polakami baraż. W Lipski wygraliśmy i dzięki temu zwycięstwu rok po meczu w Chorzowie pojechaliśmy do Szwecji na mistrzostwa świata. Gdyby nie pewna nieprzyjemna historia z kilkoma moimi kolegami w rolach głównych, w 1958 roku mogliśmy zagrać nawet w finale.

Mówi pan o sprawie Eduarda Strielcowa, nazywanego 'radzieckim Pele'?

Gdyby nie ta afera to Strielcow mógłby wygrać Złotą Piłkę. Ale nie wygrał i nie pojechał na mistrzostwa. W Szwecji nie byliśmy w stanie zdobyć złota, bo Brazylia miała w składzie Garrinchę, Pele, który debiutował na mundialu i nową taktykę 4-2-4. Ale ze Strielcowem, Michailem Ogonkowem i Borysem Tatuszynem spokojnie moglibyśmy powalczyć o medal.

Zamiast na mundial Strielcow trafił do więzienia skazany na 12 lat odsiadki za gwałt. Był winny? Bo on sam do samego końca zapewniał o swojej niewinności.

Pamiętam tamte dni. Do mistrzostw przygotowywaliśmy się na trzytygodniowym obozie. W końcu trener Gawriil Kaczalin zdecydował, że da nam dwa dni wolnego. I chłopaki zabrali do daczy pod miastem kilka diewuszek. Popili, pobawili się, wiadomo jak jest, a rano zaczęła się afera. Dziewczyny pobiegły na milicję i oskarżyły ich o gwałt. Te od Ogonkowa i Tatuszyna przyznały później, że zgodziły się na wszystko dobrowolnie. Ale ta od Strielcowa była uparta. On do końca twierdził, że nic nie zrobił. Ale wyrok dostał. Przesiedział pięć lat. I po wyjściu z więzienia znów był najlepszym piłkarzem w ZSRR! A czy był winny? Mnie tam nie było.

DLOPO DLOPO Fot. Jędrzej Nowicki / Agencja Wyborcza.pl /

Strielcow był lepszy, niż Robert Lewandowski?

Równie dobry. Polak przypomina mi innego piłkarza, też rezultatywnego, skutecznego. Nazywał się Wsiewołod Bobrow i grał w poprzedniku CSKA Moskwa, czyli w CDKA. Słynny trener Boris Arkadjew powiedział o Bobrowie, że ma kaciestwo wsiech kaciestw.

Czyli?

Czyli najcenniejszy atut spośród wszystkich możliwych: skuteczność. Miał rację, bo Bobrow w CDKA strzelił więcej bramek, niż zagrał meczów. Lewandowski jest bardzo podobny.

Bez Strielcowa ZSRR w Szwecji odpadło w ćwierćfinale. Sądzi pan, że za wcześnie?

Dziś nikt nie chce uwierzyć w to jak przebiegał tamten turniej. Wtedy zmian nie było. Kto zaczął mecz, musiał go skończyć. 8 czerwca zremisowaliśmy z Anglią. Trzy dni później pokonaliśmy Austrię. 15 czerwca przegraliśmy z Brazylią. Z Anglikami musieliśmy więc grać baraż o awans, który wygraliśmy 17 czerwca. A 19 czerwca przegraliśmy ze Szwedami. Policzyliście? W 12 dni zagraliśmy pięć meczów! Kiedy niedawno widziałem się z Seppem Blatterem i Michelem Platinim powiedziałem, że dziś nikt by tego nie wytrzymał.

Jak wyglądało życie radzieckiej gwiazdy futbolu?

Nasze olimpijskie diety w Australii wynosiły z 40 rubli, czyli 2 dolary. Ale dzięki tym dietom i podróżom mieliśmy możliwość kupienia czegoś na zachodzie, przywiezienia prezentów dla dziewczyn, żon. Za złote medale z Melbourne dostaliśmy natomiast maleńkie samochody, moskwicze. Mój niezbyt mi się spodobał, nie pamiętam nawet jego koloru, bo szybko go sprzedałem. Dostałem za niego 9 tysięcy rubli, czyli nie za dużo. Później kupiłem Wołgę.

