MŚ 2014. Po meczu Polska-Ukraina. 2+2=3, czyli kwadratura polskiej piłki

Drugoligowa reprezentacja pierwszoligowych piłkarzy pokazowo przerżnęła najważniejszy mecz wiosny. Łagodniejszego słowa użyć nie wypada.

Relacje na żywo w twoim smartfonie. Pobierz aplikację Sport.pl LIVE ?

Wbrew pogłoskom drużyna w pełni polskojęzyczna, pozbawiona uwierającego elementu frankofońskiego, sukcesu nie zagwarantowała.

Najpierw wyglądało to tak, jakby Ukraińcy wiedzieli o naczelnym dylemacie selekcyjnym Waldemara Fornalika, a kiedy poznali jego rozstrzygnięcie, ustalili, że nie warto przejmować się polskimi rzutami wolnymi i rożnymi, skoro nie wykonuje ich Ludovic Obraniak. Ścinali naszych gdzie popadnie, piłkę wykopywali niedbale, nie pamiętam meczu, w którym naszym piłkarzom podarowano by do przerwy tyle stałych fragmentów gry.

W kluczowym momencie eliminacji zapadła decyzja, by osadzić w rezerwie rozgrywającego, który po Euro 2012 współtworzył wszystkie akcje poprzedzające gole strzelane klasowym przeciwnikom. Wymienił go na drugoligowca, przywróconego do kadry po latach przerwy. Radosław Majewski nie zaskoczył. Zagrał drugoligowo.

Zobacz wideo

A cała drużyna, łagodniejszego słowa użyć nie wypada, pokazowo przerżnęła najważniejszy mecz wiosny. Dołujący dla niej, być może przełomowy dla rywali. Nie sprawdziła nawet, jak Ukraińcy będą się zachowywali przy remisie, po wcześniejszych wpadkach bezdyskusyjnie dla nich niesatysfakcjonującym. Remisu właściwie tego wieczoru nie było.

To wybryk tym bardziej skandaliczny, że poziom piłkarzy powoływanych do naszej reprezentacji znacząco się podniósł. Kiedy Polacy wygrywali kwalifikacje do poprzednich mistrzostw Europy czy świata, sądziliśmy, że pchają się na przyjęcie jak na swoje możliwości zbyt eleganckie, co zresztą potwierdzał przebieg turniejów finałowych. Dziś nie ma już powodu, by w awansie na mundial widzieć wyczyn ponad stan - jedenastki nie klecimy z ludzi przyspawanych do klubowej rezerwy w marnych ligach, przeważają co najmniej solidni wyczynowcy z lig renomowanych. Na pewno nie mniej solidni od ukraińskich czy czarnogórskich.

Reszta należy już do trenera. Nasi piłkarze po Euro 2012 nie umieli ze swoich umiejętności utkać sensownych manewrów zbiorowych, z ich ruchów nie wyłaniał się żaden powtarzalny schemat. Zerknijmy na najnowsze mecze - Irlandii gola nie strzelili wcale, Urugwajowi strzelili po wyrwanym z kontekstu uderzeniu z dystansu Ludovica Obraniaka, Anglii po rzucie rożnym. Wczoraj chwilami coś tam z siebie wydusili, ale goście wycyzelowaniem swoich - długo rzadkich - akcji przewyższali ich wielokrotnie.

Najwybitniejsi trenerzy sprawiają, że dwa plus dwa daje pięć - drużyna przedstawia wyższą wartość niż suma tworzących ją jednostek. U trenerów poprawnie wykonujących obowiązki dwa plus dwa daje cztery. Naszą kadrą rządzą ostatnio ludzie, w których dwa plus dwa daje trzy.

Upłynęły cztery lata od ostatnich zwycięstw nad przyzwoitym europejskich rywalem, takim na miarę awansu do imprezy mistrzowskiej. Nie udało się m.in. ze Słowenią, Czechami, Słowacją, Rumunią, Danią, Serbią, Hiszpanią, Ukrainą, Grecją, Francją, Niemcami, Włochami, Portugalią, znów Grecją, Rosją, znów Czechami, Czarnogórą, Anglią, Irlandią i dziś ponownie Ukrainą. To lista trenerskiej hańby - jak byśmy z przyzwyczajenia nie postękiwali nad marnością naszych piłkarzy, to incydentalne wygranie porządnego meczu na pewno nie przekracza ich możliwości. Jeśli Lewandowski w klubie strzela seriami, a w reprezentacji nie, to współodpowiedzialność musi ponosić selekcjoner.

Teraz chyba nadciąga nasz ulubiony czas - tzw. budowania reprezentacji. Niewykluczone, że następne mecze pod wysokim napięciem rozegrają Polacy na Euro 2016. Tam zagrają aż 24 drużyny, znaczy prawie każdy awansuje.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.