Misja Brazylia. Czy dżungla zje stadion w Manaus?

Mieliśmy zlekceważyć Amazonię, największy region Brazylii? - pyta Miguel Capobiango Neto, szef przygotowań do mundialu w Manaus. Na Arenę da Amazonia weszliby wszyscy kibice stanowej ligi w całym zeszłym sezonie i zostałyby jeszcze wolne miejsca

Wyjazd dziennikarzy do Brazylii możliwy dzięki Visa

56 godzin z Belo Horizonte, 54 z Sao Paulo, 49 z Brasilii. Droga BR319 wiedzie przez lasy deszczowe, ostatnie 700 kilometrów między Amazonką a Rio Madeira jest nieprzejezdne w porze deszczowej, w porze suchej - ledwo przejezdne. Nitka czerwonej ziemi przecina gęsty kożuch dżungli, na końcu jest Manaus. Miasto odcięte od świata, jeśli chodzi o ruch kołowy, i dobrze mu z tym.

Wcale się nie pali, aby coś z tym zrobić, bo boi się że asfalt oznaczałby łatwiejszy dostęp do miasta dla biednych imigrantów z odległych wiosek. Tu dolecieć można właściwie tylko samolotem lub dopłynąć łodzią z miast Brazylii, Wenezueli, Kolumbii, Peru, Boliwii. Piłkarze lokalnej ligi też podróżują statkami. Manaus jest tropikalne, gorące i wilgotne, wczoraj około 30 parnych stopni pod grubą kołdrą chmur. Wychodzisz, 30 sekund, jesteś mokry. Grać tu o 16 jak 25 czerwca Honduras ze Szwajcarią? Koszmar.

70 osób na trybunach

Tuż przy wjeździe z lotniska do Manaus kilku chłopców sprzedaje wielkie klubowe flagi. Samochody się zatrzymują, ludzie kupują, bo następnego dnia jest rewanż stanowej ligi, wielki mecz. Tylko że są to flagi rubio-negro, barwy Flamengo, oraz preto-branco, w barwach Vasco da Gama, a ich mecz - 383. w historii Clássico dos Milhoes - miał się odbyć na Maracanie w Rio de Janeiro, cztery tysiące kilometrów stąd. Kiedy do Itacoatiary, 280 km z prądem Amazonki od Manaus, przypłynęli w zeszłym sezonie piłkarze późniejszego stanowego mistrza Princesa do Solimoes i trzeciego w lidze Fast Clube, na stadion Floro przyszło 70 osób. Co tu kryć, zawód konika jest tutaj w zaniku, kręcą się ostatni desperaci. W minioną środę na Maracanie rozgrywano mecz "o być albo nie być" Flamengo w Copa Libertadores z meksykańskim León, a w tym samym czasie na Arena Amazonia Nacional grał rewanż z Motoclub Sao Luis w ramach Pucharu Brazylii. Nie ma oficjalnych danych - co się bardzo rzadko zdarza, w lidze jest nawet obowiązek publikowania frekwencji - ale starcie oglądała żałosna garstka widzów. Nie ma nic smutniejszego w piłce niż echo okrzyków piłkarzy i trenerów, jakie niesie się po pustych trybunach. Paradoksalnie, przez czas budowy Arena da Amazonia, która powstała po wyburzeniu stadionu Vivaldao, było pod tym względem sympatyczniej, bo kibice Nacionalu, Fast Clube, Rio Negro zapełniali (choć i tak nie do końca) zastępczy, dziesięciokrotnie mniejszy stadionik SESI.

Futbol tutaj jest słaby

Ludzie nie przychodzą tu na futbol, bo futbol tutaj jest słaby - mistrz stanowy zagra w ogólnokrajowej czwartej lidze - a słaby jest dlatego, że nie przychodzą na niego ludzie. Choć pierwsze kluby powstały 100 lat temu, nigdy nie wpływały na futbol brazylijski. Amazonia zajmuje 60 proc. powierzchni Brazylii, ale nie znajdzie się w historii znanego piłkarza, który wychował się właśnie tutaj. Nawet Indio, najbardziej pamiętany piłkarz indiańskiego pochodzenia, reprezentant na mistrzostwach świata w 1954 roku, jeden z bohaterów eliminacji do mistrzostw w 1958 roku (jego bramka uratowała remis w Limie z Peru i być może gdyby nie ona, Brazylia nie zdobyłaby pierwszego mistrzostwa świata), był z północy - z Paraiby.

Kiedy więc pięć lat temu Manaus otrzymało prawo do zorganizowania meczów mundialu, pomysł wydawał się jednym z głupszych. I natychmiast zaczął się kojarzyć z budową opery, znanej jako Teatro Amazonas.

Opera dla tenora

Podobieństw jest rzeczywiście mnóstwo. Pomysł budowy opery pojawił się w czasie boomu kauczukowego, kiedy lokalni baronowie mieli mnóstwo pieniędzy na kaprysy. Ale nie tylko, bo Manaus miał jako jedno z pierwszych brazylijskich miast elektryczność i tramwaj. Jednym z kaprysów było jednak sprowadzenie do Amazonii Enrico Caruso. Aby wielki tenor przyjechał, musiała być tu opera, rzecz jasna. Płynęły więc statki z Portugalii przez ocean, potem Amazonką w górę tygodniami - z marmurami z Carrary, stalą z Glasgow, ceramiką z Lizbony. Powstał budynek imponujący, w stylu brazylijskiego renesansu, z rzeźbami boginek na pięknym placu przed frontonem, w sumie coś tak bardzo nie pasującego do gorącego, wilgotnego, portowego Manaus, że wkraczając w tę przestrzeń, człowiek mimowolnie staje w miejscu i zaczyna się zastanawiać, gdzie właściwie jest? Podobno tenor z Neapolu zaśpiewał na otwarciu opery w 1896 roku - co znalazło swój wyraz w pierwszych scenach filmu "Fitzcarraldo" Wernera Herzoga - jednak nie jest to takie pewne. I od wymyślenia kauczuku syntetycznego na początku XX wieku, czyli od spadku cen naturalnego kauczuku, aż do nakręcenia "Fitzcarraldo" w 1981 roku, nic w operze się nie działo. Przez dekady była zamknięta. Żadnego przedstawienia.

