Misja Brazylia. Jak Ronaldo został grubą rybą

Raz jest maskotką, raz taranem. Z wdziękiem pakuje się w kolejne konflikty interesów. Grał jak Pele, zarabia jak Pele, ale bawi się jak Garrincha i pozostał tak bliski ludziom jak on. Bardzo lubiany, bardzo wpływowy. Dziś organizuje mundial, jutro przejmie władzę w piłkarskiej federacji?

Materiał powstał w ramach cyklu Misja Brazylia. Wyjazd dziennikarzy Sport.pl dzięki firmie Visa.

Wyjedź na mundial do Brazylii [KONKURS]

Właśnie ruszył w kolejny objazd Brazylii ze świtą Jerome'a Valcke'a. Sekretarz generalny FIFA jak zwykle zajrzy w te wszystkie miejsca, gdzie przygotowania do mundialu idą źle. A świta, z Ronaldo na czele, powie mu, żeby był spokojny, bo będzie dobrze.

W tej objazdowej drużynie oprócz Ronaldo jest Bebeto, mistrz świata z 1994 roku, członek komitetu organizacyjnego mistrzostw. Jest też Aldo Rebelo, czyli brazylijski Jan Maria Rokita, który sławę zdobył w parlamentarnej komisji śledczej do spraw korupcji: korupcji w futbolu. W tej komisji Rebelo przepytywał między innymi Ronaldo, próbując dociec co się stało w dniu przegranego finału z Francją w mundialu 1998. Dlaczego świadek Ronaldo, piłkarz roku FIFA w 1996 i 1997, miał tego dnia dziwną zapaść. I dlaczego w ogóle wyszedł po tej zapaści na boisko. Czy to był kolejny dowód, że brazylijska federacja piłkarska zrobi wszystko, co jej powie Nike, czyli sponsor świadka oraz kadry. A Ronaldo odpowiedział wtedy komisji z rozbrajającym uśmiechem: - Jest wiele prawd, ja mam nadzieję, że moja prawda się panom spodoba.

I przez całe przesłuchanie bawił się z członkami komisji w kotka i myszkę, nic ciekawego im nie powiedział, a oni go jeszcze na końcu przepraszali, że muszą dopytać o to czy tamto. Cały Ronaldo. Fenomeno, chłopak z teflonu, do którego nie przywierają skandale, który edukację przerwał szybko, ale w szkole życia wyuczył się na tyle dobrze, że umie się odnaleźć wszędzie. I przed komisją śledczą, i na spotkaniu z ministrami, i w grupie kibiców, i na biznesowej naradzie.

Naród się śmieje. I zapomina

Może sprawia wrażenie, że do stu nie zliczy. Ale nic bardziej mylnego. Zna języki, w gazetach zawsze go ciągnęło do biznesowych stron. W przeciwieństwie do Pelego, do którego był zawsze porównywany, Ronaldo nie bankrutował, nie musiał zaczynać od nowa. Wianuszek sponsorów miał już jako siedemnastolatek, wtedy podpisał dożywotnią umowę z Nike, a niedługo później z Ambev, czyli piwnym gigantem (w Brazylii piwo, koniecznie lodowate, leje się strumieniami). Jego oszczędności są szacowane na miliard reali, czyli ok. 1,3 mld zł. A każdego roku z samych reklam przybywa mu co najmniej 10 mln euro.

Ronaldo sum nie potwierdza, ale i nie zaprzecza. - Dajcie spokój, już i tak płacę wystarczająco wysokie alimenty - mówi. Ma za sobą dwa rozwody, niezliczone romanse, i syna którego uznał niedawno, gdy Japonka, którą spotkał podczas mistrzostw świata w 2002 zmusiła go do zrobienia testów DNA. Już jako nastolatek w swoim Bento Ribeiro, biednej dzielnicy Rio - ale nie faweli - słynął ze słabości do starszych tancerek. Ale ani ta, ani inne ludzkie słabości nie były go w stanie ściągnąć na dno. Nawet gdy w 2008 roku wyszło na jaw, że wylądował w motelu w Rio z trójką transwestytów, których za późno rozpoznał. Bronił się wtedy, że był w kiepskim stanie, miał depresję po kolejnej kontuzji. Naród się pośmiał i zapomniał.

