Cztery lata temu finał Ligi Mistrzów. Teraz dwa remisy z Cypryjczykami. Europejski kryzys Borussii

Cztery lata temu Borussia Dortmund awansowała do finału Ligi Mistrzów. 12 miesięcy temu wygrała fazę grupową (rywalizując, tak jak w tym roku, z Realem Madryt). Teraz dortmundczycy zajęli w grupie przedostatnie miejsce gromadząc tylko dwa punkty. Za dwa remisy z APOEL-em Nikozja. Środowy, przegrany 2:3 mecz z Realem był długimi fragmentami pokazem bezradności.

Cztery gole Lewandowskiego

24 kwietnia 2013 roku na dekady stał się jednym z najbardziej wyjątkowych dni w historii Borussii. Niemcy niespodziewanie rozgromili w półfinale Ligi Mistrzów Real, a wszystkie bramki (cztery!) strzelił Robert Lewandowski. Nikt nie uczynił tego wcześniej na tym etapie Champions League, nikt w tych rozgrywkach tak bardzo nie upokorzył bramkarza "Królewskich". Ale to było dawno, dawno temu.

Wtedy w barwach klubu z Dortmundu wystąpiło aż trzech Polaków. Cztery lata później, 6 grudnia 2017 r. - żaden. Lewandowski jest królem Monachium, Jakub Błaszczykowski musiał odejść do Wolfsburga, a Łukasz Piszczek - ostatni Polak na Signal Iduna Park - wciąż leczy kontuzję. Wtedy Borussii udało się awansować do finału LM. Teraz porażką z Realem BVB przyklepał przedostatnie miejsce w grupie, gromadząc tylko 2 punkty. Tyle samo, co APOEL Nikozja, który Niemcom nie dał się ograć dwukrotnie. Dortmundczycy, którzy na dobre mieli zadomowić się w europejskiej czołówce, w tym roku boleśnie przekonali się, że nic nie trwa wiecznie. Nietrafione transfery, rezygnacja z krnąbrnego, ale skutecznego Thomasa Tuchela i brak formy liderów, okazały się problemami nie do przeskoczenia.

Pierre-Emerick Aubameyang Pierre-Emerick Aubameyang MARTIN MEISSNER/AP

Gwiazdy straciły blask

Z wyjściowego składu, który w 2013 r. ograł Real 4:1, na murawę w Madrycie w środę wybiegli tylko Marcel Schmelzer i Neven Subotić. Piłkarze, którzy mieli tworzyć wielką Borussię 2.0, zawodzą. Na ławce znaleźli się na przykład Andrij Jarmolenko (kupiony za 25 mln euro!) i Ömer Toprak (kosztował 13 mln euro). Mario Götze - także przez wcześniejsze kłopoty zdrowotne - swoje najlepsze czasy w barwach BVB może tylko wspominać. Tak samo, jak synowie marnotrawni - Shinji Kagawa i Nuri Sahin. W starciu z Realem obaj nie mieli nic do powiedzenia. Szczególnie w pierwszej połowie. Przy piłkarzach z Hiszpanii momentami wyglądali, jak bezradni juniorzy zapatrzeni w umiejętności swoich idoli, których wcześniej widzieli tylko w telewizyjnych relacjach. Z magii Santiago Bernabéu otrząsnęli się dopiero po przerwie, głównie dzięki pierwszoplanowej roli Pierre'a-Emericka Aubameyanga.

22748472 22748472 FRANCISCO SECO/AP

Humory Aubameyanga

Mimo dwóch bramek zdobytych w środowym meczu, największy gwiazdor z Signal Iduna Park przestał być opoką ośmiokrotnych mistrzów Niemiec. Motywuje się jeszcze na hitowe starcia, ale w spotkaniach ze słabszymi rywalami widać, że od kilku miesięcy szykuje się chyba do zmiany klubu. Gabończyk zaczął sprawiać także problemy wychowawcze. 28-latek nie wystąpił na przykład w meczu 12. kolejki Bundeslig z VfB Stuttgart, ponieważ spóźnił się na zbiórkę przed wyjazdem drużyny na zgrupowanie. Peter Bosz, który nie znalazł wspólnego języka ze snajperem, postanowił zareagować, co dodatkowo zirytowało Aubameyanga. Niemieckie media informowały także o imprezach Pierre'a-Emericka w Barcelonie, gdzie ruszył w miasto wraz z Ousmane Dembele. Tajemnicą poliszynela są też złe relacje kontrowersyjnego piłkarza z kolegami z szatni. Chemii nie było widać szczególnie w pierwszej połowie meczu z najlepszą hiszpańską drużyną. Wówczas pierwsze dobre podanie Gabończyk otrzymał dopiero w 35 min. W drugiej części gry - na szczęście dla Borussii - piłka częściej lądowała pod nogami jej lidera.