Ale ludzie was znali, byliście ulubieńcami władzy. Tacy zawsze mają łatwiej.

Ale zarabialiśmy grosze. Wiedzieliśmy, że prawdziwą kasę dostają piłkarze w Hiszpanii, we Włoszech. Ograniczał nas system, nie mogliśmy wyjeżdżać. Dostawaliśmy za to mieszkania, co w tamtych czasach nie było takie oczywiste. Kluby były wspierane przez resorty, a resorty miały do dyspozycji lokale. Ja dostałem mieszkanie z jednym pokojem, później dwoma, aż w końcu trzema. To był luksus. Nie byliśmy milionerami, ale żyliśmy lepiej, niż zwykli ludzie.

Dziś Rosjanie grający w Premjer Lidze żyją jak królowie. Aleksandr Kokorin i Artiom Dziuba z Zenita Sankt Petersburg inkasują rocznie po 3 mln euro. Jest im tak dobrze, że nie chcą wyjeżdżać na zachód. Ale przez to się nie rozwijają. Gdzie jest dziś wasza liga?

W tej chwili najlepsza jest liga angielska, a za nią hiszpańska i niemiecka. Nasza liga ustępuje też francuskiej i włoskiej. Nie mamy gwiazd, jakie grały w Rosji kilka lat temu. Teraz najlepsi obcokrajowcy wyjeżdżają z naszego kraju, nie tylko na zachód, ale nawet do Chin.

A Rosjanie? Oni nie wyjeżdżają. Dlaczego?

Nie sądzę, że tego nie chcą. To ich nikt nie chce, w Europie nie ma na nich zapotrzebowania. Poza tym wolą siedzieć w Rosji i tu być gwiazdami. Reprezentują całkiem inne pokolenie, niż ja, Jaszyn czy Strielcow. My graliśmy za kopiejki, a oni grają za miliony dolarów. My chcieliśmy wyrwać się na szczyt, a oni często chcą tylko dobrze zarobić i wygodnie pożyć.

Rosja jest gotowa do organizacji mistrzostw świata?

Wszystkie stadiony są zbudowane. Jeśli chodzi o infrastrukturę to nie mam wątpliwości, że goście będą zadowoleni. Choć pewnie poza Anglikami. Oni ciągle narzekają. Przegrali z nami walkę o mistrzostwa świata i długo robili wszystko, aby ten turniej jeszcze nam wyrwać.

Chyba pan przesadza.

2 grudnia 2010 roku FIFA przyznawała prawa do organizacji MŚ, byłem wtedy w Zurychu. Byli też Anglicy, był Bobby Charlton, David Beckham. Pamiętam, że kiedy Sepp Blatter podniósł tablicę z napisem 'Russia' to mało nie pomdleli. Oni byli bladzi jak ściana! Bo mieli pewność, że wygrają, właściwie to szykowali się do świętowania. Oni, Sebastian, mogą zorganizować mistrzostwa choćby jutro. Wszystko mają gotowe: stadiony, hotele, lotniska. Wszystko. Ale polityka FIFA jest taka, że futbol wysyłany jest na wszystkie strony świata. I teraz u nas też będą piękne stadiony, hotele, drogi, lotniska. Dokładnie tak, jak w Anglii.

I to miałoby przeszkadzać Anglikom?

W 2006 roku mistrzostwa były w bogatych i rozwiniętych Niemczech, w 2014 w domu futbolu, jakim jest Brazylia. Ale już w 2010 roku mundial zorganizowała RPA. Afryka dostała impuls do rozwoju i wszyscy się cieszyli. Wydaje mi się, że Anglia tego nie rozumie.

To z Londynu wyszedł pierwszy sygnał, aby zbojkotować mistrzostwa po próbie otrucia byłego oficera GRU Siergieja Skripala. Braliście te nawoływania na serio?

Powiedzcie mi, czy uważacie, że nasz prezydent Władimir Putin to głupi człowiek? Sądzicie, że Putin miałby wydać taki rozkaz zaraz przed turniejem? Mógłby przecież zrobić to miesiąc po mistrzostwach, albo później. To ostatnia osoba, która potrzebowała zamieszania przed mundialem. Ale otrucie było i ktoś postanowił zbić na tej sprawie kapitał polityczny.