Gdy Ronaldo trzy lata temu ogłaszał, że kończy karierę, na konferencję prasową do ośrodka treningowego Corinthians Sao Paulo, zbudowanego według pomysłu Ronaldo i z pomocą jego sponsorów, przyszło aż 480 dziennikarzy. Na zaprzysiężeniu prezydent Brazylii Dilmy Roussef, miesiąc wcześniej w Brasilii, było 450 dziennikarzy.

Czy takie uwielbienie tłumów, opinia odnowiciela brazylijskiej piłki klubowej i zabójcza lista kontaktów w telefonie mogły się zmarnować?

Prezydent, prezes i Ronaldo

Aldo Rebelo, brazylijski Rokita, jest dziś ministrem sportu odpowiedzialnym w rządzie za przygotowanie mundialu. Skorumpowani działacze piłkarskiej federacji już mu tak nie przeszkadzają. A świadek Ronaldo jest jednym z jego najlepszych sojuszników. To do Ronaldo zadzwonił niecałe trzy lata temu szef FIFA Sepp Blatter i poprosił: skoro już do gry w piłkę nie wrócisz, wejdź do komitetu organizacyjnego mistrzostw. Może dodał: będziemy się dzięki temu lepiej z Brazylijczykami dogadywać. A może nie. Ale wiadomo, że o to też chodziło. Ronaldo jest cały czas na gorącej linii i z Blatterem, i z Dilmą Roussef. Od niego odbierają wszyscy. Jak powie, że będzie dobrze z przygotowaniami, to będzie dobrze. On przyciąga szczęście. Już nawet stadion w Sao Paulo zaczyna powoli przypominać arenę meczu otwarcia.

To ważne, bo w wielu rzeczach może się Brazylia w przygotowaniach potknąć, ale jeśli będzie jakaś kolejna wpadka na stadionie Itaquerao, to i Ronaldo może sobie przy tym pobrudzić ręce. Jest tajemnicą poliszynela, że Ronaldo też lobbował za tym, żeby stadionem otwarcia zostało właśnie Itaquerao, czyli przyszła Arena Corinthians. Budowana dla klubu i przez klub - Corinthians są inwestorem - w którym Ronaldo grał przez ostatnie dwa lata kariery, w którym był nie tylko piłkarzem, ale i biznesowym partnerem, w którym jest legendą. - Są trzy ważne postaci w najnowszej historii Corinthians: były prezydent Brazylii Lula, nasz najważniejszy kibic. Były prezes klubu Andres Sanchez, który teraz odpowiada za budowę stadionu. Oraz Ronaldo - mówi Gustavo, którego klub wydelegował jako naszego przewodnika po świecie Corinthians.

A Andres Sanchez, który kiedyś namówił Ronaldo, by po powrocie z Europy wybrał właśnie Corinthians, nie tylko nadzoruje budowę stadionu i pozostaje szarą eminencją klubu. Był też w radzie nadzorczej firmy marketingowej 9ine (czytane: naine) Sports&Entertainment, należącej do Ronaldo, i może liczyć na jego wsparcie, gdy zechce startować w wyborach na szefa CBF. O ile nie wystartuje sam Ronaldo. Nie mówi: nie.

Był gruby, pił, palił. Takiego szukaliśmy

W Corinthians Ronaldo wylądował pięć lat temu z wydatnym brzuchem, ledwo zginającymi się kolanami i jeszcze zawstydzony po historii z transwestytami. Po tym jak nawet Milan Lab nie był go już w stanie przywrócić do wielkiego europejskiego futbolu i klub z Mediolanu nie przedłużył z nim kontraktu, wrócił do Brazylii i w ośrodku Flamengo przechodził rehabilitację po kolejnej kontuzji.

