Hiszpania - Holandia. Aria dla Robbena

Piłka kocha Arjena Robbena, to wiadomo od dawna. On nie miał wątpliwości, że jego najbardziej. Ale każdy w końcu dorośleje

Z samotnego mściciela właśnie stał się dowódcą, i to takim, który poprowadził do niezapomnianej szarży. Hiszpania nie była w stanie się obronić, bo biegał szybko, ale przede wszystkim szybko myślał. I do tego, co u niego ciągle zaskakuje, nie myślał tylko o sobie. Zmierzone przez FIFA w jednej z szarż z piłką na Sergio Ramosa 31 km na godzinę to rekord mundiali. Początkowo FIFA zmierzyła Holendrowi 37 km/h, co byłoby rekordem mundiali, jednak jak widać potrafi on oszukać nawet radary. Niewyobrażalne 37 km/h byłoby najlepszym wynikiem ostatniego sezonu Bundesligi słynącej z atletyzmu (Usain Bolt biegł w rekordowym sprincie na 100 m 37,58 km/godz.). Ale w Bayernie Arjen Robben był wolniejszy, najlepsze zostawił dla kadry. Dwie bramki w 5:1 z Hiszpanią to nie wszystko. To on dał sygnał do szturmu, po którym Robin van Persie przestał wpadać na spalone, a młodzi obrońcy - gubić się w nerwach. Van Persie strzelał, polował na wolną przestrzeń, był wielki. Ale to wymierzone idealnie wypady Robbena były tym, czego Holandii na początku brakowało. Dzięki nim po dwa gole zebrało dwóch wielkich egoistów, którzy bardzo lubią podawać do siebie. A nie zawsze lubili.

Gwizdy od swoich

Robben rozgrywał już wielkie mecze, bywał bohaterem całych sezonów w PSV, Chelsea i Bayernie (tylko w Realu był traktowany jak piąte koło u wozu i grał nierówno), zbierał nagrody. Powtarzał to samo co dziś firmowe zagranie: na pełnej szybkości, składając się do skrętu jak alpejczyk szukał tego momentu, gdy rywal zostanie z prawej, a on będzie mógł lewą nogą strzelić do bramki. Ale jednego jeszcze wtedy nie potrafił: dzielić się. Ani zaszczytami, ani obowiązkami. To jest u niego najbardziej zaskakujące w ostatnich kilkunastu miesiącach: że przestał pokazywać, jak się poświęca dla mniej zdolnych kolegów i jakie to ciężkie, że oni tego nie rozumieją.

Przyzwyczajony od małego, że przerastał wszystkich w drużynie szybkością i talentem, stał się z czasem jednym z najbardziej irytujących piłkarzy. Wpadł w pułapkę piłkarskiego pracoholizmu: przekonania, że jak mu nie idzie, to trzeba trenować jeszcze mocniej, a jak drużynie nie idzie, to trzeba, żeby on cały czas miał piłkę, bo inni tego nie udźwigną. Był ciągle z kimś skłócony, gwizdali na niego nawet kibice Bayernu, o rywalach nie wspominając, bo ci go od dawna nie znoszą za udawanie fauli.

Nauka odpoczywania

Wpadał z kontuzji w kontuzję, był dyżurnym pacjentem, piłkarzem z kryształu. Swego czasu nadawał w Bayernie szyku specjalnymi białymi getrami, które miały mu pomóc dogrzewać mięśnie i chronić przed odnowieniem kontuzji. Trenerem był wtedy Louis van Gaal, Robben był jesienią 2009 r. ozdobą rundy grupowej Ligi Mistrzów. Ale dobra passa się skończyła, czas bez kontuzji też.

Był taki moment, gdy miał prawo uwierzyć, że z tej pętli już nie będzie dobrego wyjścia. Im bardziej się wyrywał do brania na siebie odpowiedzialności, tym gorzej wychodziło. 2012 rok był koszmarem. Niewykorzystany karny w meczu o mistrzostwo Niemiec z Borussią, niewykorzystany w finale Ligi Mistrzów w Monachium. Jak do tego dołożyć nieskuteczność w finale mundialu 2010 i przegrany w tym samym sezonie finał Ligi Mistrzów - wiek klęski.

Był w Monachium coraz mniej potrzebny. Gdy Bayern ogłosił z półrocznym wyprzedzeniem, że zatrudni Pepa Guardiolę, Robbenowi wróżono, że będzie musiał odejść, bo nowy trener takich solistów nie znosi. Ale Holendrowi właśnie wtedy zaczęła się odwracać karta. Kontuzji na początku wiosennego meczu w Lidze Mistrzów z Juventusem doznał Toni Kroos; Robben go zastąpił i od tej pory już nie zwolnił tempa. Został bohaterem finału z Borussią na Wembley, odkupując swoje winy klubowe. Zapomniał o problemach ze zdrowiem. To Jupp Heynckes wymusił na nim, żeby się nauczył odpoczywać, bo dokładaniem sobie na treningach tylko pogorszy sprawę. Uwierzył.

To nie jest zemsta

Guardiola nie tylko Robbena nie odesłał, lecz także sprawił, że jest jeszcze lepszy. Holender strzelił w ostatnim sezonie 21 goli (i miał 20 asyst). To więcej, niż mu się udawało uzbierać meczów w tych sezonach w Bayernie, gdy go nękały kontuzje. O Guardioli mówi, że to jeden z dwóch najlepszych trenerów, z jakimi pracował. Drugim jest van Gaal. Z nim może wreszcie zatrzeć wspomnienia niewykorzystanych szans w RPA. Bo zwycięstwa nad Hiszpanią za zemstę nie uważa. - Nie wierzę w zemsty. I nie ma porównania między finałem mundialu a pierwszym meczem grupowym - mówił po wygranej w Salvadorze. W następnej kolejce - już jutro - Holendrzy zmierzą się z Australią i mogą sobie zapewnić awans.

On, Sneijder i van Persie poczuli się wreszcie przywódcami drużyny. Przestali rywalizować, w odmłodzonej drużynie nikt im nie zagraża, młodzi czekają na rady i przykład. Atmosfera w kadrze jest zupełnie nieholenderska, spory odłożone na bok. Jak policzył Marcos Lopez z "Marki", Robben i van Persie mieli w karierze tyle kontuzji, ile obecna hiszpańska kadra razem wzięta. Nauczyli się szanować ten czas, kiedy zdrowie dopisuje.

Robbenowi już się tak nie spieszy, teraz chce smakować. Ma w klubie i kadrze trenerów, którym ufa i którzy mu imponują. Ma dopiero 30 lat. Ma kontrakt w Monachium do 2017 roku. I ma wielki cel, który jest o cztery tygodnie stąd.

Tu zobaczysz najnowsze wyniki, tabele i terminarz mundialu

Cały świat bawi się w "Perseing"! Dołączysz?

Więcej o:
Copyright © Agora SA