Mundial 2018. Polska - Litwa. Adam Nawałka wszedł do autobusu i ogłosił: "Kamil jedzie z nami!". A potem się kadrze udało całkiem przyjemne pożegnanie z kibicami

Robert Lewandowski w uderzeniu. Kamil Glik odzyskany. Litwa pokonana. Żadnych nowych urazów.  Tak można odlatywać na mundial. Bez euforii, bo rywal średni. Ale dla kadry szczęśliwy jak cały wtorek.

Ci, którzy są blisko niego, mówią, że jeszcze do żadnego wyzwania tak się nie szykował. Wszystkie odżywki na mundial musiały być kupione jeszcze przed marcowymi meczami z Nigerią i Koreą Południową.  Do domu w Monachium zwiózł takie sprzęty do regeneracji, których istnienia nie podejrzewał jeszcze dwa lata temu. To przecież wcale nie musi być jego ostatni mundial. Ale chciał się do niego przygotować tak, jakby ten pierwszy miał być ostatnim. Cały czas kombinował: czy nie gra za dużo, czy nie gra za mało. Wszystko, żeby się nie powtórzyło to uczucie z Euro 2016: robimy świetne rzeczy jako grupa, ale ja nie mogę odlecieć.

Na Euro 2016 Robert Lewandowski zjeżdżał z wysokości: najpierw była królewska jesień , a potem wiosna niedosytu, coraz większe problemy z uciekaniem obrońcom, mniej goli. Jechał na turniej we Francji jako bohater eliminacji, zwłaszcza jesiennego finiszu. Ale bez bramki dla kadry od listopada 2015, bez gola w trzech kolejnych meczach.

Do Rosji pojedzie po golach w trzech kolejnych meczach. Korei strzelił głową, Chile lewą nogą z daleka, Litwie w 45 minut jedną z bliska, a drugą z wolnego. A na drugą połowę już nie wyszedł. Plan wykonany. I to samo można powiedzieć o całej kadrze. Cokolwiek zdarzy się w Rosji, z Juraty i Arłamowa wycisnęła co się da. Czy to wystarczy, to już inna sprawa. Ale wycisnęła.

12 lat temu kadra Pawła Janasa odlatywała na ostatni polski mundial  żegnana kpinami (a Robert Lewandowski tamtego lata jeszcze kulał po kontuzji i za chwilę miał się dowiedzieć od Legii, że może sobie iść gdzie chce). Po meczu z Kolumbią, w którym najmniejszym problemem był ten kuriozalny gol strzelony Tomaszowi Kuszczakowi przez bramkarza rywali. W tamtym meczu nie było widać ani formy, ani myśli, a kibice krzyczeli „Gdzie jest Franek, łowca bramek?”, „Jerzy Dudek!” i „Janasowi dziękujemy!”. Trener się chował, spalały go nerwy. Jechał na ten turniej ugotowany i już tam w Chorzowie wyglądał, jakby to wiedział.

W Warszawie kadrze Adama Nawałki udało się popołudnie z zupełnie innej bajki. Na obu stadionach: na Narodowym, gdzie było 4:0 z Litwą, dwa gole Lewandowskiego, pierwszy gol w kadrze Dawida Kownackiego, pierwszy karny Kuby Błaszczykowskiego od Euro 2016. I na stadionie Legii, gdzie Kamil Glik robił testy decydujące o dopuszczeniu go do mistrzostw świata. Potem do autobusu wiozącego reprezentację na Narodowy wszedł Adam Nawałka i ogłosił piłkarzom: Kamil jedzie z nami na mistrzostwa świata!. A Kamil wieczorem w podziemiach Narodowego stał szczęśliwy, udzielając wywiadu, zanim z szatni wyszli ci, którzy grali z Litwą. Groziło kadrze, że to będzie chmura, która nad nią zawiśnie przed wylotem: przegrana walka Glika, jednego z przywódców grupy, rozterki doktora Jacka Jaroszyńskiego, mnóstwo pytań do Adama Nawałki o tę sprawę. A chmury nie ma, spełnił  się wariant najbardziej optymistyczny z możliwych. Kibice na Narodowym skandowali pod koniec meczu „Kamil Glik, Kamil Glik” nie żeby pocieszać, tylko gratulować.

Było tego więcej. Owacje dla bardzo dobrego we wtorek Grzegorza Krychowiaka, który przecież ostatnio ulubieńcem polskiego kibica nie był i pojawiały się wątpliwości, czy będzie jeszcze potrafił tak łączyć obronę z pomocą, jak za najlepszych czasów. Owacje dla wchodzącego Kuby Błaszczykowskiego i jeszcze głośniejsze, gdy Błaszczykowski strzelał z karnego. – Nikt mi od Euro 2016 karnego nie dał strzelać – mówił Kuba niedawno w wywiadzie dla Rzeczpospolitej. Potem był jeszcze hymn, podziękowania i – można ruszać w drogę. Z odrobionymi zaległościami w Juracie i Arłamowie, u tych, którzy tego potrzebowali, jak Krychowiak czy Błaszczykowski. Z podkręconymi obrotami u innych, choćby Lewandowskiego. Wróciła i jemu i kadrze łatwość strzelania goli. Był z tym problem po zakończeniu eliminacji, a od meczu z Koreą Południową było dziewięć goli w trzech spotkaniach. To nie znaczy, że wszystkie znaki zapytania poznikały. Są nadal, choćby przy Arkadiuszu Miliku, czy zdąży przygotować się tak, żeby mieć miejsce w podstawowym składzie, czy jednak jako rezerwowy. Ale nawet w tym drugim wariancie daje Nawałce wybór, jakiego czasami brakowało w Euro 2016. Taki wybór daje też będący w dobrej formie Jacek Góralski w środku pomocy, Dawid Kownacki w ataku, Bartosz Bereszyński przy prawej linii. 

Adam Nawałka chciał przed mundialem jak najwięcej rzeczy zrobić tak, jak przed Euro 2016, tylko mocniej. Znów zgrupowanie w Juracie, ale mocniejsze. Potem znów Arłamów, ale na wyższych obrotach. Na pożegnanie znów Litwa. I znów wyszło mocniej niż dwa lata temu.  Nie jest to powód do żadnej euforii (- Dla nas ten wynik nie ma najmniejszego znaczenia – mówił pod szatnią Lewandowski). Ale daje całkiem przyjemne uczucie: były obawy, czy po tych długich polskich przygotowaniach nie będzie kwasów i przesytu. Nie ma, apetyt jest. I rośnie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.