- Był gruby, palił, lubił wypić. Wypisz, wymaluj: człowiek Corinthians - żartował w rozmowie z "New Yorkerem" Luis Paulo Rosenberg, szef marketingu w Corinthians, klubie, który się lubi przedstawiać jako drużyna brazylijskiego proletariatu. Corinthians akurat podnosili się z długów i sportowej zapaści, niedługo wcześniej wrócili do pierwszej ligi po spadku. - Byliśmy z Ronaldo jak dwaj pijacy, którzy podtrzymują się nawzajem - wspomina Rosenberg. Oni nie mogli zaproponować najlepszemu brazylijskiemu piłkarzowi ostatnich kilkunastu lat wielkich pieniędzy. Ale mogli mu oddać scenę, żeby ją sobie urządził jak będzie chciał: żeby zmienił Corinthians na europejską modłę, wpuścił do klubu kapitał swoich sponsorów, a z wypracowanych w ten sposób zysków brał potężny procent. I mogli mu też dać coś, czego w Europie już nie mógł znaleźć: uwielbienie i poczucie, że jest potrzebny.

Ronaldo miał za sobą fantastyczną karierę: mistrzostwo świata z 1994 (tylko na ławce rezerwowych) i 2002 roku (razem z Rivaldo w głównych rolach), dwie Złote Piłki - 1997, 2002 - trzy tytuły najlepszego piłkarza świata FIFA - 1996, 1997, 2002 - rekord liczby bramek strzelonych w mundialach. Ale czuł, że musi jeszcze powalczyć o pamięć Brazylijczyków. Oni zawsze większy sentyment mieli do tych piłkarzy, którzy zdążyli dłużej pograć w miejscowej lidze. A on wyjechał zanim skończył osiemnaście lat.

I tak Ronaldo wkroczył do brazylijskiej ligi, z koszulką upstrzoną logo jego sponsorów jak kombinezon kierowcy Formuły 1. Wyglądało to okropnie, ale działało. Z miejsca podniósł budżet klubu do 200 mln reali, zaczął zapełniać trybuny, bo ludzie chodzili na mecze "na Ronaldo". Zdążył z Corinthians zdobyć mistrzostwo stanowe i puchar Brazylii. Nie doczekał Copa Libertadores 2012 i klubowego mistrzostwa świata z tego samego roku. Ale to, że Corinthians są najdrożej wycenianym klubem Ameryki Południowej i jedynym z zachodniej półkuli w światowym Top 20 futbolu, jest w dużej mierze jego zasługą.

Teraz Londyn

We wrześniu skończy 38 lat. W Corinthians Ronaldo jest już dzisiaj formalnie tylko ambasadorem klubu na Europę. Ale chuligani Corinthians, słynni Gavioes da Fiel, nadal najchętniej zakładają na mecze koszulki z numerem dziewięć i jego nazwiskiem. Podczas ostatniego karnawału szkoła samby należąca do Gavioes przewiozła swoją gwiazdę na platformie przez Sao Paulo, ubraną od stóp go głów na złoto. Ronaldo jest ich bohaterem, mimo że to chłopak z Rio de Janeiro, które się lubi z Sao Paulo jak Warszawa z Poznaniem. Mało tego, że z Rio - kibic i niedoszły piłkarz Flamengo, jedynego brazylijskiego klubu, który ma więcej kibiców niż Corinthians.

Ale jego jakoś te wszystkie podziały i wojny klubów czy miast nigdy nie dotyczyły. Urodził się w Rio, zadebiutował w lidze w barwach Cruzeiro z Belo Horizonte, karierę kończył w Sao Paulo. W Europie strzelał gole i dla Barcelony i Realu, dla Interu i Milanu. Teraz w Sao Paulo ma dom i siedzibę 9ine Sports&Entertainment. Ale kolejny jego dom stoi w Rio - ma również prywatną wyspę u wybrzeży miasta - a jeszcze inny, wakacyjny, w północnym stanie Bahia.

