Mundial 2014: Okoński: A jak Andrea, Ż jak żwawa Anglia - alfabet pierwszej kolejki

Od A jak Andrea i B jak ból po Z jak zmiany i Ż jak żwawa Anglia - oto, co zapamiętał z pierwszej serii spotkań mistrzostw świata Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

To Jerzy Pilch napisał kiedyś, że jak się ogląda mundial, trzeba oglądać wszystko, bo na mundialu nie ma meczów mniej ważnych - tylko frajerzy twierdzą, że jest inaczej i oglądają spotkania wybrane, pomijając te "na ogół bezbarwne i na rozum bez znaczenia", w trakcie których jednak dzieją się rzeczy wstrząsające i niepoczytalne. W przypadku mistrzostw w Brazylii nikogo chyba nie trzeba przekonywać do tezy autora "Wielu demonów": nawet jedyny bezbramkowy remis pierwszej kolejki razy grupowej (spotkania Brazylia-Meksyk, jako zaczynającego drugą kolejkę, nie liczymy), między Iranem i Nigerią, bezbarwny nie był, a to, co działo się na poziomie poszczególnych grup, dalekie było od przewidywalności. Oto, co zapamiętałem z pierwszej kolejki - w formie alfabetu.

A jak Andrea. Mistrz jest jeden. Joey Barton powiedział kiedyś, że Pirlo nie kopie piłki: on kocha się z nią długo i zmysłowo. W trakcie meczu z Anglią dotykał jej 117 razy, ze 108 podań miał 100 celnych (95 proc. skuteczności), a i tak największe wrażenie zrobił ten moment, w którym zaliczył asystę bez kontaktu z piłką - po prostu przepuścił ją do uderzającego z drugiej linii Marchisio. Wśród mnóstwa powodów do smutku, że mundial ledwo się zaczął, a zaraz się skończy, jest i ten: 35-letni pomocnik Juventusu wraz z jego ostatnim gwizdkiem zakończy karierę reprezentacyjną. Oczywiście widać, że Włosi szykują już na jego miejsce Marco Verrattiego, natura nie znosi próżni, ale niechby Pirlo pograł jeszcze jak najdłużej. Dobrze, że jedną z ikon turnieju rozgrywanego w zapierającym dech tempie (patrz pod t) jest ktoś, kto w trakcie meczu biega wolniej od bramkarza, ale za to potrafi myśleć.

B jak ból. Hiszpański. Kiedy oglądałem pogrom, sprawiony mistrzom świata przez biorących rewanż za finał z RPA Holendrów, przypomniała mi się słynna kryzysowa okładka "Economista", na której przygotowany już do walki z torreadorem byk stoi samotnie w przestrzeni pustej areny, a nad nim od słowa "Spain" z hukiem odpada pierwsza litera. Wielu komentatorów spodziewało się, że Hiszpanie przyjadą tu cierpieć, że okażą się wypaleni, bez apetytu na sukces. Pierwsza połowa meczu z Holandią tego nie potwierdziła - gdyby David Silva zdołał wykorzystać cudowne podanie Iniesty i przestrzeń, jaka utworzyła się za wysoko ustawioną linią obrony Pomarańczowych, zamienialibyśmy B z H i w kontekście bólu mówilibyśmy o Holandii. Warto pamiętać o przebiegu pierwszej połowy w kontekście pochopnego skreślania szans Hiszpanów na osiągnięcie czegoś w tym turnieju.

C jak Cristiano (patrz pod B jak ból). Rozczarowanie bladym występem najlepszego dziś piłkarza świata, a właściwie kolejna ilustracja tezy, że nie da się skonstruować klasowej drużyny wokół jednego geniusza. Trudno mieć pretensje akurat do Ronaldo: i tak to właściwie on, jednoosobowo, wprowadził tę drużynę na mundial po fenomenalnym występie w barażach ze Szwecją. Zapewne w kolejnych meczach, z rywalami słabszymi niż Niemcy, będzie mu łatwiej, może po drugiej kolejce umieszczać go będziemy pod literką G, ale tak czy inaczej bez wsparcia pozostałych Portugalczyków długo na tym mundialu nie pogra.

D jak drużyna (trochę a propos C). Spójne, dobrze funkcjonujące mechanizmy średniaków, mających jednakże pomysł na wkładanie kija w szprychy silniejszych drużyn. Na przykład USA, gdzie Jurgen Klinsmann odszedł od mrzonek o pięknej ofensywnej piłce, zostawił w kraju Landona Donovana, i zbudował zespół - jak zauważył Michał Zachodny - przypominający trochę Atletico Madryt (drużyny Simeone i Klinsmanna cofają się na własną połowę, zmuszając rywali do ataku pozycyjnego, ograniczając odbiór do pressingu przed polem karnym i unikając hurraofensywy). Albo - na zasadzie kontrastu - zespół Chile, którego trener Jorge Sampaioli, jak na ucznia Marcelo Bielsy przystało, hołduje dzikiej, energetycznej ofensywie. Każdemu według jego pragnień, choć najlepiej pewnie odnaleźć w tym równowagę (patrz pod R).

