Maciej Żurawski, była gwiazda reprezentacji Polski, dla Sport.pl: Za mało szanowałem, to co miałem

Po zakończeniu kariery czułem się trochę nieporadny. Musiałem uczyć się nowego życia, banalnych rzeczy, jak opłacanie rachunków czy załatwianie formalności w urzędach. Wiem, smutne, ale tak to wyglądało - mówi Maciej Żurawski, były piłkarz m.in. Wisły Kraków i Celtiku Glasgow, 72-krotny reprezentant Polski.
Maciej Żurawski podczas rozgrywek szkół podstawowych na pl. Szczepańskim Maciej Żurawski podczas rozgrywek szkół podstawowych na pl. Szczepańskim Fot. Michał Łepecki / Agencja Ga

Kibice mnie jeszcze rozpoznają

Damian Bąbol: Czuje się pan zapomniany?  

Maciej Żurawski*: Pewne pokolenie odchodzi, przychodzi następne. Nie mam żadnych pretensji do świata i kibiców. Nie czuję się przez nikogo zdradzony. Trzeba się pogodzić z życiem na piłkarskiej emeryturze.

Młodsi kibice mogą pana nie kojarzyć. Nie udziela się pan zbyt często w mediach społecznościowych.   

- Nie potrzebuję tego. Nie muszę robić zdjęć i co chwila oznaczać się w nowych miejscach. Nie mam konta na instagramie, twitterze, ale jestem na facebooku. Wiem też, że istnieje jakiś mój fejkowy profil. Ktoś sobie z tego żyje, ale niech będzie. Nie krytykuję ludzi, znajomych, którzy nie rozstają się z telefonem i co chwila robią selfie. Takie są czasy. Czasy, w których ogólnie bardzo łatwo zaistnieć. Nie musisz już być wybitnym w jakiejś dziedzinie, żeby obserwowało cię kilkaset tysięcy fanów. Zdaję sobie sprawę, że brak aktywności w nowych mediach, działa niekorzystnie na mój wizerunek, ale jest mi z tym dobrze. Wciąż ludzie mnie rozpoznają, czasami podchodzą i proszą o autograf lub wspólne zdjęcie.

2 mln wyświetleń na YouTube! "Słabo to wyszło..."

Odpala pan czasami YouTube ze swoimi bramkami z meczów z Parmą lub Schalke?

- Zdarza się. Fajnie czasami wrócić do tych chwil. Ale niedawno na YouTube rzucił mi się w oczy inny filmik: "Żurawski - Majdan. Po meczu Zagłębie - Wisła", czyli moja bardzo "kulturalna" konwersacja z Radkiem. 2 miliony wyświetleń! Niesamowite. Sam się z tego śmiałem, ludzi to bawi, więc się klika. Ktoś, kto przypadkowo natrafił na to wideo pewnie pomyślał, że jacyś półdebile wymieniają wrażenia po meczu, tacy typowi piłkarze. Przyznaję, to było wtedy słabe z naszej strony, ale w ogóle nie zwróciłem uwagi na stojącego obok operatora. Byłem pochłonięty emocjami.

Uduchowienie w górach

Jak wygląda życie na emeryturze? Odczuwa pan głód piłki?

- Nie czuję potrzeby umawiania się z kolegami, żeby gdzieś pokopać na orliku. W codziennym życiu brakuje jednak czegoś innego: kamer, wywiadów, poklasku, owacji, śpiewów na stadionie. To było niezwykłe i cholernie uzależniające życie. Kiedy piłkarz, który osiągnął wysoki poziom, nagle zostaje od tego odcięty, dopada go bardzo niebezpieczny moment. Zaczyna szukać czegoś, co tę boiskową adrenalinę mogłoby choć w minimalnym stopniu zrekompensować, ale nie jest łatwo. Tak było ze mną. Zacząłem myśleć o sportach ekstremalnych, tyle że ich uprawianie wiąże się z dużym ryzykiem. Chyba nie jestem aż tak odważny. Mimo to znalazłem swoją aktywność, w której się odnajduję.

Czyli?

- Mieszkam w Zakopanem. Jakiś czas temu zacząłem regularnie chodzić po górach. Im wyżej tym lepiej. Żadna tam profesjonalna wspinaczka, ale kręci mnie wchodzenie w trudniejsze partie gór. Odnalazłem w tym połączenie przyjemnego wysiłku z dreszczem emocji. Osiąganie kolejnych szczytów też wiąże się z ryzykiem. W niektórych miejscach jest stromo, niebezpiecznie. Trzeba zachować wysoką koncentrację np. w drodze na Orlą Perć czy Mnicha. Wchodzę razem z moją dziewczyną, która jest świetnym kompanem. Wyprawa na szczyt i z powrotem zajmuje 7-8 godzin. Po takim dniu czuję się bardziej zmęczony niż po najcięższym treningu piłkarskim.