Amazonia zarobi na mundialu

Brazylia dostała mundial w czasach prosperity, tak jak Manaus swoje mecze. I tak jak 130 lat temu z Portugalii, przez 20 dni płynęły statki z częściami stadionu do montażu na miejscu. Trzy wypłynęły z Alveiry z konstrukcją stalową, dzięki której stadion wygląda jak indiański kosz na owoce. Jeden przywiózł teflonową powłokę stadionu stworzoną w Niemczech, dzięki której zbierana będzie deszczówka do użytku w toaletach i do podlewania trawy.

Łatwo naigrawać się z białych słoni w Amazonii, ale - jak powiedział Miguel Capobiango Neto - czy przy okazji mundialu można zlekceważyć tak wielki region Brazylii? W końcu opera i stadion w dwumilionowym mieście takim jak Manaus to nie jest pomysł z kosmosu - twierdzi Brazylijczyk. - I co, nie dać temu miastu jakiejś cząstki wielkiego wydarzenia w Brazylii, na którym sporo ludzi z Amazonii zarobi? - pyta.

Na przykład Fabio, właściciel lekko zapyziałego hostelu Oscar, mimo że podniósł ceny trzykrotnie, od dawna nie ma już wolnych miejsc na mundialowe dni w Manaus. Wykupili je gównie Anglicy, którzy ciągną za swoją reprezentacją na koniec świata (hit Anglia - Włochy 14 czerwca), także Amerykanie, kupujący mnóstwo biletów, i Portugalczycy (22 czerwca jest mecz USA - Portugalia). Fabio wynajął więc dodatkowo dwa domy na kwatery dla piłkarskich turystów, gdy tylko wszedł w życie stanowy przepis, że ludzie, którzy będą gościć u siebie kibiców, nie będą musieli odprowadzić od tego żadnych podatków. W kwaterach prywatnych również nie ma wolnych miejsc na mundial. Jak ocenia tutejsze biuro turystyczne, Manaus potrzebuje na mistrzostwa 18 tys. miejsc, a jest 12 tys. - stąd pomysł o uldze podatkowej.

Koparki ścigają się z czasem

Mieszkańców Manaus trudno jednak zadowolić. W zeszłym roku, podczas Pucharu Konfederacji, na ulicach miasta protestowało przeciw mundialowi 100 tys. ludzi. Bardziej liczne i gwałtowne marsze odbyły się tylko w Rio de Janeiro i Sao Paulo, dotyczyły zresztą tych samych spraw socjalnych: podwyżek w komunikacji, służby zdrowia, edukacji. Mieszkańcy Manaus mieli realny powód, żeby się irytować, ponieważ władze miasta z braku pieniędzy zarzuciły jedyną inwestycję komunikacyjną, która kilka lat wcześniej była mocnym argumentem za mundialem - szybką kolej miejską mogącą "odkorkować" miasto. Ponieważ Manaus jest strefą wolnego handlu, spadł na nie deszcz firm, które założyły tu swoje przedstawicielstwa. Największe miasto Amazonii jest dziś zatłoczone i zapracowane.

Jeśli po mundialu się okaże, że Arena da Amazonia jest faktycznie białym słoniem, i że rząd stanowy będzie musiał dopłacać miliony reali rocznie do jej utrzymania, ludzie zdenerwują się jeszcze bardziej.

- Chcemy, aby grała tutaj reprezentacja Brazylii, chcemy organizować koncerty. Jedno takie wydarzenie zapewnia utrzymanie stadionu przez miesiąc. Koszt utrzymania wynosi 500 tys. reali, podczas jednego z ostatnich meczów zarobiliśmy 213 tys. - mówi Neto. - Potrzebujemy więc dwóch imprez miesięcznie, aby nie dokładać do stadionu.

Optymizm Neto (zważywszy, że plany związane z goszczeniem reprezentacji "Canarinhos" mają inne mundialowe stadiony, a ona za darmo przecież nie gra) bierze się z meczu inaugurującego stadion w marcu, gdy klub Remo zagrał z Nacionalem dla 20 tys. widzów. Wśród nich było jednak 7 tys. robotników i członków ich rodzin. Na co dzień kibice Nacionalu i Fast Clube nie zapełnią 43-tysięcznego obiektu wzniesionego kosztem 605 mln reali (820 mln złotych).

Stadion w połowie kwietnia wciąż był niedokończony, trzy przypadki śmierci na budowie opóźniły prace, nie bez skutku było też późniejsze o kilka miesięcy dowiezienie stalowej konstrukcji z Portugalii. Wokół wciąż leżały olbrzymie hałdy ziemi, w oszałamiającym tempie jeździły walce, koparki i spycharki. W toaletach były na razie tylko miejsca do przykręcenia armatury. Mecze można rozgrywać, trawa i trybuny są, ale stąd do mundialowego standardu FIFA jeszcze długa droga. Wielki mecz Anglii z Włochami 14 czerwca.

Więcej o:
Copyright © Agora SA