MŚ 2010. Holandia w ekstazie przed trzecim finałem

800 tys. SMS-ów wysłali Holendrzy tuż po zwycięstwie 3:2 w półfinale z Urugwajem. Linie lotnicze organizują dodatkowe rejsy do Johannesburga na niedzielny finał mistrzostw świata, w którym Holandia zagra po raz trzeci w historii

Dwa poprzednie finały - w 1974 roku w Niemczech i cztery lata później w Argentynie - kończyły się porażkami Holendrów. W obu przypadkach lepsi okazywali się gospodarze - Niemcy wygrali z Holandią 2:1, a Argentyna 3:1 po dogrywce. Holandia wierzy, że teraz będzie inaczej, i to nie tylko dlatego, że jej piłkarzom nie grozi już zespół gospodarzy.

Kraj Arjena Robbena i Wesleya Sneijdera całkowicie oszalał na punkcie reprezentacji Berta van Marwijka. Już na piątkowy ćwierćfinał z Brazylią wolne wzięło 40 proc. Holendrów. Wczoraj transmisję spotkania z Urugwajem oglądało 8,5 mln osób - ponad połowa z kraju o populacji 16,7 mln. Mecz był jednak dopiero początkiem wielkiej pomarańczowej zabawy.

Agencje poinformowały, że tuż po meczu Holendrzy wysłali 800 tys. SMS-ów i wykonali 900 tys. połączeń. W centrum Amsterdamu półfinał oglądało na telebimach ok. 80 tys. osób, czyli ponad 10 proc. populacji miasta. Po ostatnim gwizdku urządzono spontaniczny pokaz fajerwerków - oczywiście w kolorze pomarańczowym. Dyskoteka w rytm stadionowych przyśpiewek trwała do późnej nocy.

Tych, którzy zabawę nad kanałami - czasem w kanałach - przetrwali, przywitał rano największy holenderski dziennik "De Telegraaf". "FINALE!" - krzyczał na okładce. Holenderskie media włączają już trenera van Marwijka w poczet największych szkoleniowych legend tuż za Rinusem Michelsem (wicemistrz z 1974 roku) i Ernstem Happelem (srebrny medalista z 1978).

Van Marwijk, tłumacząc na konferencji prasowej źródła sukcesu drużyny, z trudem powstrzymywał łzy. - Pracę z tymi piłkarzami zaczęliśmy dwa lata temu i od początku powtarzaliśmy sobie, że trzeba wierzyć w taki sukces. Nie było łatwo, ale w końcu cały zespół zaczął wierzyć, że możemy nawet wygrać mistrzostwo świata - mówił trener, który awans do finału MŚ porównał ze zdobyciem Pucharu UEFA z Feyenoordem Rotterdam w 2002 roku.

- W przeszłości zbyt często zdarzało się nam, że graliśmy pięknie, ale nieostrożnie - dodał van Marwijk. - Mecz z Urugwajem zaczęliśmy bardzo dobrze i choć potem straciliśmy kontrolę środka pola, to jednak potrafiliśmy ją odzyskać.

Opanowani Holendrzy ani przez moment nie stali jednak pod ścianą tak jak w ćwierćfinale z Brazylią, kiedy zespół van Marwijka przegrywał po słabej pierwszej połowie 0:1. Po świetnej drugiej zwyciężyli 2:1.

- Teraz w finale wygramy z Niemcami 3:0! - krzyczał jeden z rozentuzjazmowanych fanów na ulicach Amsterdamu. To właśnie z Niemcami - swoim sąsiadem i wielkim futbolowym rywalem - chcieli spotkać się w niedzielę Holendrzy. Ich marzenia jednak się nie spełniły. W środę Niemcy przegrali w półfinale z Hiszpanią 0:1.

- Nie pozwolę sobie na porażkę w drugim wielkim finale z rzędu - powiedział napastnik Arjen Robben, który w maju poległ z Bayernem Monachium w finale Ligi Mistrzów z Interem Mediolan. - Mamy świetny zespół, potrzebujemy jeszcze tylko jednej wygranej.

Sneijder, który wspólnie z Robbenem był architektem holenderskich zwycięstw z Brazylią i Urugwajem, ostatnio zamienia w złoto wszystko, czego się dotknie. Z Interem zdobył dublet we Włoszech i wygrał Ligę Mistrzów, teraz ma szansę na złoto MŚ i na koronę króla strzelców. Strzelił pięć bramek i przed meczem Hiszpanów z Niemcami dzielił pierwsze miejsce z Davidem Villą.

Fachowcy zauważają, że Robben i Sneijder dorównali osiągnięciami legendarnym holenderskim gwiazdom lat 70. Johanom Cruyffowi i Neeskensowi, którzy grali w finale MŚ. Liderzy reprezentacji van Marwijka osiągnęli to, czego nie udało się dokonać bogom przełomu lat 80. i 90. - Ruudowi Gullitowi i Marco van Bastenowi.

W Urugwaju fiesta się skończyła, ale nikt nie rozpacza nad porażką w półfinale. - Jestem dumny z tej drużyny. Smutny, bo byliśmy tak blisko finału, ale szczęśliwy, że schodziliśmy z boiska z podniesionymi głowami - mówi jeden z tysięcy fanów oglądających spotkanie z Holandią na ulicach Montevideo. - Walczyli do końca, nie poddali się nawet na moment.

75-letni prezydent Urugwaju José Mujica ze względów zdrowotnych nie mógł polecieć do RPA, ale wnikliwie oglądał mecz w telewizji. - Gdyby spotkanie trwało pięć minut dłużej, moglibyśmy nawet wygrać - zaryzykował odważne stwierdzenie były bojownik lewicowej partyzantki.

Cały świat jest pełen podziwu dla Diego Forlana, który w pierwszej połowie pięknym uderzeniem z dystansu wyrównał na 1:1 i przywrócił wiarę Urugwajowi. Kilka minut przed końcem meczu napastnik Atletico Madryt opuścił jednak boisko i nie uczestniczył w ostatnim zrywie Urugwaju pod bramką Holandii.

- Nie czułem się w pełni sił - tłumaczył po meczu Forlan. - Od kilku dni dokucza mi ból nadciągniętego ścięgna i w najważniejszym meczu mojej kariery nie byłem w stanie zagrać na 100 proc. - żałował urugwajski napastnik.

W sobotę Urugwaj zagra o brązowe medale z Niemcami.

NASA wzięło Jabulani pod lupę ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.