Maracana: lustro poolimpijskiej Brazylii. Stadion niezgody narodowej, długów i korupcji. Bez prądu, bez murawy, bez jasnej przyszłości

Flamengo ma 40 milionów kibiców i nie ma własnego stadionu. Fluminense, też z Rio, to kolejne kilka milionów kibiców bez własnego stadionu. Więc dlaczego Maracana: słynna, nowoczesna i do wzięcia od ręki, niespełna pół roku po igrzyskach zamieniła się w kuwetę i schronisko dla kotów?

Sezon 2017 już ruszył. Trwają w Brazylii mistrzostwa stanów, za miesiąc zacznie się Copa Libertadores, zaczęła się Primeira Liga, czyli rozłamowe rozgrywki, których brazylijska federacja ani nie zabrania, ani nie uznaje za oficjalne. A Maracana obumiera. Zgodnie ze zwyczajem i zapisami kontraktów, mecze największych klubów Rio w mistrzostwach stanowych powinny się odbywać właśnie na Maracanie, tu mają być kwietniowe półfinały i finały. Ale nie wiadomo jak to wszystko ogarnąć do kwietnia. Murawa, na której w sierpniu Brazylia zdobyła pierwsze olimpijskie złoto w futbolu, wygląda jak na osiedlowym boisku. Trawa wyschła, zżerają ją robaki, odłazi całymi płatami.

Flamengo: mecz u siebie 1000 km od Rio

Nikt na niej nie grał od grudnia, gdy tradycyjne spotkanie charytatywne organizował tu Zico, kiedyś bożyszcze tego stadionu. Flamengo, klub Zico i najlepszy najemca Maracany, też zagrał tu ostatni mecz w grudniu i nie wrócił od tej pory. Następny mecz u siebie zagra w stolicy Brasilii, tysiąc kilometrów od Rio. Flamengo ma 40 milionów kibiców w całej Brazylii. Zbierze tysiące widzów gdziekolwiek nie pojedzie, czy na sawannę czy do Amazonii (przenoszenie ligowych meczów do innych miast do brazylijski fenomen). To bardziej Maracana potrzebuje Flamengo, niż klub jej. Fluminense ostatni mecz na Maracanie zagrało w listopadzie, teraz wędruje po okolicznych stadionikach.

Legendarny pustostan

Lekkoatletyczny stadion olimpijski Engenhao, gdzie w trawę uderzały oszczepy, dyski, młoty, gdzie Anita Włodarczyk biła rekord świata, już się znów zmienił w piłkarski, odzyskało go Botafogo i jest porządek (jeśli Fluminense będzie potrzebować większych trybun na jakiś mecz, to prędzej dziś wynajmie ten stadion niż Maracanę). A najsłynniejszy stadion piłkarski na świecie, arena dwóch finałów mistrzostw świata, scena ceremonii otwarcia i zamknięcia igrzysk, stała się pustostanem. Brakuje już tylko squatersów. Stojący przy wejściu pomnik Belliniego, kapitana pierwszych brazylijskich mistrzów świata, został pomazany spreyem. Popiersie Mario Filho, patrona stadionu, zabrali złodzieje. Zabrali też część mebli, telewizory, kable.

Olimpijskie koła pod płotem

W reportażach CNN i Associated Press straszą tysiące krzesełek wyrwanych z trybun i wrzuconych do sal w podziemiach stadionu. Gdzieś pod płotem stoją olimpijskie koła, przykryte tkaniną, też wyglądającą na zdartą z olimpijskich dekoracji. W lodówkach stadionowych barów leżą resztki jedzenia. Wiele szyb jest powybijanych. Śmierdzi pleśnią i kocimi odchodami, bo okoliczne koty od dawna mają tu dom. Złodzieje robili tu, co chcieli, mimo nowoczesnego systemu zabezpieczeń, specjalnych czytników przy wejściu. System nie działa, bo nie ma prądu. Dostawca odłączył, bo ostatni zapłacony rachunek jest z sierpnia, miesiąca igrzysk. Zaległości urosły już do równowartości miliona dolarów. Gaz nie był opłacany od czerwca. Woda od marca.