O Bosze.

Strzałem w 10 nie okazał się także sam trener Bosz. O ile Jürgen Klopp i Thomas Tuchel punktowali jak wytrawni myśliwi, o tyle Holender niezbyt sprawnie posługuje się swoją strzelbą. Borussia nie radzi sobie ani w Lidze Mistrzów, ani w Bundeslidze. W tabeli ligi zajmuje dopiero szóste miejsce, do liderującego Bayernu Monachium tracąc już na początku grudnia 10 punktów. W 22. spotkaniach Bosz osiągnął średnią zdobytych "oczek" na poziomie 1,3. Mało, bardzo mało. Tak mało jego drużyny nie punktowały przez wiele lat (od czasów pracy Bosza w Heraclesie Almelo).

Dodatkowo Bosz, który z Ajaxu Amsterdam uczynił ofensywną maszynę nawiązującą do najlepszych czasów klubu z Holandii, w Dortmundzie zaliczył też pudło na taktycznej strzelnicy. Przez długi czas forsował ustawienie 4-3-3, które nie pasowało do żółto-czarnego DNA. Pod koniec listopada przeszedł na ustawienie z trzema obrońcami, na które zdecydował się także w Madrycie.

5 minut, 2 gole

Na Santiago Bernabéu Real bezwzględnie wykorzystał taktyczne kłopoty rywala. Na boisku nie odnajdywał się nie tylko Marc Bartra, ale też blok obronny (co w tym sezonie stało się tradycją). Zasieki zostały sforsowane już w 8 min. Najpierw nikt nie przeszkodził tańczącemu pod polem karnym Borussii Cristiano Ronaldo, później nawet złe przyjęcie Isco i obecność czterech defensorów BVB w pobliżu bramki Romana Bürkiego, nie okazało się problemem dla Borjy Mayorala, który nie miał żadnych problemów ze zdobyciem swojego debiutanckiego gola w Lidze Mistrzów. Pięć minut później ponownie niepokojony Ronaldo huknął nie do obrony i wpisał się do historii Champions League jako pierwszy piłkarz, który zdobył bramki we wszystkich meczach grupowych. A Borussia? Borussia pierwszą akcję ofensywną pod bramką Realu przeprowadziła dopiero w 25 min. I nawet w drugiej połowie trudno było nie odnieść wrażenia, że gdyby Realowi tylko zależało, gdyby musiał, znów wrzuciłby drugi bieg i strzelił kolejne bramki. Ale nie musiał, więc oszczędzał siły na rozgrywki ligowe. A i tak wygrał, bo defensorzy Borusii znów nie przypilnowali rywala. Tym razem stojącego na linii pola karnego Lucasa Vázqueza.

Trener do wymiany?

Początkiem kryzysu Niemców okazała się kontuzja Łukasza Piszczka. Borussia musiała radzić sobie bez piłkarza, który do dyspozycji trenera będzie dopiero w 2018 r. Za późno, aby ratować Ligę Mistrzów. Od połowy października Borussia na europejskich wodach walczy więc ze sztormem. I chociaż udawało im się zgnieść rywala, tak jak APOEL w meczu domowym, gdy gospodarze mieli 30 sytuacji podbramkowych, 9 celnych strzałów i posiadanie piłki na poziomie 71 proc., to nie przekładało się to na zwycięstwa. Wyniki z fazy grupowej są dla dortmundczyków porażające. Dwa remisy z Cypryjczykami i cztery porażki. Więcej punktów w grupie zdobyła przed rokiem Legia Warszawa z którą Borussia rywalizowała (w grupie F Niemcy grali także z Realem, z którym dwukrotnie zremisowali 2:2, i w tabeli zajęli pierwsze miejsce).

W środę Borussia długimi fragmentami była bezradna, jakby przyleciała z innej galaktyki. Co gorsza - w grze piłkarzy Bosza brakowało nie tyle ambicji, co wiary we własne możliwości. Zawziętości. Genu szaleństwa. Mówiąc językiem szatni, nie umierali za siebie nawzajem, za drużynę i za trenera. Może dlatego, że już przed meczem za naszą zachodnią granicą mówiło się, że ewentualna porażka BVB poskutkuje zmianą szkoleniowca. Tego, który miał być ich kolegą, kompanem, oddechem po trudnej współpracy z Tuchelem. Nie wyszło. Chyba czas na zmiany. Bo choć Liga Mistrzów jest stracona, to kolejne słabe tygodnie mogą poskutkować brakiem kwalifikacji Borusii do europejskich pucharów. Niemożliwe? A kto rok temu uwierzyłby, że Niemcy w fazie grupowej zdobędą tylko dwa punkt?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.