Mistrzostwa świata w piłce nożnej 2014. Nowa jakość z Ameryki Południowej. Piłkarze? Nie - trenerzy!

Ich gole, asysty, odbiory i parady zachwycają nas w trakcie mundialu, ale nie tylko piłkarzom z Ameryki Południowej dobre występy mogą pomóc w transferach do Europy. Pośród tego zgiełku nieco zapomina się o tamtejszych szkoleniowcach.

Może część z nich już pożegnała się z mistrzostwami świata, a ich drużyny będziemy pamiętać tylko z kilku wyjątkowych występów, zanim skupimy się na zwycięzcach, to warto zastanowić się nad nowym fenomenem w futbolu. Zwłaszcza, że znaki coraz bardziej zdecydowanego wpływu trenerów z Ameryki Południowej na europejski futbol oglądaliśmy w ostatnim sezonie. Od imponującej pracy Mauricio Pochettino w Southampton, desperacką walką o utrzymanie Sunderlandu zakończoną sukcesem Gusa Poyeta, solidną pracę Roberto Carlosa w Sivassporze, do nieszczęśliwej, choć też niedalekiej od triumfu w lidze hiszpańskiej przygody Gerardo Martino z Barceloną. Manuel Pellegrini wreszcie doczekał się mistrzowskiego trofeum, prowadząc do sukcesu w lidze i pucharze Manchester City.

Jednak najlepszym podsumowaniem tego fenomenu jest Diego Simeone, który ostatecznie wygrał z Atletico Madryt w Primera Division i był o kilkadziesiąt sekund - czy raczej jedno wybite dośrodkowanie z rzutu rożnego - od sensacyjnego zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Gdyby Argentyńczykowi to się udało, stałby się pierwszym od prawie pięćdziesięciu lat szkoleniowcem z Ameryki Południowej, który triumfował w najważniejszych rozgrywkach w Europie. Ostatnim był jego rodak Helenio Herrera - w 1965 roku dokonał tej sztuki z Interem Mediolan. Od tego czasu próbowało wielu: Otto Gloria, Fernando Riera, Juan Carlos Lorenzo, Hector Cuper... Wszyscy zawodzili. Simeone przeszkodził Sergio Ramos.

Mundial pełen nadziei

O ile miniony sezon ligowy pozwolił kibicom uwierzyć, że w szkoleniowcach z południowej Ameryki jest coś wyjątkowego, to mundial tylko w tej wierze ich utwierdził. W końcu nie byłoby sukcesu reprezentacji z kontynentu gospodarzy, gdyby nie ich świetne przygotowanie zarówno taktyczne, jak i fizyczne.

Korzystasz z Gmaila? Zobacz, co dla Ciebie przygotowaliśmy

Jorge Sampaoli i jego Chile odpadło w dramatycznych okolicznościach z faworyzowaną Brazylią, jednak występy tej reprezentacji zachwyciły. Kontynuując filozofię Marcelo Bielsy przeniósł on holenderski futbol totalny na inny kontynent. Najlepiej jak mógł wykorzystał naturalną wytrzymałość i szybkość swoich piłkarzy, opanowując tę moc dzięki narzuconej taktyce. To był nie tylko mecz z Brazylią, ale też popis pressingu przeciwko Hiszpanii. Jak groźna i bardzo szanowana jest drużyna Sampaolego pokazało defensywne nastawienie Holendrów w ostatnim spotkaniu fazy grupowej.

W sobotę z turniejem pożegnał się także Urugwaj Oscara Tabareza, ale jego praca nie powinna zostać sprowadzona wyłącznie do bronienia Luisa Suareza po karze nałożonej przez FIFA. Warto pamiętać, że jest on selekcjonerem kraju o nieco ponad trzymilionowej populacji - jego możliwości selekcji są mocno ograniczone. Chociaż na mundialu Urugwaj grał bardzo defensywnie, to praca wykonana przez niego w temacie szkolenia młodzieży wkrótce może przynieść zupełnie odmienne efekty - za jego radą federacja narzuciła klubom nauczanie systemu 4-3-3 opartego na dominowaniu posiadania piłki.

Nie zapominajmy o innych - Kolumbia Jose Pekermana w piątek rozbiła Urugwaj, bodaj najbardziej zachwycając ofensywnym futbolem na mistrzostwach. Brak Falcao nie odbił się negatywnie na jego zespole, a Argentyńczyk skutecznie rotuje ustawieniami, pokazując swoją wiedzę taktyczną. Nic dziwnego, że tak błyszczą u niego młodzi piłkarze, jak James Rodriguez - wcześniej przecież szkolił reprezentację do lat dwudziestu swojego kraju, trzykrotnie zdobywając mistrzostwo świata.