E jak Europa. Mająca na razie wyraźnego hegemona - Niemców - których dominację potwierdziła dodatkowo obecność na trybunach Angeli Merkel. Ciekawe skądinąd, czy można przeprowadzić paralelę między gospodarczą sytuacją danego kraju członkowskiego UE, a jego postawą na boisku (w przypadku Niemców i Hiszpanów na pewno się sprawdza). Skoro jednak przy kontynentach jesteśmy - warto zwrócić uwagę na Amerykę Południową i Środkową: oprócz tradycyjnych gigantów, typu Brazylia czy Argentyna, także Kolumbię, Kostarykę, Meksyk czy Chile - Urugwaj zapewne również nie powiedział ostatniego słowa. Futbol wrócił do swojego drugiego domu.

F jak FIFA. Czyli farciarze. Możemy się skarżyć na to, że mistrzostwa nie odbywają się tak naprawdę w Brazylii, tylko w Fifalandzie, dziwnym, sterylnoplastikowym raju podatkowym, którego sprytni przywódcy uwłaszczyli się na naszych uczuciach do pięknej gry i aniśmy się obejrzeli, jak uczynili ją niepiękną. Możemy mówić i pisać o tym, że nigdy jeszcze organizacji wielkiej imprezy nie towarzyszyło tyle protestów; że wielu brazylijskich kibiców z pełnym przekonaniem rezygnowało z udziału w mundialu z poczuciem, że zostali oszukani przez przywódców własnego kraju. Wszystko to możemy i powinniśmy robić, ale w gruncie rzeczy z bezradnością: w ostatecznym rozrachunku Seppowi Blatterowi i jego przemyślnym kolegom upiecze się po raz kolejny, bo zbyt kochamy piłkę nożną, żeby podczas mundialu zajmować się praniem ich brudów.

G jak gwiazdy. Robben, Muller, Van Persie, Messi, Neymar, Pirlo. Wszystkie opowieści o zmęczeniu długim sezonem, zbyt dużej liczbie spotkań itd., w przypadku wspomnianych dżentelmenów wkładamy między bajki - sezon Neymara, skądinąd, trwał najdłużej ze względu krótkie wakacje i wcześniejsze zaangażowania w Pucharze Konfederacji. Czekamy jeszcze na Suareza i na błysk - w meczu ze słabszym rywalem będzie łatwiej - Ronaldo. Sponsorzy - w tym także jeden polski, jak wiemy, którego twarzą stał się Pirlo - zacierają ręce.

H jak Holandia. Jeśli sam wybór hasła wydaje się wam oczywisty, to nie piszmy o van Persim czy Robbenie, a raczej o Daleyu Blindzie i jego dwóch asystach. Albo de Jongu i Guzmanie i roli, jaką odegrali w trakcie pressingu, utrudniając życie środkowym pomocnikom Hiszpanów. Wysoka linia obrony była ryzykowna, co pokazała nie tylko wspomniana (patrz pod B) szansa Davida Silvy, ale także wcześniejsza okazja Diego Costy, ale w życiu czasem trzeba ryzykować. Kibice Manchesteru United, znający to powiedzenie z czasów Aleksa Fergusona, otrzymali przedsmak tego, co może ich czekać przy van Gaalu.

I jak inauguracja. W polskiej telewizji ceremonii otwarcia nie dało się obejrzeć. Może i dobrze, skoro dzięki temu już po godzinie mógł triumfować czysty futbol.

J jak Jo , na myśl o którym w Manchesterze City wciąż kręcą z niedowierzaniem głowami. A równie dobrze mogłoby być F jak Fred i H jak Hulk - gospodarze turnieju mają kłopot z napastnikami, sam Neymar (co będzie, jak np. dostanie kolejną żółtą kartkę? - w meczu z Chorwacją za uderzenie Modricia mógł nawet wylecieć) wszystkiego nie załatwi.

K jak kozły ofiarne. W przypadku Portugalii Pepe. W przypadku Anglii Rooney, nad którego pozycją na boisku lub wręcz przeniesieniem go na ławkę, trwa ogólnonarodowa debata. W przypadku Hiszpanii Casillas. W przypadku Rosji Akinfiejew. Fakt, że dwaj ostatni są bramkarzami, pasuje do tezy świetnej książki Jonathana Wilsona, "Bramkarz, czyli outsider". "Marks winił kapitalistów, Freud winił seks, Dawkins winił religię, Larkin obwiniał swoich rodziców, a doktor Atkins - ziemniaki. Piłkarze winią bramkarza". Sytuacja jest paradoksalna, i rzeczywiści pasuje do koncepcji kozła ofiarnego: trzeba kogoś poświęcić, złożyć w ofierze, wykluczyć z grona wspólnoty (w tym przypadku: z wyjściowej jedenastki), żeby ona sama funkcjonowała nadal. Że rzecz ma dotknąć zawodników zasłużonych, wiele razy ratujących zespół z opresji beznadziejnych, nie ma tu oczywiście nic do rzeczy.