Maracana S.A. nie chce, ale musi

Nikt z zajmujących się tym stadionem przez ostatnie miesiące nie ma do niego serca, a co gorsza, nie ma też na niego żadnego pomysłu. Komitet organizacyjny Rio 2016 po igrzyskach i paraolimpiadzie zostawił stadion, jak stał. Nie posprzątał, nie naprawił szkód powstałych podczas igrzysk i paraolimpiady, przestał się interesować zaległymi rachunkami. Rachunków nie chce też płacić operator stadionu, firma Maracana S.A, do której stadion wrócił po igrzyskach. Wrócił, choć Maracana S.A. już go nie chciała. Przejęła go tylko formalnie, bo tak jej kazał sąd. Ale robi wszystko, by się stadionu znowu pozbyć. A rachunków nie płaci, bo uważa że dostała stadion w dużo gorszym stanie niż go oddawała.

Problem pierwszy: upadek Odebrechtu

Swego czasu Maracana S.A. walczyła zawzięcie o prawo zarządzania przebudowanym na mundial 2014 stadionem. Ale od tego czasu minęło kilka lat, podczas których wszystko wokół tej firmy runęło. Maracana S.A. jest spółką córką Odebrechtu, który jeszcze w 2014 był największą budowlaną potęgą kontynentu. A dziś jest na krawędzi upadku, zamieszany w największy w historii Brazylii skandal łapówkarski. Zamieszany, to mało powiedziane. Odebrecht jest sercem tego skandalu. Jego właściciel trafił do więzienia i zaczął sypać, może pociągnąć za sobą za kratki elity władzy i biznesu. Firma ma już zasądzone 4,5 miliarda dolarów grzywny za korupcję, również przy budowie obiektów na mundial i igrzyska. I każdy tam myśli o tym, jak ratować własną skórę i resztki biznesu, a nie doprowadzić do stanu używalności jakiś stadion, na którym nie da się zarabiać.

Problem drugi: niedotrzymane obietnice władzy

A po co w takim razie Maracana S.A. pchała się do zarządzania tym stadionem, skoro nie da się na tym zarobić? Bo wtedy jeszcze się wydawało, że się da. W pobliżu Maracany miało powstać centrum handlowo-rozrywkowe i parking. Tak obiecał były gubernator stanu Rio de Janeiro Sergio Cabral. Ale potem jednak ugiął się pod naciskami innych lobby i nie dał zgody na wyburzenie budynków pod centrum handlowe. Odebrecht kontraktu wówczas nie zerwał, bo jak spekulowano, liczył na to, że co władza zabrała mu w okolicach Maracany, to odda gdzie indziej. Jak nie na stole, to pod stołem. Ale wybuch skandalu korupcyjnego te nadzieje zniweczył. A i Sergio Cabral jest już podsądnym, w grudniu 2016 został aresztowany pod zarzutem korupcji, prania pieniędzy i zorganizowania grupy przestępczej.

Problem trzeci: kto zapłaci pierwszy

Maracana S.A. chce teraz nie tylko odstąpić od zarządzania stadionem, ale jeszcze ubiegać się o odszkodowanie od władz stanowych za niedotrzymanie umów. Dlatego też nie chce płacić rachunków, zanim nie zapłacą ich ci, którzy stadion przejęli w marcu 2016, by go przygotować do igrzyska. Tak samo jest ze szkodami: Maracana S.A. nie chce się zająć bieżącym utrzymaniem stadionu, bo uważa, że najpierw swoje szkody powinien naprawić komitet Rio 2016. I sąd przyznał, że komitet ma sporo do zrobienia, ale Maracana S.A. ma na to nie czekać, tylko płacić na bieżąco i zabrać się do roboty przy zabezpieczaniu stadionu przed dalszymi zniszczeniami. Ale żeby zabezpieczyć, trzeba włączyć prąd. Żeby był prąd, trzeba opłacić zaległe rachunki. Koło się zamyka.