Najwięcej czasu Ronaldo spędza ostatnio i tak w Londynie. Jest na dwuletnim - z przerwami - stażu u Martina Sorella, szefa agencji reklamowej WPP, światowego giganta ze 160 tysiącami pracowników w 3 tysiącach biur. Trzy lata temu Ronaldo założył 9ine właśnie razem z Sorellem i WPP. - Ostatni raz byłem uczniem 18 lat temu, zatęskniłem za nauką. Będę Martina atakował pytaniami bez przerwy, jak przystało na napastnika - mówił, gdy ogłaszał tymczasową przeprowadzkę do Londynu. Teraz, przed mundialem, będzie częściej w Brazylii. I mimo że kursuje po świecie, mówią miejscowi dziennikarze, i tak łatwiej im się z nim umówić na wywiad niż np. z Rivaldo, który odwleka rozmowy miesiącami - Ronaldo tylko tygodniami - albo z Ronaldinho, który za wywiady chce pieniędzy.

Karaoke z Bono

Ronaldo ma w 9ine 45 procent udziałów, WPP wzięło drugie 45 procent, pozostałe 10 należy do Marcusa Buaiza, przyjaciela domu, właściciela m.in. klubu Royal w Sao Paulo. To jeden z tych nocnych klubów, w których się rozrasta marketingowe imperium 9ine. Ludzi z WPP Ronaldo poznał akurat na domowej imprezie u zaprzyjaźnionego prezentera telewizyjnego (dobrze im się rozmawiało, i umówili się na ciąg dalszy). Ale mówią, że to właśnie w klubie Royal do stajni Ronaldo dołączył Lucas Moura, reprezentant Brazylii z Paris Saint Germain. Okazją była impreza z okazji pierwszej rocznicy umowy Neymara z Red Bullem. Neymar oczywiście też jest w stajni Ronaldo. Nie chodzi o transfery z klubu do klubu, tym 9ine się nie zajmuje. Ona bierze na siebie zdobywanie sponsorów. Dla piłkarzy, dla Andersona Silvy, czyli gwiazdy brazylijskiego MMA, dla kierowcy Formuły 1 Rubensa Barrichello, siatkarza Bruno Rezende, ale też dla piosenkarki Pauli Fernandes, i dla wielu innych.

Ronaldo kocha show-biznes z wzajemnością. Od czasu zakończenia kariery wystąpił i w telewizyjnym konkursie odchudzania, i przed mikrofonem Globo jako komentator meczu, a podczas mistrzostw ma być jednym z najważniejszych telewizyjnych ekspertów. Znajomi z Sao Paulo pokazują nam: - O, w tym klubie Ronaldo się bawi z Mike'em Tysonem. W tym klubie Ronaldo śpiewał karaoke z Bono. A tutaj zabiera Madonnę, która przed przyjazdem na koncerty do Brazylii dzwoni, żeby się dowiedzieć, czy Ronaldo akurat jest w kraju. Trzeba potem załatwić Andersonowi Silvie pokazówkę ze Stevenem Seagalem? Jaki problem?

Przejechał walec

Żaden. Ale w innych sprawach problem może jednak być. Np. gdy Ronaldo zasiądzie podczas mundialu, który pomógł organizować, do komentowania meczu na stadionie, który pomagał budować. Meczu z Neymarem i Lucasem Mourą, którym szuka sponsorów. I tak dalej. Mocno się zapętliły te wszystkie wspólne interesy. Brazylijskie gazety piszą, że Ronaldo wjechał w świat sportowego biznesu jak walec. Od razu z kontraktami z największymi firmami, z wielkimi gwiazdami do obsługi. Ambev, GlaxoSmithKline, Procter&Gamble, Nike. Neymar, Lucas. To imponuje, ale i budzi zazdrość, zwłaszcza że Ronaldo nie zawsze się przejmuje tym, iż ktoś już miał menedżera i ten niekoniecznie jest zachwycony pomocą 9ine.

