Miesiąc do mundialu: niedawno bojówkarze bili batami opozycjonistów na ulicach Moskwy, demaskujący rosyjski doping Hajo Seppelt ma problemy z wjazdem na MŚ, Ukraina, Syria i sprawa Skripala nie dają spokoju. Jak się cieszyć tym mundialem, a nie wyjść na pierwszych naiwnych?
Stadiony są już gotowe na wielkie święto. Ulice zaczynają lśnić, półki sklepów zapełniają się towarami, opozycjoniści są wywożeni poza miasta. Na froncie ginie po kilkunastu rosyjskich chłopaków dziennie, ale z tutejszych gazet trudno się dowiedzieć, że giną, i w jakiej właściwie sprawie. Likwidują tam jakichś bandytów wspieranych przez USA i akcja jest sukcesem, tyle z grubsza wiadomo. Kto tam zaczął, po co ta inwazja - nie jest do końca jasne. Tak jak nie jest jasne, dlaczego Amerykanie wezwali do bojkotu igrzysk.
Jest lato 1980, igrzyska za chwilę, ciągle pada deszcz, wielki olimpijski bojkot staje się właśnie faktem, a Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego robi wygibasy: jak potępić bojkotowanie igrzysk, mówiąc jak najmniej o inwazji w Afganistanie. Gazety unikają pisania wprost, że z tego powodu jest bojkot, choć wie to cały świat. Sekretarz stanu Cyrus Vance na przedolimpijskiej sesji MKOl w Lake Placid w styczniu 1980, niedługo po radzieckiej inwazji na Afganistan, wyszedł na mównicę i zapowiedział jasno: jeśli się nie wycofacie, odwołajmy te igrzyska, przenieśmy je gdzie indziej, albo zbojkotujmy. Ale z czego się wycofywać, skoro nie ma żadnej inwazji, jest tylko braterska pomoc w obronie przed bandytami? A pierwsza wzmianka o tej pomocy pojawiła się w miejscowej prasie z wielotygodniowym poślizgiem. Dlatego oficjalna linia jest taka, że zawinił duch zimnej wojny.
Szachowy arcymistrz Anatolij Karpow mówi w wywiadach, że bojkotujący są wrogami pokoju i odprężenia. A słynna gimnastyczka Olga Korbut - że to pieski Waszyngtonu. Amerykańska telewizja NBC wstrzymuje z powodu bojkotu wypłatę 25 z obiecanych 80 mln dolarów za prawa do transmisji igrzysk. Levis zadaje bolesny cios, odwołując przedolimpijską dostawę 17 tysięcy par dżinsów. Tysiące olimpijskich turystów z Zachodu odwołują przyjazd do Moskwy (oraz Kijowa, Leningradu, Mińska, Tallina, gdzie też były zawody igrzysk 1980). Ale prasa i tak ostrzega, żeby uważać na prowokacje agentów przebranych za sportowców i turystów. Są obawy przed akcją syjonistów: najpierw przemycą Żydów do różnych reprezentacji, a potem ci Żydzi zrobią jakiś protest podczas defilady otwarcia igrzysk na Łużnikach. Papież Jan Paweł II też ponoć planuje uaktywnić podczas igrzysk swoich religiantów z różnych reprezentacji.
Leonid Breżniew już kilka lat wcześniej przekonywał, żeby się z organizacji tych igrzysk wykręcić, wymyślić jakiś dobry powód. Teraz próbuje ratować co się da, przekonywać jak najwięcej krajów, by nie dołączały do amerykańskiego bojkotu. Kanclerzowi Helmutowi Schmidtowi każe podarować niwę, cud radzieckiej motoryzacji, żeby go zmiękczyć. Ale Niemcy z Zachodu nie przyjadą na igrzyska. Zbudują na igrzyska nowy terminal na Szeremietiewie (- Piasek - odpowie jeden z radzieckich dygnitarzy na pytanie, jaki był wkład miejscowych w tę wielką budowę), ale na zawody nie przyjadą. Oni, Amerykanie i jeszcze kilkadziesiąt innych krajów. Francuzi, Brytyjczycy i m.in. Holendrzy przylecieli, ale nie startowali pod swoimi flagami (Margaret Thatcher nie chciała puścić swoich w ogóle, ale przegrała to starcie).
