Brazylia - Niemcy. Fred kontra 200 milionów ludzi, czyli dół bez odwrotu

Głównym winnym mundialowego niepowodzenia Brazylii został Fred. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że rola wroga publicznego została mu przypisana na długo przed turniejem. Apogeum niechęci miało miejsce we wtorek, gdy 60 tysięcy widzów na stadionie i 200-milionów w całej Brazylii wpędziło Freda w psychiczny dół bez odwrotu.

Brazylia już wskazała głównego winnego mundialowej klęski. Właściwie polowała na niego od początku turnieju, na wypadek ewentualnego niepowodzenia. 200-milionowy naród potrzebował bowiem kogoś, na kim skupi swoją frustrację i znajdzie ujście dla mentalnej traumy. Pójściem po linii najmniejszego oporu było więc wybranie najsłabszego w ocenie kibiców piłkarza, który z góry zostanie skazany na niepowodzenie. Dziennikarze od dawna alarmowali, że gwiazdy "Canarinhos" otacza przynajmniej dwóch zawodników, których piłkarska jakość podlega wątpliwościom. Julio Cesar uratował się w meczu z Chile (1:1, k. 3:2), kiedy został bohaterem konkursu rzutów karnych. Fred nie miał takiego szczęścia.

Brazylia od zawsze szczyciła się fantastyczną paletą piłkarskich wirtuozów. Zwłaszcza w ataku, gdzie brylowali najlepsi, z Romario, Rivaldo czy Ronaldo na czele. Przy nich Fred więdnie do rozmiarów wręcz zawstydzających, co od dawna martwiło fanów "Canarinhos". Wygrany Puchar Konfederacji z 2013 roku poniekąd przypudrował ofensywne bolączki Brazylii. Były snajper Lyonu strzelił 5 goli i obok Fernando Torresa został królem strzelców turnieju. Luiz Felipe Scolari uznał, że to, czego nie dogra Fred, nadrobi Neymar, wspierany przez Oscara i Hulka.

"Go f...k yourself"

Okazało się jednak, że nieskomplikowane założenie "Felipao" było błędne. Jednowymiarowość taktyczna Brazylii aż biła po oczach. Dzięki doskonałej defensywie "Canarinhos" bazowali na szybkim odbiorze (choć spowolnionym przez słabą formę Paulinho i Fernandinho) i dogrywaniu piłek do Neymara. 22-latek miał pełną dowolność w podejmowaniu działań mających na celu sforsowanie obrony rywali. Zależna od pojedynczych kopnięć asa Barcelony Brazylia zdawała się schematyczna, apatyczna i niezdolna do zaskoczenia wrogiej defensywy. Z Chorwacją (3:1) w odniesieniu zwycięstwa pomógł jej sędzia, z Meksykiem (0:0) była bliska porażki, w 120. minucie 1/8 finału z Chile (1:1, k. 3:2) gospodarzy uratowała poprzeczka. Z kolei w ćwierćfinale z Kolumbią (2:1) "Los Cafateros" do końca napierali na bramkę Cesara. W żadnym z meczów Fred nie zagrał nawet dobrze. Co najwyżej przyzwoicie. Zdobył tylko jednego gola, często irytował głupimi stratami i niezrozumieniem intencji Neymara.

Fani gospodarzy milcząco znosili obecność 30-latka, bo rozklekotany wózek ciągnął Neymar. Z każdym kolejnym meczem problemy ekipy "Felipao" rosły, aż w końcu osiągnęły apogeum w chwili, gdy na pokładzie zabrakło "Neya". Tym samym nastąpiła kumulacja negatywnych emocji, które gromadziły się wokół Freda od początku turnieju. Każdy kontakt z piłką byłego napastnika Lyonu wywoływał wśród 60 tysięcy widzów niemal gniew. Przeciągłe gwizdy i przerażające buczenie to nic wobec okrzyków, jakie rozwścieczony tłum posyłał w kierunku Freda. Wysyłano go do domu i odsądzano od czci i wiary, niemal każdą obelgę wzbogacając o wulgaryzmy. Do najpopularniejszy zawołań należało: "Go f...k yourself". Fred w mgnieniu oka stał się wrogiem publicznym 200-milionowego narodu, choć przecież katastrofa od dawna wydawała się nieuchronna. Kilkanaście dni temu instytut badań Datafolha przeprowadził sondaż wśród fanów "Canarinhos", którzy zdecydowali, że najgorszym piłkarzem ich reprezentacji jest napastnik Fluminense. Zdobył aż 21 procent głosów.

Wyrok wydał Scolari

Przed jednym z meczów Scolari mówił, że dostrzega zmianę w zachowaniu Freda. - Rozmawiałem z nim ostatnio, był bardzo niespokojny. Bardzo szybko pozbywa się piłki, niecierpliwie czeka na strzelenie gola - powiedział "Felipao". Mimo to, Scolari uparcie stawiał na 30-latka. Właściwie trudno powiedzieć, dlaczego. Funkcję boiskowego giermka Neymara mógł spełniać każdy, na czele z muskularnym Hulkiem. Fred grał i z każdym meczem tracił i tak już nadwątloną pewność siebie. W 70. minucie meczu z Niemcami (1:7) "Felipao" wydał wyrok na snajpera Fluminense. Ściągnął go z boiska przy akompaniamencie gwizdów, obelg i wulgarnych gestów. Fred błyskawicznie zbiegł z boiska, ale tych kilka sekund i tak zapamięta na długo. A może nawet i do końca życia. Kiedy usiadł na ławce, jego twarz wypełniła trauma, psychiczny dół bez drogi powrotnej.

W 2014 roku Fred zdobył 7 ligowych goli. Dwa lata wcześniej uzbierał 20 bramek. Ostatni przyzwoity sezon w dużym futbolu zanotował w kampanii 2006/07, kiedy dla Lyonu zdobył... 11 goli. Zdaniem jego byłego trenera Renato Gaucho do wejścia na najwyższy poziom zabrakło Brazylijczykowi większego poświęcenia. Przez długi czas wolał imprezować, znany był z zamiłowania do pięknych kobiet. Ostatnio jednak nawrócił się i został gorliwym chrześcijaninem.

Fred nigdy nie był wybitnym piłkarzem. Co najwyżej solidnym, mogącym spełniać proste zadania taktyczne, najlepiej po wejściu z ławki. I to na chwilę przed końcem spotkania. To nie jego wina. Z pewnością dawał z siebie wszystko, nie można przecież odmówić mu zaangażowania i pasji. Wyrok na Freda wydał Scolari, który wepchnął go na boisko obok Neymara i wlepił na plecy mityczną "dziewiątkę". "Felipao" podniesie się po mundialowej traumie. Fred prawdopodobnie już nie.

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.