Inny styl rządzenia

Szukając głównych przyczyn licznych porażek szkoleniowców z południowej Ameryki w Europie można natknąć się na trzy przewijające się powody. Pierwszy jest związany z różnicami w stylach gry - bardziej agresywnym, opartym na indywidualnościach i chaotycznym niż na Starym Kontynencie. Drugi odnosi się do mentalności - w Europie jest zbyt wiele gwiazd, znacznie bogatszych od piłkarzy grających w Ameryce Południowej, nawet w tamtejszych najlepszych klubach. Gdy Scolari był jeszcze w Chelsea, tłumaczył, że największą bolączką jest brak rodzinnej atmosfery. - W Ameryce wiedziałbym o swoich piłkarzach wszystko - narzekał brazylijski trener. Po kilku miesiącach został zwolniony.

To jednak zbyt łatwe wytłumaczenia, a na pewno ostatnie sukcesy szkoleniowców zza oceanu zamazują te granice. Simeone zbudował świetną atmosferę w Madrycie, nie przeszkadzają mu zmiany, które dokonują się w klubie każdego lata. Podobnie Gus Poyet, który musiał odbudowywać morale piłkarzy Sunderlandu po niemal katastrofalnych w skutkach rządach Di Canio. Pochettino udało się stworzyć klimat do rozwoju w Southampton pomimo stopniowego poznawania języka angielskiego.

Także na tym mundialu widzimy, że trenerzy reprezentacji południowo-amerykańskich świetnie sobie w tym aspekcie radzą. Kolumbijczyk Jorge Luis Pinto zbudował nie tyle wielki zespół z piłkarzy przeciętnych, co po prostu kapitalnie ich zorganizował na boisku, budując też atmosferę do niespotykanego dotąd sukcesu. Zresztą te zalety warsztatu podkreślają sami zawodnicy grający u Scolariego, Pekermana i Sabelli. Taktycznie reprezentacje z południowej Ameryki także zaliczyły wielki postęp w ostatnich czterech latach - wystarczy przypomnieć sobie boiskowy chaos Argentyny prowadzonej przez Diego Maradonę.

Idzie nowe pokolenie

Jednak o ile selekcjonerzy reprezentacji z kontynentu gospodarzy dają świetne świadectwo postępowi, jaki dokonał się w ich filozofii pracy, o tyle ich wiek niekoniecznie daje im szansę na znalezienie pracy w Europie - tylko Jorge Sampaoli nie ma jeszcze sześćdziesięciu lat spośród tych szkoleniowców, którzy osiągnęli fazę pucharową. - Kiedyś trenerzy z Ameryki Łacińskiej byli wyśmiewani jako naiwni i posiadający przestarzałe metody pracy - mówi były dyrektor sportowy AS Monaco Tor-Kirtian Karlsen - Jednak teraz należy podziwiać postęp na tym polu w krajach takich jak Argentyna, Chile czy Kolumbia. Nie ma przypadku w tym, że niektóre z najważniejszych klubów w Europie są przez nich prowadzone.

Dlatego następnych szkoleniowców, których Europa może importować należy szukać nie w reprezentacjach, ale drużynach klubowych. Luis Zubeldia ma dopiero 33 lata, ale już od sześciu sezonów pracuje w zawodowym futbolu na najwyższym poziomie - prowadził nawet ekwadorską Barcelonę, był też blisko hiszpańskiej Almerii. Z kolei temperamentny Guillermo Barros-Schelotto wygrał Sudamericana w zeszłym roku i już pojawiało się nim zainteresowanie europejskich klubów. Mauricio Pellegrino zwiedził Liverpool i Mediolan w roli asystenta Rafy Beniteza i choć zawiódł w Valencii, to odbudowuje swoją reputację z Estudiantes. Nie ma powodu sądzić, by ich krajowe sukcesy przeszły niezauważone w Europie - Simeone, Pellegrini oraz Martino wygrywali najpierw u siebie, by następnie doczekać się "transferu".

Na listach najbardziej utalentowanych wymienia się też Matiasa Almeydę (Banfield), byłego napastnika Martino Palermo (argentyński Arsenal) i 38-letniego Marcelo Gallardo, który już wygrał mistrzostwo Urugwaju, a obecnie prowadzi River Plate. Jeśli wkrótce do jednego z nich na konferencji zaprezentuje Wasz europejski klub, nie powinniście być zdziwieni. Co więcej - to będzie powód do zadowolenia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.