To najdotkliwsza akcja bojkotowa w historii sportu. Ale też początek końca ery bojkotów. Jeszcze za cztery lata blok wschodni zrewanżuje się Zachodowi, ignorując igrzyska w Los Angeles. A potem już żadne wezwanie do wielkiego sportowego bojkotu nie padnie na podatny grunt. Nawet teraz, gdy między Rosją a zachodnim światem iskrzy na niemal każdym polu. Ani Rosja nie zdecydowała się na bojkot igrzysk w Pjongczangu, gdy po karze za systemowy doping musiała tam wysłać kadrę przebraną za neutralnych olimpijczyków, bez rosyjskiej flagi. Ani Zachód nie zdecydował się na bojkot mundialu w Rosji, mimo wydarzeń na Ukrainie od 2014 roku, mimo aneksji Krymu, mimo wspierania sił rządowych w Syrii, mimo otrucia byłego szpiega Siergieja Skripala w Londynie. Po otruciu Skripala Wielka Brytania ogłosiła, że nie wyśle do Rosji nikogo z rodziny królewskiej ani rządu, dołączyła do niej Islandia, ale ani przez chwilę nie było realnej groźby wycofania z mundialu piłkarzy. Prezes PZPN Zbigniew Boniek w 2015 roku mundial w Rosji nazwał błędem. Ale w 2018 o bojkocie nawet nie chciał słyszeć. Amerykanie tym razem straszyć nie mogli, bo się do mundialu nie zakwalifikowali. Ukraina też nie awansowała. A nawet ona miała problem z wyegzekwowaniem uchwalonego w 2018 zakazu startu swoich sportowców w zawodach w Rosji. Zakaz przeforsował minister sportu Igor Żdanow, ale już po miesiącu trzeba było zmienić przepis, bo narażał Ukraińców na sankcje w międzynarodowych federacjach sportowych. Teraz prawo jest takie, że Ukraina nie zabrania swoim sportowcom startów w Rosji, ale też ich nie finansuje. A ukraińscy piłkarze w rosyjskiej lidze jak grali, tak grają i z zakazu nic sobie nie robili.
- Bojkoty to słaba broń. Nic nie dają. Czy ktoś się przejmie, że na stadionie w Rosji nie ma angielskiego księcia? Wątpię. Amerykanie swoimi sankcjami gospodarczymi biją Rosjan po kieszeni i to jest coś co naprawdę boli i może zadziałać. A bojkot mundialu czy igrzysk? Tracisz tylko przez to jakąś możliwość wpływu, oddajesz scenę bez walki. Czy powiedzenie Putinowi: "nie jadę do ciebie" jest naprawdę z zasady lepsze niż pojawienie się na stadionie i jakaś próba skorzystania z tej okazji? Zawsze możesz Putinowi powiedzieć tam na trybunach: świetny mecz Władymir, ale nie podoba mi się, co robisz w Syrii. Tak jak nie da się bronić tego co Rosja robiła przez ostatnie lata na Ukrainie. Ale trzeba jej to mówić, a nie rezygnować z okazji do rozmowy - mówi Manuel Veth, doktorant z londyńskiego King's College, założyciel futbolgrad.com, portalu poświęconego futbolowi i polityce na obszarze byłego Związku Radzieckiego.
