Stefan Savić, minister obrony narodowej Czarnogóry. Nie krzyczy, nie grozi, a bać się go trzeba

Stefana Savicia poznaje się po tym jak kończy. Bo początki miewał różne. Dziś to lider kadry, jedyny za niepodległej Czarnogóry finalista Ligi Mistrzów z tego kraju. Obrońca, któremu nie trzeba dwa razy powtarzać, żeby się zajął Robertem Lewandowskim. Mecz Czarnogóra - Polska w niedzielę o godz. 20.45, relacja na żywo w Sport.pl i aplikacji Sport.pl LIVE!

Jest małomówny, wycofany, dziennikarze zajmujący się Atletico mówią, że gdy nie ma ochoty na wywiady, zagłusza wszelkie prośby bałkańską muzyką w słuchawkach. Nie odgraża się, nie prowokuje w wywiadach. Ale pokaż mu napastnika którym trzeba się zająć, a będzie myślał tylko o tym, jak go osaczyć. Roberta Lewandowskiego miał naprzeciw siebie w Lidze Mistrzów już w trzech meczach (formalnie czterech, ale w rewanżu półfinału LM w 2016 wszedł na boisko dopiero w 93. minucie). I w tych trzech meczach Lewandowski strzelił tylko jednego gola. Z rzutu wolnego, w grudniu 2016, to był ten gol, którym Lewandowski dał cieszynką znak, że spodziewają się z żoną dziecka. I jedyny mecz przeciw Saviciowi, który kończył w dobrym humorze.

Mistrz cichego uporu

Savić jest wysoki, ale mięśniami napastników nie straszy. Nie jest brutalny, nie fruwa przy wślizgach, nie zachowuje się tak wyzywająco, jak to się czasem zdarza Jose Marii Gimenezowi, z którym rywalizuje o miejsce w składzie Atletico. Ale potrafi wyprowadzić napastnika z równowagi swoją nieustępliwością, tym jak blisko doskakuje, jak szybko się orientuje, gdzie rywal próbuje uciec. Diego Simeone bardzo go ceni za ten cichy upór, koncentrację, przewidywanie. I za to jak bez szemrania najpierw znosił walkę o miejsce w składzie, a teraz robi na boisku wszystko to, czego od niego oczekuje trener. Nawet jeśli kibice nie zawsze to potrafią docenić. Zanim Atletico latem 2015 wydało na Czarnogórca aż 25 milionów euro (część w gotówce, reszta to wartość oddanego w wymianie Mario Suareza), trzymający finanse klubu bardzo długo się namyślali, czy warto, właśnie dlatego, że Savić, jak tłumaczył jeden z działaczy, nie miał renomy uzasadniającej aż taką rozrzutność. Nie jest widowiskowy. Trenerzy cenili go bardziej niż kibice.

Zobacz wideo

Rodzinna tragedia

Zdążył do tego przywyknąć. Niemal wszędzie go już chcieli. Ale właściwie jeszcze nigdzie go nie docenili bez żadnego "ale". Gdyby zliczyć jego transfery, zebrałoby się już ponad 35 milionów euro odstępnego. Ale od czasu gdy Stefan Savić wyjechał z Partizana Belgrad w świat, nigdzie nie czekało na niego od razu miejsce w składzie. Ani w Manchesterze City, ani Fiorentinie, ani w Atletico. Wszystko musiał sobie wyszarpać, przyuczyć się, wyczekać. Przetrwać. Również dramaty w życiu prywatnym, bo z Partizana Belgrad do Manchesteru City wyjeżdżał kilka tygodni po śmierci ojca.

W środę 6 kwietnia 2011 roku Dragan Savić, burmistrz kilkutysięcznego miasteczka Mojkovac (stąd wywodzą się Saviciowie), lokalny szef DPS, partii socjaldemokratycznej rządzącej Czarnogórą, absolwent wydziału obrony narodowej w Belgradzie, ostatni raz cieszył się z sukcesu syna. Stefan awansował z Partizanem do finału Pucharu Serbii po półfinałowych bojach z Crveną Zvezdą. Był już wówczas reprezentantem Czarnogóry, było też jasne, że to jego ostatnie tygodnie gry w serbskiej lidze, bo od dłuższego czasu przebierał w ofertach od bogatych klubów z Zachodu.

