Neil Tovey: Przechodzą mnie dreszcze, ilekroć o tym myślę.
- Nie stało się to wcale tak z dnia na dzień. Po latach izolacji, w 1992 r., gdy białe władze wypuściły z więzienia Mandelę i zaczęły demontować apartheid, przywrócono nas do międzynarodowych rozgrywek. Pierwszy zagraniczny mecz zagraliśmy z Zimbabwe. Do turnieju o Puchar Narodów Afryki w 1994 r. nie udało nam się zakwalifikować. Nie wiadomo, czy udałoby się nam wejść i w 1996 r., ale Kenia, która miała organizować zawody, ogłosiła, że nie podoła. A na nowego gospodarza wybrano RPA. Nie musieliśmy startować w eliminacjach, choć zdążyliśmy rozegrać w nich kilka meczów. To przetarcie bardzo się nam przydało. Im dłużej i więcej ze sobą graliśmy, tym lepszą tworzyliśmy drużynę. Trenerowi Clive'owi Barkerowi udało się stworzyć z nas zgrany zespół. Znaliśmy się zresztą wszyscy bardzo dobrze, bo przecież przez tyle lat mogliśmy grać wyłącznie między sobą.
- Nasi rugbiści i gracze krykieta też nie mogli przecież startować w międzynarodowych zawodach. A mnie od dziecka ciągnęło do futbolu.
- Do 1978 r. każdy miał swoją ligę. Biali mogli grać tylko w białych drużynach i tylko między sobą, podobnie czarni, Azjaci, mulaci. Dopiero w 1978 r. władze zezwoliły, by piłkarze z różnych ras mogli grać w tych samych drużynach i tych samych rozgrywkach. Pod tym względem piłka nożna w RPA zdecydowanie wyprzedzała inne dziedziny życia. Apartheid zniesiono dopiero w roku 1994.
- Przepisy apartheidu obchodziliśmy, jak tylko było można. Podczas wyjazdowych meczów wypełnialiśmy lipne meldunki w hotelach. Jako piłkarz z wrogością spotykałem się nie z powodu koloru mojej skóry, ale barw koszulki, jaką nosiłem. Przez wiele lat grałem w drużynie Kaizer Chiefs z Soweto. Między naszymi kibicami i zwolennikami naszych lokalnych rywali z Orlando Pirates przez wiele lat toczyła się najprawdziwsza wojna, w której ginęli ludzie. Kibice "Piratów" widzieli we mnie wroga nie dlatego, że byłem biały, tylko dlatego, że nosiłem żółte barwy "Wodzów". Naszym cichym kibicem był Nelson Mandela.
- To prawda, wielu białych kibiców odeszło z tego powodu od futbolu.
- Południowoafrykański paszport był wilczym biletem. Żadna zagraniczna drużyna nie mogła podpisać z nami kontraktu, bo oznaczałoby to złamanie międzynarodowych sankcji przeciwko apartheidowskiemu rządowi. Niektórzy z naszych piłkarzy wynajdywali zagranicznych przodków i ubiegali się o obce paszporty. Mając je, mogli podpisywać zagraniczne kontrakty. Graliśmy między sobą, nie bardzo wiedząc, jak wypadlibyśmy w konkurencji z innymi. Zresztą tych innych nie mogliśmy nawet oglądać. Telewizja pojawiła się w RPA dopiero w 1976 r.
- Nagle znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie, pojawiły się możliwości, o których mogliśmy tylko marzyć. Teraz marzenia mogły się ziścić.
- To były niezwykłe czasy. Po upadku apartheidu zapanowała euforia, która udzieliła się wszystkim. Nie żeby wszyscy byli zachwyceni, że apartheid upadł. Byli szczęśliwi, bo przepowiadano, że po jego upadku w kraju wybuchnie wojna domowa. Nie tylko nie doszło do tragedii, ale ludzie, szczerze, próbowali się ze sobą pojednać, do czego przekonywał Mandela. Sam dał przykład, wyrzekając się zemsty za 27 lat więzienia. To udzieliło się także nam, sportowcom. Myślę jednak, że gdyby rugbiści nie wygrywali, czarni nie kibicowaliby im. Tak samo jak Afrykanerzy nie kibicowaliby nam, gdybyśmy przegrywali mecz za meczem. To nasze wygrane sprawiły, że cały kraj stawał się naszymi kibicami.
- Byliśmy naprawdę mocni. Lucas Radebe i Phil Masinga grali już w Leeds, Mark Williams, strzelec obydwu goli z finału w 1994 r. w Wolverhampton. Mark Fish miał wkrótce podpisać kontrakt z Boltonem, a Shaun Bartlett z Charlton. A byli jeszcze przecież tacy gracze, jak: nasz bramkarz Andre Arendse, Eric Tinkler, "Doctor" Khumalo czy John "Shoes" Moshoeu. W 1998 r. w Pucharze Narodów Afryki odpadliśmy dopiero w półfinale, za to po raz pierwszy zakwalifikowaliśmy się do finałów mistrzostw świata we Francji.
- Zmarnowaliśmy tamte sukcesy. Nasi piłkarscy działacze wprowadzili organizacyjny bałagan. Dzisiejsi piłkarze nie mają naszej motywacji do gry, naszej pasji i determinacji. Są zaślepionymi pieniędzmi minimalistami, a dodatkowo psują ich dziennikarze. Jeden czy drugi piłkarz zagra kilka dobrych meczów, strzeli kilka bramek, a żądne sensacji gazety zaraz ogłaszają go nowym Maradoną.
- To, że mistrzostwa odbędą się w Afryce, oczywiście naszym drużynom pomoże. Będą u siebie w domu. Jednak mecze będą rozgrywane zimą. W czerwcu temperatura w RPA potrafi spadać do kilku stopni, a nocami zdarzają się przymrozki. Mocną drużynę ma Wybrzeże Kości Słoniowej i może zajść bardzo daleko. Najpierw jednak musi wyjść z wyjątkowo trudnej grupy, w której gra z Portugalią, Brazylią i Koreą Północną. Groźna może być Nigeria, która ma wielu ciekawych graczy, a także Ghana, jeśli jej najważniejsi zawodnicy - Appiah, Essien czy Muntari - nie nabawią się jak ostatnio kontuzji. Kamerun od dłuższego czasu nie robi na mnie wrażenia, muszą odmłodzić drużynę.
- Gramy z Francją, Urugwajem i Meksykiem. Wielkim sukcesem będzie, jeśli wyjdziemy z grupy. Wszystko rozstrzygnie się dla nas podczas pierwszego meczu, który na otwarcie mistrzostw gramy z Meksykiem. Do tej pory drużyny gospodarza imprezy zawsze wychodziły z grupy. Byłoby przykro, gdybyśmy właśnie tak zapisali się w historii turniejów.
- Ten film opowiada głównie o Mandeli, który powinien być prezydentem całego świata. Gdyby tylko takiego wybierano.