MŚ 2014. Misja Brazylii: piękne zwycięstwa

Lepiej przegrywać w stylu Socratesa, niż wygrywać po meczach, na które biletu nie kupiłby Johan Cruyff - to zdanie fanów reprezentacji Brazylii. W ramach cyklu Misja Brazylia zastanawiamy się, czy piłkarze pięciokrotnych mistrzów świata wykonają misję, jaką powierzają im kibice.

Misja Brazylia - projekt sponsorowany przez Visa.

Za zwycięstwo nad Chorwacją 30, nad Meksykiem też 30, a nad Kamerunem - 20. Tylko tyle groszy możemy dostać za każdą postawioną w zakładach bukmacherskich złotówkę na zwycięstwo Brazylii w jej grupowych meczach mundialu.

Ze wszystkich 48 spotkań pierwszej fazy mistrzostw większego faworyta ma jedno. Takim jest Argentyna w starciu z Iranem. Kurs na jej zwycięstwo wynosi zaledwie 1,16 (wszystkie podane kursy za firmą Fortuna).

Krótko mówiąc - gospodarze turnieju są skazani na wygrywanie. Ale ich kibicom same zwycięstwa nie wystarczą. Oni chcą jeszcze pięknej gry. Czy ją zobaczą?

Wróg publiczny Dunga

- Musimy zawsze wygrać. Jak wygrywamy, to słyszymy, że musimy jeszcze dać spektakl. Jak dajemy spektakl, musimy jeszcze strzelić siedem-osiem goli. Jak strzeliliśmy siedem-osiem goli, to się okazuje, że przeciwnik był słaby - skarżył się cztery lata temu ówczesny selekcjoner "Canarinhos", Dunga.

Były kapitan brazylijskiej kadry na mundialu w RPA poniósł porażkę. Zespół, który prowadził, przegrał w ćwierćfinale z Holandią. Może gdyby przegrał po pięknej walce, trener nie zostałby uznany za głównego, a nawet jedynego winowajcę. Ale Dunga wymyślił sobie, że jego Brazylia będzie zespołem złożonym z piłkarzy zdyscyplinowanych taktycznie, a nie tych, którzy improwizują i na boisku, i w życiu. Dlatego w jego ekipie na mundial nie znaleźli się wiecznie imprezujący Adriano i Ronaldinho, a dziennikarze (do RPA przyjechało ich 400) zarzucali mu, że zdradza brazylijskie ideały piłkarskie.

Zresztą, robili to nie tylko oni. - Brazylia zawsze miała zespoły, które wszyscy chcieli oglądać. Teraz nie brakuje im świetnych piłkarzy, ale grają tylko defensywnie. Nie kupiłbym biletu na ich mecz - mówił Johan Cruyff.

- Nie ma sensu obwinianie za porażkę piłkarzy. Za wszystko odpowiedzialny jest człowiek, który ich wybrał. Holandia nie pokazała niczego nadzwyczajnego. Dunga nigdy nie powinien zostać selekcjonerem, nie nadaje się nawet do prowadzenia zespołu złożonego z kapsli - mówił po ćwierćfinałowej porażce Gerson, mistrz świata z 1970 roku.

Dyżurny krytyk Pele

Brazylijski zespół właśnie z 1970 roku przez wielu ekspertów jest uznawany za najlepszy w historii futbolu. Gerson, Pele, Jairzinho, Tostao - ci wielcy zawodnicy wspólnie stworzyli coś podobno niepowtarzalnego. - Jeżeli porównamy obecną reprezentację Hiszpanii z Brazylią z 1970 roku, to my byliśmy lepsi. Tamten zespół miał wielu znakomitych graczy, a w Hiszpanii jest obecnie tylko dwóch, może trzech takich piłkarzy - powiedział Pele po Euro 2012, kiedy świat zastanawiał się, czy na miano najlepszej drużyny w historii piłki nie zapracowali właśnie zwycięzcy polsko-ukraińskich mistrzostw. Hiszpanie w Kijowie wywalczyli trzecie z rzędu wielkie trofeum po mistrzostwie Europy z 2008 i mistrzostwie świata z 2010 roku.

Pele, jak większość Brazylijczyków, jest przekonany, że żadna z dzisiejszych drużyn nie wytrzymuje porównania z tą legendarną. A najmocniej od niego i jego rodaków dostaje się tym, po których spodziewają się najwięcej.

Cztery lata temu najlepszy piłkarz w historii też krytykował Dungę. I mówił niemal identycznie jak w 1994 roku. - W piłce najważniejszy jest atak, a my gramy w obronie i rzadko kontrujemy - wskazywał główny problem Brazylijczyków na ostatnich mistrzostwach. - Oni nawet nie próbują atakować. Grają zachowawczo, tylko się bronią - pieklił się, gdy Romario, Bebeto i spółka kroczyli po złoto w 1994 roku na mundialu w USA.

Tam podopieczni Carlosa Alberto Parreiry zdobyli dla Brazylii pierwszy tytuł od 1970 roku, nawiązali więc do sukcesów, jakie odnosił Pele. Ale serc kibiców nie podbili. Podobnie jak w 2002 roku, gdy pod wodzą Luiza Felipe Scolariego wygrali mistrzostwa w Korei Południowej i Japonii.