Do tego raz na jakiś czas rekreacyjnie z moją partnerką gram w tenisa. Raz w tygodniu ćwiczę na siłowni. Nie zależy mi na budowaniu masy, a na zachowaniu szczupłej sylwetki. Wiadomo, że im człowiek starszy, tym bardziej jest podatny na nabieranie dodatkowych kilogramów. Staram się pilnować.

Dla niektórych chodzenie po górach to nie tylko dobry trening, ale też forma medytacji.

- Rzeczywiście, gdy jestem wysoko, czuję się w jakiś sposób uduchowiony. W górach można wiele spraw przemyśleć, zatrzymać na chwilę i naprawdę zrelaksować. Jest w tym coś niezwykłego. Różne przemyślenia, wspomnienia z czasów gry w piłkę, nachodzą mnie nie tylko w górach, ale też na co dzień. Bo to jednak były bardzo fajne czasy.

Żyłem w zupełnie innym świecie

Kiedy Wisła wygrywała z Parmą i Schalke był pan u szczytu popularności. Robertem Lewandowskim tamtych czasów.

- Było wspaniale, ale najpiękniejszy moment przeżyłem w Celtiku. Gdy po strzelonym golu 60 tys. kibiców na stadionie wstało i skandowało: "Magic, Magic, Magic!". To był euforyczny moment. Na chwilę odfrunąłem. Rzeczywiście było magicznie.

Celtic's Maciej Zurawski celebrates scoring against Hibernian, with teammate Roy Keane during the Scottish Premier League soccer match at Celtic Park, Glasgow, Scotland, Sunday April 16, 2006. (AP Photo/PA, Andrew Milligan)
Fot. ANDREW MILLIGAN AP

Chciałby pan cofnąć czas?

- Zdecydowanie. To był piękny okres, którego nic już nie zastąpi. Odliczanie dni do następnego meczu, codzienne treningi, zgrupowania reprezentacji, gra na wielkich turniejach. Najgorsze kiedy nachodzi mnie głębsza refleksja i myślę sobie: "Kurczę, stary, ale to był piękny czas." Żal bierze człowieka, że to się już skończyło i nie wróci.

Po zakończeniu kariery trudno było odnaleźć się w nowej rzeczywistości?

- Życie topowego piłkarza w Polsce ma się nijak do zwykłej codzienności. To dwa różne światy. Wysokie zarobki, każdy dzień był podporządkowany treningowi lub przygotowaniem do następnego meczu. Wszystkie bieżące sprawy są załatwiane przez inne osoby lub menedżerów. W efekcie człowiek staje się życiowo trochę nieporadny. Tak było też trochę ze mną. Po zakończeniu kariery musiałem niektórych prostych, czasem wręcz banalnych rzeczy nauczyć się na nowo, jak opłacanie rachunków czy załatwianie formalności w urzędach. Wiem, smutnie to brzmi, ale tak to wyglądało.

Maciej Żurawski Maciej Żurawski Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl

Za wcześnie skończyłem, za późno wyjechałem

Nie za wcześnie zakończył pan karierę?

- Pewnie mogłem jeszcze trochę pograć. W wieku 35 lat stwierdziłem, że już wystarczy. Miałem nieudany rok w Wiśle, wprawdzie zakończony mistrzostwem, ale trener Robert Maaskant na stawiał na mnie zbyt często. Zmęczyłem się tym. Podjąłem decyzję na podstawie impulsu, tym bardziej że Maaskant przedłużył kontrakt. Zabrakło mi optymizmu, pozytywnego myślenia przed przygotowaniami do nowego sezonu. Myślałem: "Jak mam siedzieć na ławce, to lepiej dać sobie już spokój". To był błąd, bo przecież trenerzy się zmieniają, są nowe rozdania. Wkrótce potem rzeczywiście nie było już Holendra w Wiśle. Zastąpił go Michał Probierz, który namawiał mnie do powrotu, ale było za późno. Układałem już sobie nowe życie, miałem pracę. Przez chwilę jeszcze kalkulowałem: "Okej, wrócę, ale za rok, dwa lata, znów będę musiał kończyć. Nie ma sensu, wystarczy. Już się nagrałeś".

Trochę późno też opuścił pan Ekstraklasę.

 - Po czasie mogę powiedzieć, że za mało szanowałem, to co miałem. Mogłem osiągnąć znacznie więcej. Miałem prawie 30 lat, kiedy podpisywałem kontrakt z Celtikiem. Żeby zrobić jakąś ciekawą karierę na Zachodzie, trzeba wyjeżdżać maksymalnie w wieku 23 lat. Inna sprawa, że prezes Cupiał żądał za mnie ogromnych pieniędzy. Mogłem iść na noże, żądać transferu, nie przychodzić na treningi, ale to nie w moim stylu. Z drugiej strony miałem dobrze w Krakowie. Wygrywaliśmy trofea, byłem gwiazdą ligi, walczyliśmy o awans do Ligi Mistrzów. Niestety, bez skutku. 