L jak Loew. Jak napisał na portalu krotkapilka.pl Jacek Staszak - człowiek, który znalazł sposób na naśladowanie Guardioli. Tak samo wymagający od piłkarzy wszechstronności, tak samo przestawiający Lahma do środka pomocy, i tak samo rezygnujący z gry klasycznym napastnikiem. Ale bardziej pragmatyczny: organizujący pressing nie na całym boisku - w meczu z Portugalią raczej skoncentrowany na pozbawianiu przestrzeni Moutinho i Meirelesa. Umiejętnie ukrywający braki własnej drużyny. Czy wreszcie będzie to jego turniej? A może czas na Włochy Prandellego?

Ł jak łzy. Ach nie, Neymar płakał podczas hymnu już na rozpoczęcie w drugiej kolejce, nie liczy się. Za wcześnie więc na łzy. Poczekajmy, aż ktoś odpadnie.

M jak momenty. Dwudziesta dziewiąta sekunda meczu USA-Ghana i gol Dempseya. Wspomniane przepuszczenie Pirlo. Uderzenie Sterlinga w boczną siatkę Włochów i BBC, z nadmiaru entuzjazmu zapisujące Anglikowi gola. Kontuzja angielskiego fizjoterapeuty, który po golu Sturridge'a wyskoczył w powietrze, po czym wylądował na plastikowej butelce i z poważną kontuzją kostki musiał wrócić do kraju. Szał Pepe. Gol Chile, kunsztownie budowany podczas akcji, w której brał udział cały zespół. Główka van Persiego, latającego Holendra. Gdyby chcieć wyliczyć wszystkie, nie starczyłoby tekstu. Oglądamy fajny mundial.

N jak narada. Przed wykonaniem rzutu wolnego w trakcie meczu Niemcy-Portugalia odbywało ją czterech stojących przy piłce potencjalnych egzekutorów - Muller, Kroos, Gotzeg i Ozil. W końcu trzech z nich po kolei przeskakiwało nad piłką, którą uderzył Muller. Co ciekawe - podczas narady nad sposobem wykonania stałego fragmentu, zasłaniali usta. Ktoś powinien poddać ten pomysł polskim politykom.

O jak ostatnia minuta. Bez takich chwili piłki nożnej by nie było. I gol Beausejoura, w doliczonym czasie gry do spotkania Chile-Australia dobijający walczących o wyrównanie podopiecznych Ange Postecoglou, i bramka Seferovicia dla Szwajcarii, przypomniały, że złośliwy bóg futbolu najbardziej lubi "Fergie Time". W Brazylii, podczas pierwszych szesnastu meczów, chichotał już dwukrotnie - ciąg dalszy z pewnością nastąpi.

P jak poniżej pasa. Cios wymierzony przez Jose Mourinho Pepe na wieść o zachowaniu tego ostatniego w starciu z Mullerem. Przypomnijmy, że stosunki między obu panami pogorszyły się znacznie podczas ostatniego roku wspólnej pracy w Madrycie, kiedy ostro grający obrońca stracił miejsce w podstawowym składzie na rzecz Varane'a. "Fakt, że nie jest nawet Portugalczykiem, powoduje, że powinien zachowywać się lepiej" - powiedział mniej więcej obecny menedżer Chelsea, przywołując fakt, że urodzony w Brazylii Pepe portugalskie obywatelstwo otrzymał dopiero w roku 2007. Właściwie to niewiarygodne, usłyszeć podobny komentarz z ust jednego z ambasadorów futbolu.

R jak równowaga. Między atakiem a obroną. Z opublikowanej niedawno po polsku książki "Futbol i statystyki" niezbicie wynika, że tylko myśląc o obu sferach piłkarskiej rzeczywistości można myśleć o sukcesie. Na razie obserwujemy lekkie wychylenie w stronę gry ofensywnej (48 goli w 16 meczach to lepiej niż mogliśmy się spodziewać), ale bez złudzeń: w dalszej fazie turnieju najlepsi przypomną sobie o defensywie.

S jak sprej. Pozwalający narysować na boisku linię, wzdłuż której ma ustawić się mur, z czasem stający się niewidoczny. I jak sędziowie, niestety aż nadto widoczni w ciągu pierwszych dwóch dni. Całe szczęście, że błędów o randze tych, które popełnili arbitrzy spotkań Brazylia-Chorwacja i Meksyk-Kamerun, w kolejnych dniach już nie oglądaliśmy, w spotkaniu Francja-Honduras zadziałała natomiast inna z mundialowych nowinek, przy drugim golu Benzemy pozwalająca rozwiać wątpliwości, czy piłka przekroczyła linię bramkową.