Problem czwarty: stan Rio w ruinie

Przez lata w Brazylii z takich kłopotów ratowała biznes przyjazna mu władza. Ale stan Rio de Janeiro nie ma już ochoty wyręczać w obowiązkach prywatnych firm. Zmienił się polityczny klimat. A nawet gdyby stan chciał, to go nie stać, bo jest właściwie bankrutem. Nie ma pieniędzy na szpitale, szkoły, policję, a co dopiero na stadion. Władze stanowe wydały na Rio 2016 ostatnie pieniądze, a teraz właśnie zawiesiły wszelkie wypłaty na pokrycie strat związanych z igrzyskami. Nie tylko na Maracanę, wiele innych obiektów Rio 2016 też niszczeje. Jak napisał w podsumowaniu igrzysk jeden z komentatorów, Brazylia wzięła za dużo i za szybko. Mundial 2014 był dla niej w sam raz, na miarę potrzeb i możliwości. Igrzyska dwa lata po mundialu były już przesadą. Brazylia została złapana na spalonym: w samym środku kryzysu politycznego i finansowego.

Problem piąty: nie ma siły na układy

Ale to wszystko jeszcze nie tłumaczy, dlaczego Maracana niszczeje. Bo to wcale nie jest biały słoń, jak się nazywa obiekty sportowe, które nie mają szans na siebie zarabiać. Białymi słoniami są stadiony w Brasilii, w Manaus, w Natal, tam gdzie nie ma na co dzień wielkiej piłki, ona pojawia się tylko, gdy któryś z wielkich klubów z Rio czy Sao Paulo przeniesie tam swój mecz, albo gdy zagra tam reprezentacja. Brasilia to już właściwie nie biały słoń, tylko czysta patologia. Gangsterski skok na publiczne pieniądze: jeden z najdroższych stadionów na świecie, zbudowany dla nikogo. Z Maracaną jest inaczej. Tam ma kto grać. Niszczy ją nie brak pieniędzy, nie brak wydarzeń, które mogłyby tam gościć, tylko organizacyjny chaos, kłótnie i siła lokalnych układów.

Flamengo kontra Francuzi

Tym stadionem powinno zarządzać Flamengo, to jest jasne od samego początku. I Flamengo chciało zarządzać. Ale nawet nie zostało dopuszczone do przetargu, który wygrała Maracana S.A.. Teraz robi drugie podejście. O koncesję na zarządzanie, której tak bardzo chce się pozbyć Maracana S.A., walczy Flamengo i będąca z nim w sojuszu firma CSM. A ich rywalem jest spółka francuskiego giganta Lagardere.

Lobbing w sprawie wyboru nowego zarządcy już trwa, ponoć Lagardere ma poparcie wpływowych osób w środowisku piłkarskim, m.in. byłego szefa brazylijskiej federacji, niesławnego Ricardo Teixeirę, kolekcjonera zarzutów korupcyjnych. Władze stanowego futbolu od dawna żyją z przedstawicielami Flamengo jak pies z kotem. Obecny gubernator Rio de Janeiro Luiz Fernando Pezao też ponoć jest niechętny spółce reprezentującej klub. Nie bardzo wiadomo dlaczego. Obecny gubernator był urzędnikiem odpowiadającym za stanowe inwestycje w latach przebudowy Maracany i może tu trzeba szukać wyjaśnienia.

Najrozsądniejsze finansowo rozwiązanie może więc przepaść tylko dlatego, że narusza czyjeś prywatne interesy lub podrażni czyjeś ego. A Flamengo stawia sprawę jasno: jeśli wygra Lagardere, a nie my, to na Maracanie grać nie będziemy.

Zobacz wideo

Pierwszy mecz Chapecoense po katastrofie [ZOBACZ]

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.