- Czy bojkotować? Ja w ogóle jestem przeciw mundialom, bo to marnowanie pieniędzy. Nieważne czy w Rosji czy w innym kraju. Ale nie było w społeczności międzynarodowej determinacji do bojkotu z powodów politycznych. Nie zbliżyli się do tego. Ale nawet odległa możliwość bojkotu daje sporo. Władze Rosji bardzo się przejmują tym, jak takie wielkie imprezy są opisywane. Byłem wydawcą w państwowej agencji RIA Nowosti podczas igrzysk w Soczi i tam mieli naprawdę obsesję na punkcie tego jak te igrzyska są opisywane zagranicą. Tłumaczyłem im, że zachodnia prasa z zasady pisze o MKOl i igrzyskach sceptycznie. Ale to nie do końca do nich trafiało. RIA nie mogła napisać nic nawet odlegle krytycznego o Soczi 2014. A przed mundialem jednak jest trochę inaczej. Państwowe media relacjonowały protest moskiewskich studentów, którzy nie życzą sobie strefy kibica pod swoim uniwersytetem. Ja zresztą doradzałem tym studentom i przekonywałem im, że zainteresowanie międzynarodowych mediów jest jedynym sposobem wymuszenia czegokolwiek na władzach. To jest szansa dla rosyjskich aktywistów: zwrócić uwagę na niszczejące społeczeństwo obywatelskie, na ograniczaną wolność słowa - mówi Sport.pl Aleksiej Kowaliow, dziś wydawca w działającym nonprofit portalu coda.ru.com. - Nawet w prywatnych rozmowach z pracownikami Russia Today i państwowych agencji prasowych słyszałem od nich podpowiedzi: walcz, krytykuj, nagłaśniaj, tylko zostaw jakieś pole do kompromisu. Daj władzom wyjść z twarzą. Bo inaczej niczego nie wskórasz - mówi Kowaliow.
Do meczu otwarcia mistrzostw zostały ledwie cztery tygodnie. Władymir Putin właśnie jest po inauguracji kolejnej kadencji prezydenckiej i lądują u niego kolejni przywódcy: pierwszy przybył z Izraela Benjamin Netanjahu (syjoniści już nie straszą w Rosji jak podczas igrzysk w Moskwie, gdy gościem honorowym był Jaser Arafat), w piątek przylatuje do Soczi kanclerz Angela Merkel, potem zapowiedziany jest Emmanuel Macron. A Putin między tymi wizytami otworzył 19-kilometrowy Most Krymski, jedyną drogę lądową z Rosji na odebrany Ukrainie półwysep. Most kosztował 3,7 mld dolarów, czyli jedną czwartą oficjalnych kosztów mundialu. Ukraina uważa, że most powstał nielegalnie, Zachód potępił jego budowę, polski MSZ przypomniał po otwarciu, że budowa to było naruszenie prawa międzynarodowego, firmy które pomagały w konstruowaniu mostu już wcześniej zostały objęte międzynarodowymi sankcjami (główny budowniczy to przyjaciel prezydenta Arkady Rotenberg). Ale most stoi, prezydent Putin przejechał po nim kamazem, telewizja wyemitowała piękne obrazki z wdzięcznymi mieszkańcami Krymu. Niedługo wcześniej Putin porozmawiał z prezydentem Macronem przez telefon o Syrii i Iranie, a teraz czeka na osobiste spotkania. W tygodniu wizyty Angeli Merkel rozegrała się ciekawa batalia o wjazd do Rosji Hajo Seppelta, czyli dziennikarza śledczego telewizji ARD, który swoimi reportażami zaczął kilka lat temu kruszyć system rosyjskiego dopingu. To on odkrył tajemnice rosyjskiej lekkoatletyki i zmusił IAAF i Światową Agencję Antydopingową (WADA) do reakcji. A po śledztwie WADA główny dopingowy macher Rosji Grigorij Rodczenkow wpadł w kraju w kłopoty, uciekł do USA i zaczął stamtąd ujawniać prawdę o igrzyskach w Soczi i innych dopingowych żniwach. A Seppelt jest po tych wszystkich śledztwach przedstawiany w Rosji jako płatny zdrajca i pachołek wiadomych sił.