Po futbolu też Ronaldo przejechał swego czasu jak walec. Miał 16 lat i był chudziutki jak dziś Neymar, gdy zadebiutował w lidze w barwach Cruzeiro. Jak zaczął strzelać, to już nie przestał. Nawet po pięć bramek w jednym meczu. Zdobył puchar Brazylii, rok po debiucie w lidze wygrał mundial 1994 jako rezerwowy, sponsorzy zaczęli się tłoczyć w kolejce. Jako osiemnastolatek był już w PSV, rok później w Barcelonie, tropem Romario. Tam został wybrany pierwszy raz najlepszym piłkarzem świata, ale po roku już się przeniósł do Interu. Karta się odwróciła w 1998: niesławny finał mundialu, potem pierwsze poważne kontuzje. I tak aż do 2002, gdy wrócił na szczyt, był bohaterem mundialu. Przeniósł się do Realu, zdążył jeszcze zdobyć mistrzostwo, Superpuchar Hiszpanii, Puchar Interkontynentalny. Potem sukcesy klubu się skończyły, a Ronaldo nie mógł się na dobre wyleczyć ani schudnąć. Odszedł w 2007, gdy po transferze Ruuda van Nistelrooya zaczęło się dla niego robić za ciasno. Przed Corinthians był jeszcze Milan. Nie dane było Ronaldo pożegnać się z Europą, gdy był wielki. Ale to i tak imponująca kariera jak na kogoś, kto do 14. roku życia pałętał się po amatorskich klubikach. Dopiero gdy trafił do pierwszego zawodowego, rakieta wystartowała. Gdy jedziesz przez Rio, możesz nawet zobaczyć z daleka, w którym miejscu.

Tu się narodził Fenomen

Renato Campos, 53 lata w klubie - "urodzony po drugiej stronie tej ulicy" - nie pamięta, kiedy wysmarował napis na murze fabryki soczewek, tuż za bramką Sao Cristovao. Może w 2004, może w 2005. W każdym razie, okazał się mistrzem partyzanckiego marketingu. Bo nagle do Sao Cristovao, dziś klubu tak podupadłego, że czasem nawet znika z oficjalnych biografii Ronaldo, zaczęli zjeżdżać dziennikarze z całego świata. Z Chin, Japonii, Francji, USA. A teraz z Polski, zwabieni tym samym napisem, widocznym z estakady przebiegającej obok klubu, przez środek przemysłowej dzielnicy. Czarne, proste litery: AQUI NASCEU O FENOMENO. Tu się narodził Fenomen. Nie trzeba było dopisywać, że Ronaldo, bo O Fenomeno jest tylko jeden.

Niewiele się na stadionie zmieniło od czasów, gdy się Fenomen rodził. Boisko tak nierówne, że Leo Beenhakker nie wygoniłby psa, obok hala, a właściwie wiata do futsalu. Prysznice dla piłkarzy też nie są do końca osłonięte, mają drzwi jak z saloonu. Na trybunach kilkaset podniszczonych krzesełek, tablica wyników wymalowana na tym samym murze co napis, z zostawionym miejscem na wieszanie cyferek. Ale jest też niezłe boisko ze sztuczną nawierzchnią, bar, jest stanowisko do grillowania i klubowe muzeum przy kapliczce z figurą świętego Krzysztofa. I jest życie, piłkarze schodzą się właśnie na trening. Sklepu z pamiątkami nie ma, ale Renato wyciąga klubowe magnesy, też z napisem Aqui nasceu o Fenomeno.

Jest biednie, ale jakoś się dźwigają. Najgorszy wstyd był jak w 2012 zostali pierwszym byłym mistrzem Rio, który spadł do trzeciej ligi. A w kasie było tak pusto, że trzeba było zastawiać kosiarki i kilka sprzętów z siłowni. Teraz, mówi Renato, są już na szczęście nowe władze, mające pojęcie o piłce. Nawet Ronaldo udało się niedawno zaprosić. Powspominali trochę dawne czasy, gole strzelane przez niego seriami na tym krzywym boisku, obiecali sobie współpracę w przyszłości.