Maciej Żurawski z Leo Beenhakkerem Maciej Żurawski z Leo Beenhakkerem Fot. GRZEGORZ CELEJEWSKI / Agencja Wyborcza.pl

Może urodziłem się zbyt wcześnie?

Patrzy pan z zazdrością na obecną reprezentację Polski? Każdy mecz na Stadionie Narodowym ogląda komplet kibiców. Jeszcze dziesięć lat temu kadra rozgrywała mecze o punkty w innych warunkach.

- Reprezentacja Polski zawsze była popularna, ale to co się dzieje teraz, to prawdziwe szaleństwo. Nigdy chyba nie było takiego boomu. Na sławę drużyny trenera Adama Nawałki złożyły się nie tylko wyniki, ale też sukces w mediach społecznościowych. Dzięki kanałowi "Łączy nas piłka", możemy wejść do pokojów kadrowiczów. Jesteśmy z nimi bardzo blisko, możemy zobaczyć jak wygląda wszystko od środka. Do tego niemal wszyscy reprezentanci przykładają wagę do budowania swojego wizerunku i mają ciągły kontakt z fanami. Występują w reklamach globalnych marek. Kiedyś tego nie było. Raz przed mundialem w Korei zagraliśmy w spocie zupek chińskich, mistrzostwa zakończyły się porażką i kibice długo mieli do nas pretensje. Słyszeliśmy tylko: "trzeba było zasuwać po boisku, a nie gwiazdorzyć przed kamerą". Przy obecnej kadrze wszystko idzie w parze. Są wyniki i jest sukces marketingowy.

Znajomy niedawno mi powiedział, że urodziłem się za wcześnie. Może coś w tym jest, ale nasze czasy też były ciekawe. Dwa razy awansowaliśmy na mundial, pierwszy raz na Euro. Każdy z nas chciał zaistnieć, przejść do historii i zajść jak najdalej. Niestety, nic z tego nie wyszło ani w Korei, ani w Niemczech, ani w Austrii.

Nie potrafiłem być zły na Nawałkę. Bywał też twardym skurczybykiem i kilka razy zagrzmiał w szatni, kiedy było naprawdę źle.

Co wtedy zawiodło?

- Przygotowanie fizycznie. Nie mieliśmy szybkości. Ufaliśmy trenerom, na zajęciach czuliśmy się dobrze, ale przychodził mecz i było widać,  że poruszamy się wolniej od rywali. Byliśmy chyba zajechani. Błędem było szykowanie formy na cały turniej. Przed Koreą słyszeliśmy, że musimy być gotowi na wypadek walki o medal. Rozumowanie całkiem logiczne, ale grając na wielkim turnieju, to co jest najważniejsze? Oczywiście, że pierwszy mecz i wyjście z grupy.

W Rosji wyjdziemy z grupy?

- Mamy bardzo trudnych rywali, ale wszystkie zespoły są w naszym zasięgu. O przygotowanie fizyczne się nie martwię. Kluczowy będzie pierwszy mecz z Senegalem. Jak wygramy, to pójdziemy za ciosem i znajdziemy się w 1/8.

Maciej Żurawski Maciej Żurawski Fot. Tomasz Wańtuła / Agencja Wyborcza.pl

Nawałka potrafił być skurczybykiem i zagrzmieć w szatni

Jakie ma pan wspomnienia ze współpracy z Nawałką?

- Był moim trenerem w Wiśle Kraków. To szkoleniowiec, który zamienił mnie w machinę strzelecką. Zacząłem regularnie zdobywać bramki, jako napastnik. Lubił indywidualnie rozmawiać z zawodnikami. Jak nie znalazłem się w pierwszym składzie, to brał mnie na bok i tłumaczył: "Macios, wiesz, tak to sobie wymyśliłem, że dziś zaczniesz na ławce, ale szykuj się na drugie 45 minut. Liczę na ciebie". Miał bardzo dobre podejście. Nie potrafiłem być na niego zły. Bywał też twardym skurczybykiem i kilka razy zagrzmiał w szatni, kiedy było naprawdę źle.