Seppelt dostał od FIFA akredytację na mundial, ale Rosjanie odmówili wydania mu wizy na czas turnieju. Tłumaczyli, że jest na liście osób niepożądanych w ich kraju. Dmitrij Swiszczow z Komisji Sportu Dumy Państwowej powiedział, że Seppelt jedzie na mundial tylko po to, żeby dokopać Rosji i się na tym wzbogacić. - Czego chce tutaj gość, który tylko obrzuca błotem? Niech ogląda w telewizji. Gdyby robił o Rosji obiektywne filmy, to dalibyśmy mu superwizę - mówił Swiszczow. Kanclerz Merkel zaapelowała do Rosjan o zmianę decyzji, dołączyło do tej akcji niemieckie ministerstwo spraw zagranicznych. We wtorek, na 30 dni przed mundialem, Seppelt dostał informację że jednak wizę dostanie. - Nadal jestem w Rosji niepożądany, ale wizę mam. A jestem niepożądany, bo zdaniem Rosjan nasze dopingowe śledztwo opierało się na niepotwierdzonych faktach. Nawet nie chcę tego komentować. Wizę musieli mi w końcu przyznać, bo zmuszają ich do tego przepisy FIFA. Ale zapowiedzieli, że chcą mnie przesłuchać, gdy się pojawię na miejscu - mówi Sport.pl Seppelt. Miałby zostać przesłuchany w Rosji przez prokuratorów prowadzących śledztwo w sprawie nadużycia władzy i oszustw Rodczenkowa. Ale tych oszustw, które obciążają Rodczenkowa (np. niszczenie próbek w moskiewskim laboratorium), a nie Rosję: oszustw podczas igrzysk w Soczi prokuratorzy się na razie nie dopatrzyli. - Dla mnie ta sytuacja z mundialem jest trochę dziwna. Musimy się w firmie naradzić, co robić. Nie powiem teraz, że na pewno pojadę do Rosji, bo warunki są niecodzienne. Czy jeśli pojadę, będę zeznawał? Nie będę na razie tego komentował. A tym bardziej nie powiem, po co się do Rosji wybieram, to chyba oczywiste w przypadku dziennikarstwa śledczego, prawda? - mówi Seppelt. To pierwszy raz, gdy Rosjanie utrudniają mu wjazd. A bardzo specyficznego wsparcia udzielił Seppeltowi Władymir Sołowiew, szef Rosyjskiego Związku Dziennikarzy. - On nie robi dziennikarstwa, tylko propagandę, ale powinien wjechać. Trzeba mu dać wizę. Już i tak musiał się otrząsnąć z psychologicznego szoku, gdy nasi hokeiści w finale igrzysk pokonali Niemców - drwi Sołowiew. Bo nie mogło w tej sprawie zabraknąć wątku odwetu Zachodu, sfrustrowanego sukcesami Rosji.
Prezentowana w mediach wizja zachodniego świata, nieustannie nastającego na cześć Rosji i życzącego jej upadku, również w sporcie, trzyma się mocno, bo nie ma właściwie żadnej słyszalnej konkurencji. Z telewizji innym głosem mówi właściwie tylko niszowa TV Dożd. 80 procent z ponad 140 mln Rosjan nigdy nie było zagranicą. Nie mają jak weryfikować tego, co słyszą. Kupują wizję którą im serwują na ekranach: Rosji, która nie da sobie w kaszę dmuchać, Rosji której świat słucha. Faszyści na Krymie chcieli mordować Rosjan, trzeba ich było zatrzymać. Zachód nakłada sankcje, ale sam przez nie cierpi. Itd.
