El. MŚ 2014. Polska - San Marino: Pięć goli, ale zachwytu nie ma

Od 73. minuty kibice zaczęli dopingować amatorów z San Marino i gwizdali na chaotycznie grających Polaków. Najcelniej podsumowali wygraną 5:0

Tak relacjonowaliśmy na żywo spotkanie z San Marino

Mecz bardziej wyglądał jak trening strzelecki niż zacięty pojedynek o punkty. Bramkę chciał zdobyć każdy, udało się czterem. Dwa gole padły z karnych, dwa po podaniach ze skrzydła i kopnięciu piłki z kilku metrów oraz strzale z narożnika pola karnego. - Ciężko się oglądało. Nie widziałem nawet jednej akcji z przynajmniej pięcioma podaniami bez przyjęcia - mówił w przerwie komentujący mecz w TVP były snajper kadry Andrzej Juskowiak. Druga połowa nie wywarła lepszego wrażenia.

San Marino wystąpiło w roli pocieszyciela reprezentacji Polski. Cztery lata temu ostatnia drużyna aktualnego rankingu FIFA (207. miejsce ex aequo z Bhutanem i archipelagiem wysepek na Karaibach) służyła za balsam po smutno-bolesnej porażce 2:3 w Belfaście, która zminimalizowała szanse zespołu Leo Beenhakkera na awans do MŚ w RPA. Na miejskim stadionie w Kielcach Polacy zdemolowali Bogu ducha winnych amatorów 10:0. Cztery bramki strzelił Ebi Smolarek.

Rekordowa wygrana biało-czerwonych nic nie dała. Zespół dokonał żywota po wrześniowym remisie z Irlandią Płn. i klęsce 0:3 w Słowenii, a prezes PZPN Grzegorz Lato wygonił Holendra z Polski.

We wtorek San Marino, które przegrało 51 ostatnich meczów, a w pojedynkach o punkty zdobyło siedem i straciło 229 bramek, miało poprawić humor po wstydliwej porażce z Ukrainą. Kibice drugi raz nie dali się nabrać - w piątek wygwizdali kadrowiczów w przerwie i po meczu, a później oddali kupione w pakiecie wejściówki na wtorkowy mecz. Na Stadion Narodowy przyszło 43 tys. widzów, mecz z Ukrainą obejrzało 55 tys. Nie zabrakło gwizdów, bo smrodu, jak dosadnie ujął Artur Boruc, który zostawił mecz z Ukraińcami, nie było w stanie nic wybawić.

Jakiekolwiek wątpliwości, że ta drużyna ma przyszłość i jest w stanie wywalczyć awans do MŚ w Brazylii, nie miały prawa zniknąć. Rywal był za słaby, a gra Polaków mało przekonująca. Być może jednak San Marino rozwiązało problem Ludovika Obraniaka, bo trener Fornalik pokazał, że jest mu zbędny. Jeśli mecz z Ukrainą miał odpowiedzieć, czy Radosław Majewski może zastąpić uwierającego niektórych kadrowiczów i oficjeli PZPN ofensywnego pomocnika Bordeaux, to po decyzji selekcjonera, który nie wystawił żadnego, nie wiadomo, kto zagra za napastnikiem w czerwcu w Mołdawii.

Na mecz ze słabeuszami selekcjoner wystawił dwóch napastników i dwóch defensywnych pomocników - łącznie grało sześciu zawodników, których zadaniem w meczu jest najpierw bronić, potem atakować. Aż prosiło się, by grał piłkarz, który umie przytrzymać piłkę, zmienić rytm akcji, wygrać pojedynek jeden na jednego przed polem karnym SM.

Z Ukrainą, w porównaniu z wrześniowym meczem z Anglią, selekcjoner Fornalik wstawił do składu pięciu nowych graczy (tylko jedna zmiana była wymuszona, za kartki pauzował Polański). Z SM znowu zagrało pięciu graczy, którzy z Ukrainą byli rezerwowymi. W piątek po przerwie na boisko weszli Kosecki, Obraniak i Teodorczyk - we wtorek żaden nie grał od początku.

Na boisku rządził chaos. Przez 20 minut Adrian Mierzejewski biegał od narożnika do narożnika wybijać rzuty rożne albo wolne, ale gol padł dopiero po karnym. Po 902 minutach (ponad 15 godzin) i dziewięciu występach posuchy w koszulce reprezentacji trafił Robert Lewandowski. Po jego strzale z 11 m piłka przełamała dłoń bramkarza Simonciniego (jeden z dwóch zawodowych piłkarzy w kadrze SM) i wtoczyła się do siatki. Po przerwie uderzenie snajpera Borusii z jedenastki było pewniejsze. Ale piłkarz, który w tym sezonie trafiał do bramki Realu czy Man City, gola z akcji nie zdobył. Może dlatego, że cofał się po piłkę aż pod linię środkową i bardziej był rozgrywającym niż egzekutorem. Zaliczył jedną asystę - przy bramce Jakuba Koseckiego.

Trudno było dostrzec coś więcej niż chaos i szarpaninę. Ustawieni w pobliżu pola karnego rywale zmuszali Polaków do indywidualnych popisów albo kopnięć nad głowami pomocników. Prezes PZPN Zbigniew Boniek mówił: "Muszę być pewny, że ta grupa z tym trenerem idzie w dobrym kierunku". Wątpliwości nie ubyło.

Polska wygrała do zera (tuż przed końcem, Artur Boruc obronił w sytuacji sam na sam) siódmy w historii mecz z San Marino. Sześć poprzednich też było o punkty, ale zwycięstwa z najsłabszym zespołem w grupie nigdy nie dały awansu do wielkiej imprezy. W grupie H Polska może zdobyć komplet punktów jeszcze tylko z Mołdawią. Ale z taką grą w czerwcu w Kiszyniowie będzie ciężko.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.