Leonidas? Mieliśmy innych

Na wszelki wypadek Renato wymalował jeszcze drugi napis o Fenomenie na murze parkingu, dla tych, którzy przejeżdżają obok Sao Cristovao nie estakadą, ale pod nią. Trzeci napis, za boczną trybunką, już nie dotyczy Ronaldo: Campeao Carioca 1926. Mistrzostwo stanu Rio. Tylko cztery razy się zdarzyło, że zdobył je ktoś spoza wielkiej czwórki Rio, czyli Flamengo, Fluminense, Botafogo i Vasco da Gama. Udało się m.in. właśnie Sao Cristovao de Futbol y Regatas (to wioślarstwo, najważniejszy sport Brazylii zanim nadszedł futbol, wiele dzisiejszych klubów piłkarskich było wioślarskimi). Słynny Leonidas, który w tej dzielnicy Rio się urodził i w Sao Cristovao uczył się grać w piłkę, miał wtedy dopiero 13 lat. Odszedł z klubu jako 19-latek, mistrzostwa stanowe zdobywał z innymi. Gwiazdą mundialu 1938 i pierwszą wielką ciemnoskórą gwiazdą Brazylii został jako piłkarz Flamengo.

Może dlatego Renato Campos, choć opiekuje się klubowym muzeum - właściwie opiekuje się tu niemal wszystkim - gdy pada nazwisko Leonidasa nie od razu się orientuje. Diamante Negro? Trzy bramki z Polską? Spadł mu but? Przewrotka? - próbujemy, co chwyci. - Aaa - nić porozumienia się nawiązuje, ale chyba bardziej, żeby nam nie sprawić przykrości. - W 1938 to my mieliśmy w kadrze na mundial swoich ludzi. Roberto strzelił gola w turnieju, był też bramkarz Afozinho, a trener kadry Adhemar Pimenta pracował w Sao Cristovao - mówi Renato.

Dobry był chłopak, biżuterii nie lubił

- Tu też zaczynał jako trener Carlos Alberto Parreira. A z piłkarzy, którzy się dostali do reprezentacji, byli jeszcze Catanha, kumpel Ronaldo, choć on akurat do reprezentacji Hiszpanii. I Valber. Kilku by się jeszcze znalazło - dorzuca Washington ze swojego krzesła. Washington, piłkarz Sao Cristovao w latach 60., gdy grało w pierwszej lidze, dziś chodzi o kulach. To on wita z krzesła wszystkich wchodzących do klubu.

Znajomość zaczynamy nieszczególnie, bo Washington na wejście zapowiedział, że za darmo nikt klubu Ronaldo oglądać nie będzie. Ale na cenę nie miał pomysłu i szybko mu przeszło. Tak szybko, że teraz nie milknie, wspominając Ronaldo. - Dobry był chłopak. Prosty, ale dobrze wychowany, wrażliwy - mówi Washington. Trochę się to różni od innych opowieści o Ronaldo z dzielnicy Bento Ribeiro, trzecim dziecku naganiacza Nelio i pracującej w lodziarni Soni. O Ronaldo, który był szkolnym koszmarem nauczycieli i nie usiedział w miejscu, a od kolegów dostał ksywę Monica, bo tak się nazywa bohaterka słynnego komiksu dla brazylijskich dzieci, z podobnie wystającymi zębami. - Nie mówię, że był spokojny, nosiło go. Ale wiedział, co w życiu ważne, nie obwieszał się biżuterią - mówi Washington. Może to on zrobił ten napis po drugiej stronie klubowych budynków, na drzwiach do pralni: "Bóg jest klejnotem, reszta to biżuteria".

- Biżuterii może nie lubił, ale dziewczyny chyba tak? - pytamy. - No, zjeść też lubił. Ale w tamtych czasach był szczupły. Kruchy nawet - mówi Washington.