- Wolności mediów mamy coraz mniej. Nie, nie powiem że ZSRR wraca. Ale wolności mniej. Jest taka dziwna atmosfera presji i oczekiwań, dziennikarze się do tego przystosowują. Trudno nawet powiedzieć, czy to są oczekiwania formułowane wprost, czy ludzie sami zgadują, że tak jest. I nie chcą kłopotów. A inna sprawa, że są też tacy ludzie, którzy ochoczo wyprzedzają oczekiwania władzy - mówi Witalij Suworow, dziennikarz Sports.ru. - Z telewizjami to wygląda tak, że Pierwyj Kanał jest oficjalnie rządowy, a inne są nieoficjalnie rządowe. Jeśli zapraszają opozycję, to jakąś plastikową, żeby ośmieszyć tę właściwą. Jeśli powiesz coś nie po myśli na antenie, to cię następnym razem nie zaproszą. Mamy namiastkę tego w sportowych mediach. Jest kanał Match TV, założony dwa lata temu z okazji mundialu. Ma mnóstwo praw do transmisji, jest bezpłatny, należy do Gazprom Media, czyli do rządu. Tak jak Zenit Sankt Petersburg. Trudno w Match TV powiedzieć coś bardzo krytycznego o Zenicie. My go tutaj uważamy trochę za klub rządowy. Jak nie lubisz rządu, to nie lubisz Zenita. Ja w sports.ru mogę napisać co chcę. Jeszcze nas nie zablokowali. Ale wiem, że żyję w pewnej bańce. Takiej, w której nikt nie popiera Putina. Ale jednak większość Rosjan jest za nim - mówi Witalij Suworow. W dorosłość wkracza właśnie pokolenie Rosjan, które nie zna kraju bez Putina u władzy. Podczas niedawnych demonstracji przed zaprzysiężeniem prezydenta (pod hasłem "To nie nasz car") jeden z protestujących niósł na transparencie zdjęcie Putina przerobionego na Breżniewa i napis, że prezydent się już trochę "zabreżniewił". Ale dla ludu to też niekoniecznie coś złego. Breżniew za życia był wyszydzany, ale po latach lepiej ocenianym w sondażach powojennym władcą Rosji był tylko Putin.
Zagraniczni korespondenci w Moskwie żartują dość gorzko, że całą aktywną rosyjską opozycję dałoby się dziś stłoczyć na którymś z większych stołecznych placów. Opozycjoniści znaczą coraz mniej, protesty przed inauguracją kadencji Putina skończyły się zatrzymaniem ponad tysiąca osób i wybatożeniem protestujących w Moskwie przez oddział tzw. Kozaków. Czyli paramilitarnej formacji, niby ochotników, zatroskanych obywateli, którzy nie mają formalnych związków z policją i innymi służbami. Ale bywają przez władze wynajmowani do ochrony różnych wydarzeń, a ochotniczo zawsze chętnie pomogą w słusznej sprawie. Patrolowali już ulice w poszukiwaniu nielegalnych imigrantów, najeżdżali nieprawomyślne galerie i teatry, straszyli lidera opozycji Aleksieja Nawalnego, a przed igrzyskami w Soczi rzucili się z biczami na Pussy Riot, gdy te zaczęły swój happening.
- Kozacy są teraz w centrum skandalu, wyszło na jaw, że dofinansowywały ich władze Moskwy. Myślę że zostaną wycofani cichaczem, bo nikt ich nie chce na czołówkach zachodnich gazet blisko mundialu. Ale pozostaną groźbą dla Rosjan, dla aktywistów. I to jest problem - mówi Aleksiej Kowaliow. - Ja jestem bardzo krytyczny wobec władz, piszę co chcę i nie uważam, żebym się musiał czegokolwiek obawiać. Ale też nie zajmuję się tymi rzeczami, które mogłyby mnie wpędzić w kłopoty. Są czerwone linie, które