I pan twierdzi, że to Anglicy?

Nie wiem, nie wiem, nie chcę rozmawiać o polityce.

Jak poważne są dziś kłopoty Sbornej?

Przede wszystkim problemem jest deficyt piłkarzy. Tak mogę opisać to najprościej. Z mojego sowieckiego doświadczenia wiem, że reprezentacja zawsze obfitowała w dobrych obrońców. W innych formacjach bywało różnie, ale w defensywie kłopotu nie mieliśmy nigdy. Spójrzmy na ostatnie lata. Był Ignaszewicz, braci Bieriezuccy. A dziś Stanisław Czerczesow nie ma w kim wybierać. Kontuzję dorwały Gieorgija Dżukiję, Wiktora Wasina, Rusłana Kambolowa.

Mnożące się urazy to największa plaga reprezentacji Rosji?

Tak, zdecydowanie.

A styl?

Najważniejsza jest skuteczność. Jeśli chcesz być lepszy musisz grać z najlepszymi. I my z takimi graliśmy. Z Brazylią, Francją, Hiszpanią, Argentyną. To był taki princyp, założenie. Nie mam wątpliwości, że w tym momencie ustępujemy drużynom które wymieniłem przynajmniej o jedną klasę. Ale poczekajmy na mistrzostwa i po nich oceńmy nasz zespół.

Podczas losowania grup Rosji dopisało szczęście. Na turnieju zagracie z Urugwajem, ale także z Egiptem i Arabią Saudyjską. A tym drużynom daleko do klasy choćby Brazylii.

Chciałbym powiedzieć, że trzeba mieć dużą odwagę, aby stwierdzić, że to łatwa grupa.

Wydaje się łatwiejsza, niż nasza.

Zdecydowanie nie zgadzam się z takim stwierdzeniem. A to dlatego, że dziś na piłkarskim atlasie świata trudno wskazać słabą drużynę. A na mistrzostwach to właściwie niemożliwe. Reprezentacja Rosji musi wyjść z grupy. Wiecie dlaczego? Bo żeby zostać mistrzem też trzeba wyjść z grupy. Wiem z doświadczenia, bo wygrałem Igrzyska. Gdybym w 1973 roku, gdy zostałem trenerem Ararata Erywań, powiedział, że zdobędziemy mistrzostwo ZSRR, ludzie uznaliby mnie za próżniaka lub wariata. Więc nic nie mówiłem. A później wygrałem ligę. Dlatego nie ma co gadać, trzeba pracować. Wiem, że Czerczesow myśli podobnie.

Jak ocenia pan jego pracę? Pewnie to niewygodne pytanie, bo przy Narodnej 7, w siedzibie rosyjskiej federacji piłkarskiej, wasze gabinety sąsiadują ze sobą.

Właśnie dzięki temu mogę uczciwie ocenić jego zaangażowanie. Byłem już sąsiadem Guusa Hiddinka, Dicka Advocaata, Fabio Capello, Leonida Słuckiego. Wszyscy oni zajmowali ten sam gabinet. I bywali w nim rzadko Załatwiali swoje sprawy i zaraz ich nie było. A Czerczesow siedzi tu codziennie. Codziennie! Drzwi się tam nie zamykają od rana do nocy.

Podobnie było w Warszawie. Żartowano, że Czerczesow mieszka na stadionie Legii.

Kiedy do niego zaglądam to ciągle coś analizuje, coś ogląda, coś notuje. Na wielkiej tablicy ma rozpisany każdy dzień aż do meczu z Arabią Saudyjską. Widać, że niczego nie pozostawia przypadkowi. Muszę przyznać, że bardzo szanowałem i lubiłem Capello. Nie wyszło mu, taka jest piłka. Ale ani on, ani Słucki, ani nikt inny nie pracowali tyle, co Czerczesow. Oczywiście ma czasem dzień wolny, czasem poleci do Austrii albo Belgii, ale to urodzony pracoholik.

Po mistrzostwach wciąż będzie miał gdzie pracować?

To wie tylko Bóg. Ale ja wiem, że Czerczesow i Sborna wstydu nam nie przyniosą.

REKLAMA

Więcej o:
Copyright © Agora SA