Premier League. Manchester United - Manchester City 1:2. Za prosto

Pokonanie Manchesteru City w obecnej formie wymaga od przeciwnika perfekcyjnego planu taktycznego i jego perfekcyjnego wykonania. Jose Mourinho postawił tymczasem na bezpieczny wariant, polegający na wytrącaniu rywali z rytmu przy rozgrywaniu akcji i szukaniu szans w kontrach. Na podopiecznych Guardioli to za mało.

Spełnione oczekiwania

Dopóki na boisku utrzymywał się rezultat remisowy, gospodarze nawet przez chwilę nie byli zainteresowani przejęciem inicjatywy. Dwie linie zasieków obronnych były ustawione blisko siebie, niewiele przed polem karnym. W pierwszym kwadransie United zostali wręcz zgnieceni przez swoich rywali. Utrzymywali piłkę przez niespełna 25 procent czasu gry, a skuteczność ich podań wyniosła ledwie 57 procent. Jak potem miał jednak pokazać czas, takie wdrożenie defensywnej taktyki Czerwonych Diabłów przynosiło najlepsze efekty. Rywale cały czas znajdowali się blisko bramki przeciwników, jednakże nie byli w stanie doprowadzić akcji do końca. Gdy w późniejszych fazach pierwszej połowy United zaczęli bronić nieco aktywniej, zaś statystyki posiadanej przez nich piłki wzrosły, pracowicie wykorzystujący wolną przestrzeń gracze City stwarzali sobie coraz więcej sytuacji.

Paradoksy

Na miano kuriozum zasługuje przy tym fakt, że choć przewaga w pierwszej połowie była po stronie gości miażdżąca, United byli w stanie realizować swój plan. Goście szans tworzyli niewiele i niezbyt groźne, a szczelnej defensywie udawało się minimalizować zagrożenie pracowitym przemieszczaniem za piłką. Często dochodziło momentów, w których para defensywnych pomocników Matić-Herrera znajdowała się tuż przed linią środkowych obrońców, niemal zapraszając City w te sektory. Goście często dawali się zwabić w tę pułapkę, jednakże szybko okazywało się, że przy znacznej przewadze United w tych strefach, nie mieli żadnych szans na dalsze rozprowadzanie akcji. Kończyło się więc to wycofywaniem piłki, a w najkonstruktywniejszych wypadkach - przerzutami na skrzydło. To jednak dawało gospodarzom wystarczająco dużo czasu na kolejne dopasowanie ustawienia. Paradoksem jest, że przy tak poprawnej grze defensywy podopiecznych Mourinho o straceniu przez nich goli decydowały proste błędy przy stałych fragmentach gry.

Zaczyna się mecz

Po ponownym wyjściu na prowadzenie goście mogli nieco spuścić z tonu i zrezygnować z wysokiego pressingu. Przyniosło to zmianę podejścia u gospodarzy. W pierwszej odsłonie głównym celem United przy wyprowadzaniu piłki było uniknięcie strat. W efekcie przy jakiejkolwiek presji mnożyły się długie przerzuty, zagrywane jednak z bardzo małą skutecznością. Wyjściowy defensywny kwartet celnie dostarczył zaledwie 39 procent z nich, co przekładało się na brak zagrożenia z przodu. Osamotniony Lukaku rzadko był w stanie osiągnąć coś więcej z takimi zagraniami. Nawet jeśli udawało mu się wygrywać pojedynki o piłkę, wsparcie do rozprowadzenia akcji docierało za późno. W drugiej połowie, przy większej aktywności partnerów w ofensywie, Belg nie poprawił jednak jakości swojej gry, często będąc hamulcowym szybszych kombinacji. Świadczy o tym zahaczająca o sabotażowe wartości skuteczność podań na poziomie 31 procent.

Otwartość

Konieczność odrabiania strat zmusiła gospodarzy do bardziej aktywnej postawy w drugiej połowie. Nagle zaczęło się przy tym okazywać, że gracze United są w stanie pokazać coś więcej, niż tylko zamurować się w okolicach pola karnego i szukać kontr po długich podaniach. Wyprowadzania piłki z własnej połowy zaczęło wyglądać sprawniej i cierpliwiej, a nie zwiększyła się przy tym znacząco liczba strat. Gospodarze bardziej złożonymi wymianami podań nadal wyciągali City daleko od ich bramki, jednak nie tracili piłki równie łatwo, jak w pierwszej odsłonie. Nadal jednak problemem było niechętne angażowanie większej liczby graczy w wykończenie, przez co mimo znacznej poprawy w organizacji gry, United nie byli w stanie przekuć tej zmiany na sytuacje.

David De Gea David De Gea DAVE THOMPSON/AP

Wymiana ciosów

Na nie musieli poczekać do ostatniego kwadransa. Przyjął on nieoczekiwanie mało taktyczną postawę. Ze zdziwieniem można było obserwować jak zespoły dwóch najbardziej znanych trenerów zostawiają sobie sporo miejsca i zamiast wzajemnie się neutralizować, wyprowadzali kolejne ciosy. Przestrzeń, która stworzyła się dzięki rozluźnieniu szeregów obu zespołów była natychmiast wykorzystywana do szybkich ataków. Temu entuzjazmowi dali się ponieść nawet zdyscyplinowani dotychczas gracze City. To nastawienie, połączone z nieco chaotycznym, ale agresywnym pressingiem, obniżyło celność podań gości do zaledwie 64 procent i pozwoliło United na stworzenie sytuacji, która mogła zapewnić im wyrównanie.

Prostsze jest wrogiem prostego

Einstein podobno zwykła mawiać "Rzeczy trzeba robić tak prosto jak się da, ale nie prościej". Mourinho postawił na wariant najprostszy z możliwych. Udało mu się zminimalizować zagrożenie ze strony rywali, jednak przez to kibice gospodarzy musieli czekać przez ponad 40 minut na pierwszy strzał. Gdy trzeba było gonić wynik, United zaczęli grać nieco bardziej aktywnie, co natychmiast przekuło się na momenty ich i przyniosło kilka szans. W tych fragmentach bardziej otwartej gry różnica między zespołami nie była już tak oczywista. Patrząc na końcowy wynik i nużącą momentami pierwszą połowę, można żałować, że Mourinho nie zaryzykował od początku spotkania.

Więcej o:
Copyright © Agora SA