T jak taktyka. Albo jak trójka (środkowych obrońców - Meksyk, Kostaryka, Holandia i Argentyna postawiły na taką właśnie wyjściową formułę). Albo jak triumf (kontrataków). Albo jak trend, wyrażający się w coraz bardziej powszechnym odejściu od gry opartej o posiadanie piłki i zwracający się ku szybkiemu atakowi. Albo jak technologia, wspierająca trenerów przygotowania fizycznego: cokolwiek mówić o skurczach, łapiących zawodników np. w trakcie spotkania Anglia-Włochy, zważywszy na tempo, w jakim rozgrywana była większość spotkań, na ich kondycję nie sposób narzekać.

U jak ulubieńcy. Nie jak Urugwaj, bo z ulubieńcami właśnie Urugwaj przegrał. Spisywana na straty reprezentacja Kostaryki, przegrywająca już po karnym Cavaniego, w ciągu trzech minut drugiej połowy zdołała odrobić straty, a potem obronić prowadzenie i odskoczyć jeszcze po kontrataku z końcówki spotkania. Wielkim pytaniem jest, czy bohater meczu Joel Campbell, od trzech lat formalnie zawodnik Arsenalu, choć wciąż bez debiutu w pierwszej drużynie, ma jeszcze szansę stać się ulubieńcem Wengera.

W jak wena. Najlepsze podsumowanie pierwszej rundy - w formie wywiadu z Brazucą - i tak napisał na swoim blogu Rafał Stec.

Y jak Yekini , zmarły przed rokiem słynny napastnik reprezentacji Nigerii. Czyli tęsknota za lepszym czasem afrykańskich drużyn. Za Kamerunem z roku 1990. Nigerią o cztery lata późniejszą - właśnie tą, w której występował. Bardzo się boję, że tym razem z grupy wyjdzie co najwyżej jeden afrykański zespół, a w ćwierćfinałach nie zobaczymy żadnego.

Z jak zmiany. Ani Argentyna, ani Belgia, ani Wybrzeże Kości Słoniowej, ani Szwajcaria długo nie przekonywały w starciach z ambitnymi i dobrze zorganizowanymi rywalami - Bośnią, Algierią, Japonią i Ekwadorem. We wszystkich przypadkach pomogło także zmęczenie rywala, ale Alejandro Sabella, Mark Wilmots, Sabri Lamouchi i Otmar Hitzfeld potrafili odmienić oblicze swoich drużyn: Sabella przechodząc z ustawienia 5-3-2 na 4-3-3 i w miejsce Higuaina i Gago wprowadzając Campagnaro i Maxi Rodrigueza, Wilmots zdejmując beznadziejnych Chadliego i Lukaku, a w końcu także Dembele, Lamouchi - wprowadzając Drogbę, a Hitzfeld - strzelców bramek Seferovicia i Mehmediego. Co w tym przypadku ważne - Sabella i Wilmots mają w czym wybierać; luksus, na który nie może pozwolić sobie np. trener zdziesiątkowanej kontuzjami, osłabionej dodatkowo dyskwalifikacją Pepe, Portugalii. Zmiany będą tematem także w następnych kolejkach - w kontekście roztropnego zarządzania składem przez drużyny, które zamierzają rozegrać tu siedem spotkań.

Ż jak żwawi. Anglicy oczywiście. Pytanie tylko, czy ich szarża lekkiej brygady, tworzona przez kawalerzystów Sterlinga, Sturridge'a i Welbacka, jakkolwiek równie szybka jak tamta podczas bitwy pod Bałakławą, nie okaże się równie niepotrzebna. Zawsze, kiedy myślę o tym, jak kończą Anglicy, wracają do mnie frazy Marka Bieńczyka, opublikowane po Euro 2004 w "Tygodniku Powszechnym": "Czasami starcza tylko chwili na piękne pożegnanie, oklaski Beckhama dla przeciwników i publiczności, żadnej latynoskiej łzy na twarzy, rysy godne i zastygłe, prawdziwi Anglicy, szkoda, że nie żyją". I dalej, nieco parafrazując: trzeba więc dalej żyć i oglądać mecze bez nich, Roy, bardzo proszę, popraw mi pled, włącz telewizor i nalej porto, tak, tego samego, co zawsze. Dziękuję, Roy, możesz odejść". Ryzyko, że żwawa Anglia żwawo pożegna się z turniejem jest przecież po pierwszym meczu ogromne.

KONKURS! Zobacz decydujące mecze MŚ w niezwykłej jakości!

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.