rosyjski dziennikarz przekracza na własne ryzyko. To np. temat rodziny Putina. Była żona, dwie córki - właściwie się nimi nie zajmujemy. Jeśli to próbujesz badać, to możesz mieć problemy. Albo jeśli cię zainteresuje temat cudownego wzbogacenia kogoś dobrze żyjącego z władzą. Wtedy nagle twojemu medium zaczyna brakować pieniędzy. Bo wsadzasz brudny nos w prywatne sprawy, jak to kiedyś Putin nazwał - mówi Aleksiej Kowaliow. I wylicza: - Nie ryj w sprawach oligarchów, nie ryj na podwórku Igora Sieczina, szefa Rosnieftu, nie ryj w kręgu najbliższych przyjaciół prezydenta. Tam będziesz miał problemy. No i pamiętajmy: ja mówię o poziomie Moskwy czy Sankt Petersburga, mediów centralnych, tych opisujących Putina i jego ludzi. Prasa regionalna ma zupełnie inne problemy. Nawet gdy się zajmę córką Putina, to wiem, że jak coś mi się stanie, to świat się o tym dowie. A dziennikarz poza Moskwą i Piterem (tak Rosjanie nazywają Petersburg - red.), jest w zupełnie innej sytuacji. Jeśli badasz korupcję we władzach obwodu, ryzykujesz dużo bardziej niż gdy zajmujesz się Kremlem. Mogą ci np. spalić samochód. Mogą zrobić inne brzydkie rzeczy. Dziennikarz Dożd był zaproszony na inaugurację Putina na Kremlu. Dziennikarze regionalni nie byli - mówi Kowaliow. - W Moskwie możesz być zwolniony i znaleźć pracę. Ale gdy cię zwolnią z gazety w Jekatierynburgu? - pyta Witalij Suworow. Można przy okazji mundialu powalczyć o swobodę pracy Hajo Seppelta, można coś ugrać w innych sprawach, ale akurat w takich - niewiele.
Bojkotu nie będzie, ale sankcje USA i Unii Europejskiej za to co Rosja robi na Ukrainie - są. W przypadku niektórych reprezentacji, w tym Polski, to oznaczało wątpliwości prawne dotyczące już pierwszego ich zetknięcia z ziemią mundialu. Chodzi o lotnisko w Soczi i o inne lotniska wzdłuż wybrzeża Morza Czarnego. Tam kiedyś był łańcuch siedemnastu fortec, od Anapy do Batumi. A w mistrzostwach świata tam będą przyczółki aż sześciu reprezentacji: od Anapy gdzie zamieszkają Duńczycy, przez oddalony nieco od morza Krasnodar, dom Hiszpanii, przez Gelendżyk, bazę Szwedów i Islandczyków, po Soczi Polaków i Brazylijczyków.
Anapa leży ledwie kilkadziesiąt kilometrów od wspomnianego Mostu Krymskiego przez cieśninę Kercz i od ziem zajętych przez Rosję tuż po igrzyskach w Soczi. A cztery kilometry na południe od stadionu Fiszt w Soczi zaczyna się wspierana przez Rosję separatystyczna Abchazja. Konflikt zbrojny Rosji, Abchazji i Osetii Południowej z Gruzją w 2008 zaczął się zresztą niemal podczas ceremonii otwarcia igrzysk, a Putin wydawał rozkazy będąc już w Pekinie jako gość igrzysk. To tyle, jeśli chodzi o olimpijskie pokoje, sport i politykę, hipokryzję itd. Ale nie o takie kontrowersje tym razem chodzi, tylko o sankcje nałożone na władcę lotnisk w tej części Rosji, zaufanego oligarchę Kremla Olega Deripaskę. Lotnisko w Soczi, podobnie jak w Krasnodarze, Anapie i Gelendżyku należy do firmy Basel Aero, kontrolowanej przez Deripaskę. A Deripaska znalazł się wśród siedmiu oligarchów objętych w kwietniu 2018 amerykańskimi sankcjami w rewanżu za mieszanie się Rosji w amerykańskie wybory 2016.