Dzień po wspomnianym meczu Stefana Dragan Savić powiedział swojej żonie Gordanie, urzędniczce miejskiej, żeby do pracy wyszła bez niego, on wkrótce dotrze do urzędu. Gdy wróciła kilka godzin później, zaniepokojona, dlaczego mąż jeszcze nie dotarł do pracy, znalazła w mieszkaniu jego ciało z raną postrzałową w klatce piersiowej. Zdaniem policji to było samobójstwo.

Ból zamienić w determinację

W sierpniu tego samego 2011 roku Stefan Savić, po zdobyciu mistrzostwa Serbii, Pucharu Serbii, i zadedykowaniu tych tytułów ojcu, przeszedł do City za 6 milionów funtów, przysięgając sobie - jak to opisuje zajmujący się Atletico Madryt hiszpański dziennikarz Ruben Uria - że ten ból który w sobie nosi zamieni w determinację, by zostać jednym z najlepszych piłkarzy świata. Ale w City nigdy nie czuł się ani specjalnie chciany, ani ceniony. Niby klub potraktował te 6 mln funtów wydane na nieznanego bliżej w Europie dwudziestolatka jako inwestycję w przyszłość, ale Savić nie miał takiego wrażenia, gdy słuchał trenera Roberto Manciniego. W pierwszym sezonie Czarnogórzec, korzystając z kontuzji innych piłkarzy, uzbierał 20 meczów, w tym 12 w lidze, dość by dostać medal za zdobyte przez City mistrzostwo Anglii. Ale kibice mieli do niego dużo zastrzeżeń, uważali że przegrywa z tremą, a Mancini powiedział mu, że w kolejnych sezonach nie będzie grał częściej. I już po pierwszym sezonie City oddali Savicia do Fiorentiny w rozliczeniu transferu Matiji Nastasicia.

Zobacz wideo

Do Atletico dla Simeone

To był dla Czarnogórca ratunek: spędził w Fiorentinie trzy lata. U Vincenzo Montelli, ustawiającego drużynę bardzo odważnie, zaprawiał się w ryzykownych akcjach ratunkowych w obronie, likwidowaniu kontrataków, pojedynkach. Wyrósł na jednego z najlepszych obrońców w Serie A. Ale i tam musiał w pierwszym sezonie swoje odczekać, zanim wygrał walkę o miejsce w składzie. Podobnie było w Atletico. Simeone chce mieć w kadrze przynajmniej czterech świetnych środkowych obrońców. Gdy do Interu Mediolan odszedł Miranda, trener potrzebował następcy i wskazał Savicia. A ten wybrał Atletico właśnie ze względu na to, że tak zabiegał o niego Simeone. Mógł mieć większą pensję w Manchesterze United, zapewne i w Zenicie Sankt Petersburg, mógł się trzymać pogłosek, że interesują się nim Barcelona i Juventus. Ale postawił na Simeone i jego szkołę gry w obronie.

Próba ognia

Początki były bolesne. Dla wszystkich nowych w Atletico próbą ognia jest przyzwyczajenie się do standardów przygotowania fizycznego w tej drużynie. Savić swoje odcierpiał, wpadał w kontuzje, zastanawiał się czy na pewno dobrze wybrał. Ale pracował dalej. Uczył się funkcjonowania drużyny na boisku i poza nim. Wytrzymał i opłaciło się. Zagrał w finale Ligi Mistrzów 2016, jako pierwszy Czarnogórzec od czasów Predraga Mijatovicia i pierwszy w czasach niepodległości tego kraju. Nauczył się u Simeone większego zdecydowania w grze głową (bo w samych pojedynkach główkowych zawsze był dobry), okrzepł w jednej z najlepszych linii obrony w futbolu. Dobrze współpracuje z szefem, czyli Diego Godinem.

Kolekcja zer

W kadrze Czarnogóry to Savić jest szefem obrony. Ale też jest w niej najbardziej zapracowany. Wyprowadza piłkę (akurat to zawsze u niego doceniano), częściej niż w Atletico walczy w powietrzu, częściej musi się rzucać do akcji ratunkowych, a Kazachstanowi strzelił gola. Układa się to w całkiem dobrą całość, Savić kieruje obroną, która straciła na razie w eliminacjach tylko cztery gole, razem z Rumunią najmniej w polskiej grupie. Trzy z czterech tych goli padły w szalonym meczu z Armenią, który Czarnogóra przegrała 2:3, choć prowadziła 2:0. Z Danią i Kazachstanem wygrała do zera. Zero straconych bramek z Polską byłoby jednak zerem najcenniejszym.

Stefan SavićStefan Savić Autorka: Marta Kondrusik, statystyki Bartek Szypowski

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.