Utkwiła mi w głowie jedna historia związana z trenerem Nawałką. Graliśmy mecz z Pogonią na wyjeździe. Wracałem po kadrze, pamiętam, że jechałem samochodem do Szczecina. Byłem święcie przekonany, że wyjdę w podstawowym składzie. Dojeżdżam na miejsce, wychodzę z auta, witam się z trenerem, a on: "A co będzie, jak nie wystąpisz i będzie musiał jutro zagrać w rezerwach w Krakowie?". Zamurowało mnie. Rzeczywiście skład był zmieniony, nie znalazłem się w kadrze i z samego rana musiałem zasuwać ze Szczecina na stadion Wisły. Dojechałem na ostatnią chwilę. Przebrany wybiegam z szatni na rozgrzewkę. Trener Nawałka już czeka przy bocznym boisku i woła mnie do siebie: "Wiesz Macios, to boisko jest dziś bardzo grząskie. Padało całą noc. Szkoda zdrowia. Możesz się przebrać, dziś jednak nie zagrasz". Znów szczęka mi opadła, ale nie byłem zły. Wręcz przeciwnie, zaimponował mi, że nie toleruje gwiazdorskiego podejścia i wszystkich zawodników traktuje równo.

Kamil Kosowski i Maciej Żurawski Kamil Kosowski i Maciej Żurawski Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl

Czuję niedosyt. To mnie kłuje gdzieś w środku

W Eurosporcie komentuje pan mecze Ekstraklasy, której poziom jest coraz słabszy.

- Stadiony wypiękniały, kluby są bardziej profesjonalne, ale rzeczywiście poziom jest niski. Niestety, to po części efekt sukcesów reprezentacji Polski i Roberta Lewandowskiego. Oczy zagranicznych menedżerów są coraz bardziej zwrócone na naszych zawodników, którzy bardzo wcześnie opuszczają Ekstraklasę. Teraz gwiazdami ligi są: Angulo z Górnika, Carlitos z Wisły i Paixao z Lechii. Grają nieźle, ale trudno kibicom się z nimi na dłużej identyfikować. Jest też młody Świerczok z Zagłębia, który wrócił do Polski po epizodzie w Niemczech. Kiedyś trzeba było się natrudzić i długo czekać na propozycję z zagranicy. Teraz wystarczy jedna dobra runda i zawodnika nie ma. Dla piłkarzy to dobry trend, dla biednej ligi nic optymistycznego.

Dobrze się pan czuje za mikrofonem?

- Coraz lepiej. Bardzo lubię tę pracę. Za każdym razem czuję adrenalinę. Komentowanie wiąże się z dużą odpowiedzialnością za każde wypowiedziane zdanie. Wiem, że popełniam jeszcze błędy, pracuję nad tym, ale ważę słowa. Nie mówię tego, co mi podejdzie na język. Staram się teraz bardziej przyjmować krytykę. Kiedyś jej nie znosiłem. Bardziej do ciężkiej pracy motywowało mnie dobre słowo.

Tomasz Hajto w roli eksperta wysoko postawił poprzeczkę.  

- Ma swój styl, którego nie da się i nie ma sensu podrabiać. Tomek jest przy tym naturalny, komentuje w bardziej bezpośredni sposób. Brzmiałoby to śmiesznie, gdybym teraz próbował przemycać podczas meczów własne bon moty w stylu "truskawki na torcie".  

USA's goalkeeper Brad Freidel dives to save a penalty kick by Poalnd's Maciej Zurawski during their 2002 World Cup Group D soccer match at the Daejeon World Cup stadium in Daejeon, South Korea, Friday June 14, 2002. The other teams in Group D are South Korea and Portugal. (AP Photo/Tony Gutierrez)
Fot. Tony Gutierrez / AP

Czuje się pan spełnionym sportowcem?

(dłuższa chwila ciszy)

- Chyba na zawsze pozostawię tutaj znak zapytania. Bądź co bądź trochę tych sukcesów osiągnąłem. Mistrzostwa Polski, Szkocji, Cypru. Dwa razy byłem na mundialu, zagrałem też na Euro. Ale mimo to nie czuję pełnej satysfakcji. Ani razu z Polską nie wyszedłem z grupy, nie strzeliłem gola na mundialu. W meczu z USA w Korei zmarnowałem karnego. Nie zaliczyłem trafienia też w Lidze Mistrzów. To mnie gdzieś kłuje w środku. Tym bardziej, że stać mnie było na znacznie więcej. Czuję niedosyt, ale też szacunek do tego wszystkiego, co przeżyłem. Cieszę się z tego co mam, bo zawsze życie mogło się inaczej ułożyć. Jestem szczęśliwym człowiekiem.

Rozmawiał Damian Bąbol

*Maciej Żurawski urodził się 41 lat temu. W reprezentacji Polski rozegrał 72 mecze, w których strzelił 17 goli. W barwach Wisły Kraków zdobył pięć tytułów mistrza Polski, wystąpił w 153 spotkania i zdobył 102 bramki. Przez ponad dwa lata grał w Celtiku Glasgow (55 meczów, 22 gole). Ostatnio zakończył w trzecioligowym Porońcu Poronin.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.