Jego firmy są na czarnej liście tych, z którymi Amerykanie nie mogą robić biznesów. Ale i nie-Amerykanie muszą się liczyć z tym, że jeśli będą robić interesy z ukaranymi, sami ryzykują sankcje. I pojawiła się w pewnym momencie wątpliwość, czy narodowi przewoźnicy, wiozący czarterami swoje reprezentacje na mundial, nie narażą się Amerykanom, płacąc za lądowania na lotniskach Deripaski (mundialowe lotniska kontroluje też inny objęty sankcjami oligarcha Wiktor Wekselberg: w Jekatierynburgu, Rostowie, Samarze i Niżnym Nowgorodzie). - My się przygotowujemy do mistrzostw świata, jesteśmy zgłoszeni do lądowania w Soczi, a polityka nas nie interesuje - mówi Sport.pl rzecznik PZPN Jakub Kwiatkowski. Logistycy PZPN wstępnie sprawdzali, jak wygląda sytuacja z sankcjami i lądowaniem w Soczi. Ale zostawili to w gestii LOT-u. Niedługo po nałożeniu sankcji przedstawiciel LOT powiedział Reutersowi, że firma poprosi o opinię prawną w tej sprawie. Na wysłane kilka dni temu pytanie o tę opinię prawną nie dostaliśmy jeszcze odpowiedzi. Wątpliwe, by linie lotnicze miały mieć jakiekolwiek problemy z powodu takich przylotów i odlotów, umówionych na długo przed sankcjami, a Deripaska zaczął się po sankcjach usuwać w cień i pozbywać pakietów kontrolnych w swoich firmach. Ale już samo to, że pojawiły się takie wątpliwości, pokazuje że mamy do czynienia z mundialem dość nietypowym.
- Jak ten mundial opisywać? Normalnie. Słuchając i pokrzywdzonych i zadowolonych. Ja jestem krytyczny wobec władz, ale wiem, że to będzie dobry mundial, bo gościnność jest rosyjskim sportem narodowym. Wiele osób uważa, że mundial w Rosji jest jak druga część Soczi 2014. Nie jest. Putin kocha igrzyska, Soczi 2014 go nakręcało. Mundial go nie nakręca. Nie tylko dlatego, że futbol to nie jego sport. To jest dziś inny człowiek, coraz mniej rzeczy go cieszy, sprawia wrażenie jakby w sprawie mundialu chciał tylko mieć święty spokój - mówi Aleksiej Kowaliow.
- Gdy Rosjanie dostawali mundial, Putina tam nawet nie było. W Gwatemali, gdy Soczi dostawało igrzyska 2014, był. A do Zurychu przyleciał na ostatnią chwilę, podziękować FIFA za wybór. Wcześniej nie chciał być kojarzony z porażką, nie spodziewał się tego zwycięstwa. To był czas, gdy Rosja miała jeszcze świetną reprezentację, grała w półfinałach Euro. Dlatego gdy padł pomysł mundialu, Putin był za. A potem przyszły lata problemów, sankcji, futbol w Rosji zmienił się na niekorzyść. Gdyby Rosjanie nie byli gospodarzem, to pewnie by się do tych MŚ nie zakwalifikowali. Czy Putin chce być z tym kojarzony? Nie do końca. Zresztą to znaczące, że wybory zostały przesunięte na marzec, a miały być po mundialu - mówi Manuel Veth, który pracę doktorską w King's College poświęcił przemianom futbolu w krajach byłego Związku Radzieckiego na tle przemian gospodarczych i politycznych. - Myślę, że jeśli Rosji nie będzie szło na boisku, to Putin będzie podczas tych mistrzostw raczej w cieniu. To będzie wspaniały mundial, czuję to, znając kraj. Ale też władza ma prawo się obawiać, że na tym mundialu tylko straci. Soczi to było izolowane miasto, można tam było zrobić co się chciało, kontrolować wszystko. A tu się nie da. Mundial jest otwartym światem. 11 miast, 4 miliony gości z całego świata, rozmawiających z ludźmi na ulicach, poznających również te miejsca w Rosji, do których normalnie zagraniczni goście nie zaglądają. Będą w Sarańsku, Samarze, w normalnej Rosji. Rosja stanie się na ten miesiąc otwartą książką. Ja w 2014 wreszcie zrozumiałem Brazylię. Może ktoś tego lata zrozumie Rosję? A czy Władymirowi Putinowi będzie z tym komfortowo, czy nie, to już drugorzędna sprawa.