Do Sao Cristovao kruchy Ronaldo przyszedł jako czternastolatek. Wcześniej krążył po różnych klubach, w jednym nawet stał na bramce, bo tam mieli wolne miejsce. Gdy ktoś w nim wreszcie dostrzegł napastnika i gdy w klubiku Social Ramos strzelił ponad 150 goli, zainteresowali się nim we Flamengo. Ale nie chcieli płacić za dojazd, a z Bento Ribeiro trzeba było do Flamengo jechać autobusem z przesiadką. Sao Cristovao może małe, ale dojeżdżał pociąg i prezes zgodził się zwracać część kosztów.

Była kolejka, był Ronaldo

Niewiele było trzeba, żeby do siebie ściągnąć przyszłego najlepszego piłkarza swojego pokolenia. - Można powiedzieć, że mieliśmy Ronaldo, bo mamy kolejkę. Każdy grosz się liczył. Ronaldo nie wyszedł z nędzy. Pochodzi z klasy średniej, po prostu wtedy klasa średnia była dużo uboższa niż dziś. No i nie bardzo miał jak podbijać stawkę, bo gdy tu przyszedł jako czternastolatek, był dobry, ale nie aż tak, żeby się o niego miały bić inne kluby. Dopiero jako szesnastolatek... To była eksplozja - wspomina Renato Campos.

Fenomen się narodził i tyle go w Sao Cristovao widzieli. Klub chciał szybko zarobić, sprzedał go za 7,5 tysiąca dolarów. Trenerem w Sao Cristovao był wtedy wielki Jairzinho, Huragan (Furacao), bohater mistrzostw świata 1970, do dziś jedyny piłkarz, który strzelał gole w każdym meczu mundialu. A wielki Jairzinho robił małe interesy. Założył firmę Furacao Empreendimentos i dorabiał skupując prawa do obiecujących piłkarzy. A właściwie: doradzał kogo kupić swoim wspólnikom. I tak w 1992 roku Reinaldo Pitta i Alexandre Martins, byli urzędnicy bankowi, zostali właścicielami karty Ronaldo.

Chcieli go od razu opchnąć z zyskiem w Sao Paulo albo Botafogo, zostawiając sobie tylko część udziałów. Ale żaden klub nie chciał zapłacić nawet 25 tysięcy dolarów. Dopiero gdy Ronaldo pojechał na mistrzostwa świata do lat 17, przekonało się Cruzeiro Belo Horizonte. Dali w 1993 roku 50 tysięcy dolarów za 55 procent praw do piłkarza. A co było później, już wiadomo.

Pieniądze się rozpłynęły

Walec ruszył. Po kilku miesiącach Ronaldo w Cruzeiro Inter Mediolan był gotów dać za niego nawet pół miliona dolarów, ale to było już za mało. PSV wyłożyło kilka milionów. A potem było rekordowe 19,5 mln dolarów od Barcelony, rekordowe 27 od Interu, 46 mln od Realu.

Ronaldo poszedł w świat. Pitta i Martins zostali w 2003 roku aresztowani za pranie pieniędzy i oszustwa podatkowe. Sao Cristovao przejadło nie tylko tamte 7,5 tysiąca dolarów. Gdzieś się też rozpłynęło 1,3 mln reali (ok. 1,7 mln zł), które się klubowi należało zgodnie z nowymi przepisami jako procent od transferu do Realu. Rozpłynęło się też gdzieś 150 tysięcy reali za transfer do Milanu. Byli o krok od katastrofy. Teraz już jest stabilnie, tyle że w trzeciej lidze.

Najważniejsze, że po zmianie władz Ronaldo znów zagląda tu pod estakadę. Stadion ma nawet przyjąć jego imię, stanie jego pomnik. Może coś z tego dobrego będzie. O to, żeby Ronaldo poratował klub przyprowadzając któregoś ze swoich sponsorów, jak do Corinthians, z którymi wcześniej nie miał nic wspólnego, nikt tu nawet nie śmiałby prosić. O pieniądze, tak po prostu, tym bardziej. Ale gdyby chociaż od czasu do czasu wspomniał, gdzie się narodził Fenomen, byłoby miło.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.