Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej 2014. Jak Brazylia odkrywa Amerykę

Zrobił się przeciąg w futbolu: wywiało starych mistrzów, bogaczy, gwiazdy. A został piękny mundial. Runda grupowa to były mistrzostwa odrzuconych, mistrzostwa ludzi w drodze i fantastycznego pomieszania z poplątaniem.

Metro na Maracanę. Przedział pełen Argentyńczyków, jadą na mecz z Bośnią i Hercegowiną. Śpiewają, skaczą, piją colę z prądem. Wsiada dwóch Serbów zawiniętych w swoje flagi. Serbowie na mundial nie awansowali. Ale nie szkodzi, ci przyjechali kibicować Argentyńczykom. Zza pazuchy wyciągają coś na zbliżenie między narodami. - To jest serbska cachaca - tłumaczy mi jeden. - Czyli śliwowica? - pytam. - Właśnie - odpowiada mi. Nie wiedzieć czemu - po portugalsku. Ale od kiedy grupa Rosjan dowodzona przez Ukraińca i Kazacha zaśpiewała mi w Manaus, w środku Amazonii, "Polska, biało-czerwoni", nic mnie już nie zdziwi. Nawet to, że w Manaus był mecz Włochy - Anglia, a piłkarze Rosji byli wtedy na drugim końcu Brazylii. Nawet to, że jest tutaj grupa brazylijskich kibiców, którzy kibicują Argentynie, teoretycznie największemu wrogowi na kontynencie. Jeżdżą za reprezentacją Argentyny, w jej barwach, z jej kibicami śpiewają antybrazylijskie piosenki i mają się dobrze. To są i mistrzostwa takich kibiców, i mistrzostwa latynoskich kibiców śpiewających hymny jak przed bitwą, czasem a cappella, gdy się już skończy muzyka, z dłońmi na sercach. Kochaj futbol i rób, co chcesz.

A na boisku: podawaj szybko piłkę i rób, co chcesz. Jedni chcą pokazywać klasyczną piękną grę, jak Kolumbia, ozdoba turnieju. Inni kontrataki, jak Kostaryka, sensacja mundialu. Jeszcze inni szukają cały czas innej, najkrótszej drogi do zwycięstwa, jak Holandia zmieniająca się dla każdego rywala. Ale wygrywa ten, kto szybko podaje piłkę, kto umie zaryzykować i kto wierzy w swoją sprawę. Niby oczywistość, a jednak pełno tu było drużyn, które nie wiedziały, po co przyjechały.

Już ich nie ma. Nie ma Hiszpanów, odpadli jako jedni z pierwszych, po sześciu latach rządów w futbolu i ledwie miesiąc po wewnątrzhiszpańskim finale Ligi Mistrzów. Nie ma wicemistrzów Europy, Włochów, z ulubieńcem futbolowych hipsterów Andreą Pirlo. Nie ma Anglii, ojczyzny Premiership, pierwszej piłkarskiej ligi globalnej. Nie ma Cristiano Ronaldo, panującego aktualnie w futbolu ze Złotą Piłką. I jego Portugalii, kraju, który jest mistrzem świata w handlowaniu piłkarzami. Nie ma trzech najlepiej opłacanych trenerów na świecie, czyli trenerów Rosji, Anglii i Włoch. A jednak nie mamy poczucia, że turniej coś na tym stracił. Raczej przeciwnie. Ci, którzy ogłaszali śmierć piłki reprezentacyjnej w starciu z klubową, jak kiedyś m.in. trener Arsenalu Arsene Wenger, znów się przekonują, że nie mieli racji.

Brazylia wyciągnęła na ten miesiąc z futbolu to, co najlepsze, wymieszała i obdzieliła tych, którym najbardziej zależało. To jest mundial serca popartego rozumem. Mundial odkrywania na nowo Ameryki. Odkrywania, że w USA jednak kochają soccer, że w Kostaryce wychowują atletów, że w Kolumbii coraz mniej władzy nad futbolem mają narkotykowi bossowie, a coraz więcej mądrzy ludzie, jak trener Jose Pekerman. Odkrywania, że Ameryka Łacińska, gdzie kiedyś ludzie często plaż własnego kraju nie widzieli na oczy, bo ich nie było stać na taką wyprawę, dziś jest ziemią podróżujących. Tych setek tysięcy Kolumbijczyków, Meksykanów, Urugwajczyków, Argentyńczyków, którzy się na rundę grupową rozlali po całej Brazylii, kibicują, grillują, śpią na plażach. Nawet skandal wokół gryzącego rywali Luisa Suareza był dobrą okazją, żeby się czegoś nowego nauczyć o tym, czym jest futbol dla tej części świata.

Choć nauczyć się, a umieć powtórzyć, to jednak nie to samo. Portugalczycy, którzy najlepiej na świecie zarabiają na wyławianiu najzdolniejszych Kolumbijczyków i Urugwajczyków, nie nauczyli się od nich przy okazji kultury bycia razem w reprezentacji. A może to po prostu nie jest turniej dla sytych. Ci, którzy Ameryki kiedyś odkrywali, kolonizowali, którzy przywieźli im futbol, przy tym obecnym piłkarskim odkrywaniu Ameryk byli tylko statystami. Największe piłkarskie potęgi Ameryki - Brazylia i Argentyna - wprawdzie są w drugiej rundzie, ale przyćmili je stylem gry i werwą lekceważeni sąsiedzi. Tak jak lekceważony często, nawet wyszydzany, w Holandii Louis van Gaal nagle stał się ulubieńcem kibiców. On i inni Europejczycy przyjechali tu grać trochę po miejscowemu - czyli wbrew stereotypom, dość pragmatycznie, ostrożnie w obronie, liga brazylijska do pięknych nie należy - a Latynosi po europejsku.

Bo dziś te podziały powoli tracą sens. Nieważne, czy jesteś z Europy, Ameryki czy Afryki (to przecież również turniej Afryki, pierwszy raz ma dwie drużyny w drugiej rundzie), ważne, czy chcesz się uczyć. Trener Kostaryki studiował futbol i w Brazylii, i w słynnej niemieckiej akademii piłkarskiej w Kolonii. Trener Brazylii Luiz Felipe Scolari to tak naprawdę wyznawca europejskiej szkoły, zafascynowany naukowym podejściem. Najlepsi piłkarze Ameryki Południowej od lat ćwiczą taktykę w Europie. Młody trener, nieważne, z której części świata, może sobie ściągnąć te same materiały, co młody Niemiec czy Szkot. Mamy coraz mniejszy świat, te same smartfony, seriale i coraz bardziej podobne pomysły na piłkę. Podziwiamy klubowy futbol, ale nie wierzymy w śmierć piłki reprezentacyjnej. Sam Arsene Wenger nie wierzy. Jest tu i gra w piłkę na plaży.

Sześciopalczasta rodzina z Brazylii talizmanem gospodarzy mundialu?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.