- Parreira i Scolari nie preferowali widowiskowego, błyskotliwego stylu gry, tylko zabójczą skuteczność opartą na solidnej defensywie, żelaznej dyscyplinie taktycznej i na świetnym przygotowaniu atletycznym. Oba mistrzostwa wygrane przez nich budzą respekt, ale w samej Brazylii nie wzbudziły zachwytu, bo Brazylia oczekuje, że ich drużyna będzie nie tylko wygrywać, ale też porywać pięknem gry. A przecież w 1994 roku, kiedy wygrywał Parreira, oglądaliśmy najlepszą defensywę świata i chyba najnudniejszy, bezbramkowy finał mundialu [z Włochami]. W 2002 roku, kiedy swoje wielkie chwile przeżywał Scolari, sposób gry jego drużyny też nie rzucił świata na kolana - analizuje znawca futbolu latynoamerykańskiego, Tomasz Wołek. - Brazylijczycy z łezką w oku wspominają swoje wielkie zespoły, które czarowały publiczność na całym świecie. Kochają mistrzów z roku 1958, 1962 i 1970, a nawet drużynę Tele Santany z roku 1982, która w walce o półfinał uległa o wiele bardziej wyrachowanym i skutecznym Włochom, ale grała pięknie - dodaje.

Cisza przed burzą?

Scolari i Parreira, którzy teraz wspólnie prowadzą "Canarinhos", na futbol patrzą zupełnie inaczej niż "Mistrz" Santana wielbiony za to, że przede wszystkim chciał, by jego drużyna dawała widowiska. Dla Brazylijczyków jego przegrany zespół z 1982 roku jest niemal tak święty, jak ten, który w 1970 roku do mistrzostwa doprowadził Mario Zagallo.

Wśród wielkich przegranych zachwycali zwłaszcza Zico i kapitan Socrates, który jest bodaj najlepszym w historii piłkarzem bez choćby jednego istotnego trofeum w dorobku. Kiedy umierał w wieku 57 lat, był rok 2011, a brazylijską kadrę prowadził Mano Menezes. - Czy on na pewno jest Brazylijczykiem? Czy rozumie naszą tradycję? Dlaczego w jego zespole drybluje tylko Neymar? - pytał.

Ciekawe, jakie pytania postawiłby teraz, na kilkadziesiąt dni przed mundialem, na który z tak wielkimi nadziejami czeka 200 milionów rodaków Neymara.

- To na pewno nie jest drugi Pele, wokół niego pojawia się za dużo ekstatycznych uniesień - mówi Wołek. I przekonuje, że faworytowi brakuje prawdziwego lidera, a tylko z takim w składzie w przeszłości Brazylia potrafiła grać i efektywnie, i efektownie. - Brazylijczycy potrzebują kogoś, kim przed laty był Didi, a później Gerson czy Dunga. Oni zawsze mieli wybitnych przywódców środka pola. W tej chwili takiego zawodnika w tym zespole nie ma - tłumaczy Wołek.

Mimo to przed rokiem Brazylia pokonała Hiszpanię 3:0 w finale Pucharu Konfederacji. Dzięki temu trenerzy pracują w spokoju, ale niech tylko Scolari znów (przed MŚ 2002 nie powołał do kadry uwielbianych przez kibiców Romaria, Giovanego Elbera i Sonny'ego Andersona) zaskoczy, ogłaszając nominacje do kadry na mundial albo niech jego zespół nie wejdzie w turniej efektownym zwycięstwem nad Chorwacją, a spokój się skończy.

Wołek przekonuje, że to drugie jest mało prawdopodobne, że o "joga bonito", z której przez lata Brazylijczycy słynęli, musimy zapomnieć.

- Brazylijczycy nie chcą, żeby ich narodowy zespół grał w taki sposób, w jaki w grudniu 2012 roku Corinthians zagrał z Chelsea w finale klubowych mistrzostw świata, zamiast finezji pokazując imponujące wybieganie. Wtedy w brazylijskiej prasie pisano, że Corinthians wyglądał tak, jakby prowadzili go Scolari albo Parreira. Już wtedy obawiano się, że na mundialu reprezentacja pójdzie tą drogą - podsumowuje komentator.

Warto podkreślić jeszcze jedno - w ostatnich latach w Europie większe kariery od brazylijskich napastników robią gracze z tego kraju zorientowani na defensywę. Dlaczego? - Thiago Silva przebija wszystkich naszych ofensywnych graczy - mówi Edi Andradina, tłumacząc, że od Europejczyków Brazylijczycy nauczyli się budowania swoich drużyn od obrony. - Siła ataku nic nie da, kiedy obrona nie będzie na wysokim poziomie - tłumaczy rodak tych, którzy w czerwcu i w lipcu być może zostaną mistrzami świata, ale raczej nie staną w jednym szeregu z takimi magami futbolu jak Pele, Zico czy Socrates.

Więcej o:
Copyright © Agora SA