Le cabaret" - tak przed rokiem wyniki plebiscytu "France Football" skomentował sam Lewandowski. Niespodziewany wpis na twitterowym koncie gwiazdora Bayernu Monachium był odpowiedzią na jeszcze mniej spodziewane 16 miejsce, które zajął w wyborach na najlepszego piłkarza świata. W 2015 roku Polak był tuż za podium, stojąc tylko za Leo Messim, Cristiano Ronaldo i Neymarem. 12 miesięcy później wyprzedził go klubowy kolega Arturo Vidal oraz Jamie Vardy czy Pierre-Emerick Aubameyang. Zirytowany Lewandowski nie wytrzymał i pozwolił sobie na kabaretową uwagę.
Ceremonia wręczenia "Złotej Piłki" drugi raz z rzędu odbyła się bez partnerstwa FIFA. Od 2010 do 2016 r. "France Football" wraz ze światową federacją wspólnie przyznawały nagrodę. Teraz FIFA organizuje tzw. "FIFA Awards". W tegorocznej edycji tego konkursu Lewandowski zajął. 16 miejsce. Nasz napastnik znalazł się na liście 24 nominowanych piłkarzy, ale podczas ogłoszenia wyników okazało się, że wyprzedził tylko ośmiu z nich. Więcej uznania zdobyli inni snajperzy: wspomniany Aubameyang, Paulo Dybala i Luis Suarez. Polakowi maksymalną liczbę punktów dali tylko Adam Nawałka i selekcjoner reprezentacji Belize Ryszard Orłowski. Na swojej liście umieścił go także trener Kolumbii, czyli rywala Polski na mistrzostwach świata, José Néstor Pekerman.
Znacznie lepiej miało być w plebiscycie "Złotej Piłki". Choć dawno już wiadomo było, że wygra go Ronaldo, to wszyscy kibice znad Wisły liczyli na wysokie miejsce rodaka. Reprezentacja Polski, której Lewandowski jest przecież kapitanem, wygrała grupę eliminacyjną awansując na mundial, a Bayern został mistrzem Niemiec. Na dodatek Lewandowski strzela jak oszalały i to we wszystkich rozgrywkach. Dzięki temu jest w czołówce napastników ścigających się o "Złotego Buta". Okazało się jednak, że nie ma to dużego znaczenia w pościgu o "Złotą Piłkę".
Co więc z Lewandowskim jest nie tak? Wydaje się, że nic. Gdyby wziąć pod uwagę wyłącznie jego indywidualne osiągnięcia, za każdym razem powinien znajdować się w czołowej piątce. Za jego umiejętnościami nie nadąża jednak renoma, która nie pozwala mu regularnie zajmować w plebiscytach wysokich miejsc. Sława przyśpieszyła tylko raz, gdy strzelił pięć bramek Wolfsburgowi. W 9 minut. To było w 2015 r. Wtedy o Lewandowskim mówił cały świat. I wtedy snajper z Warszawy był najbliżej "Złotej Piłki".
Dwa kolejne lata były w jego wykonaniu świetne - zostawał królem strzelców eliminacji mistrzostw Europy, królem strzelców eliminacji mistrzostw świata, najlepszym snajperem w Bundeslidze. W Champions League strzelał seriami. Co z tego, skoro dla świata to nic, co działa na wyobraźnię, wzburza krew, nie pozwala zasnąć. Tak, jak szalona seria bramek w meczu z Wolfsburgiem.
Polak na co dzień nie gości na czołówkach światowych mediów. W jego życiu nie ma ekscesów. Nie zmienia partnerek, jak Cristiano Ronaldo, nie wyprowadza pieniędzy do rajów podatkowych, jak Leo Messi, nie podpisuje rekordowych umów, jak Neymar. Na boisku jest zabójczo skuteczny - a w życiu zabójczo poprawny. W Niemczech "Simply the Best", jak śpiewała Tina Turner. Ale tylko w Niemczech. W innych krajach mówi się o innych. I na innych się głosuje. Aby coś wygrać, Robert musi zrobić wokół siebie jakieś zamieszanie.
Znając jego charakter, w grę może wchodzić tylko hitowy transfer. Do Realu Madryt, Barcelony, PSG. I to najlepiej po sadze o której będą dyskutowali dziennikarze na całym świecie. Przez długie tygodnie. I w końcu za jakieś 100 milionów euro Lewandowski zmieni pracodawcę. Wtedy, jeśli utrzyma superformę i ze swoim nowym klubem zdobędzie jakieś trofeum, realnie powalczy o "Złotą Piłkę", która teraz - po raz kolejny - okazała się poza zasięgiem Polaka. Bliżej do prestiżowej nagrody mieli N'Golo Kante czy Kylian Mbappe. Pierwszy, bo gra w bardziej medialnej lidze. Drugi, bo był powiewem świeżości w Lidze Mistrzów. Kabaret 2.0 czy nie, Lewandowski musi wciąż walczyć. On akurat umie to, jak mało kto. I wiemy to nawet bez plebiscytów.