El. MŚ 2014. Polska - Mołdawia. Cieszy tylko wynik

Polska wygrała 2:0 ze słabą Mołdawią. Gdyby we Wrocławiu spotkała choćby odrobinę mocniejszego rywala, z taką grą ciężko byłoby choćby o punkt

Miało być lekko, łatwo i przyjemnie, było ciężko, źle i topornie.

W pierwszej połowie reprezentacja Polski grała jeszcze gorzej niż w sierpniowym - przegranym 0:1 - sparingu z Estonią w Tallinie. W drugiej, może poza ostatnim kwadransem, równie źle. Słabiej kadra wypadła chyba tylko w przegranym 0:2 sparingu z Litwą w Kownie w marcu 2011 roku.

Szczęśliwie, rywal z Mołdawii był dużo gorszy, dlatego Polacy wydreptali trzy punkty we Wrocławiu. W 70. min przez kilkadziesiąt sekund przy piłce byli Mołdawianie, a ponad 20 tysięcy kibiców buczało na biało-czerwonych. Ich gra mogła zdenerwować najbardziej wyrozumiałego człowieka.

W zespole Waldemara Fornalika trudno wymienić jednego dobrze grającego zawodnika. Oprócz pewnego przy swoich interwencjach bramkarza Przemysława Tytonia, który kilka razy uratował drużynę od straty gola, a dwa razy miał szczęście - piłka przelatywała tuż obok słupka.

W porównaniu z piątkowym meczem o punkty w Podgoricy, trener wymienił dwóch piłkarzy. Znowu, jak w sierpniu w Tallinie, wystawił dwóch napastników - Roberta Lewandowskiego i Marka Saganowskiego. Skrzydłowi Jakub Błaszczykowski i Adrian Mierzejewski zmieniali się miejscami na boisku, schodzili do środka, ale problem w tym, że nie miał im kto podać. Eugen Polański rozegrał najgorszy mecz w reprezentacji, nie miał właściwie ani jednego dobrego podania. Zagrywał niecelnie, tracił piłkę w najprostszych sytuacjach. Drugi z defensywnych pomocników, Ariel Borysiuk, nie bardzo wiedział co robić, jak się ustawiać i przesuwać, nie przerywał też akcji.

Koledzy nie ułatwiali im zadania. Przez wiele minut po murawie biegało dwóch Polaków - ten z piłką i ten, który akurat miał pecha być najbliżej. Pozostali stali i czekali aż gol sam padnie. Doczekali się.

W 31. min po akcji Błaszczykowskiego z Piszczkiem obrońca Borussii Dortmund został sfaulowany w polu karnym. Polacy dostali jedenastkę w drugim z kolei meczu o punkty. Błaszczykowski, tak jak w piątek Podgoricy, nie pomylił się. W listopadzie 2011 roku na tę samą bramkę, co we wtorek, wykonywał jedenastkę w meczu z Włochami. Wtedy Gianluigi Buffon obronił jego strzał.

Gol nie podziałał na Polaków w żaden sposób. Jak nie mieli pomysłu, tak dalej nie umieli zagrażać mołdawskiej bramce. Oprócz krótkiego epizodu nie było dłuższego fragmentu w którym potrafiliby narzucić rywalom swój styl, zepchnąć ich do obrony, pokazać przewagę umiejętności. Nie mieli lidera, który pobudziłby ich do szybszego ruszania się po boisku. Wyglądało, jakby zlekceważyli przeciwnika - w Podgoricy nie mieli tylu niecelnych, niechlujnych zagrań. Starali się bardziej, biegali więcej i szybciej.

W trzecim meczu w roli selekcjonera Waldemar Fornalik znowu zmienił zawodnika w przerwie, ale wejście Waldemara Soboty za Saganowskiego niewiele dało. Chyba ostatecznie runął pomysł selekcjonera na grę dwoma napastnikami. Może, w obliczu meczów z lepszymi od Polski rywalami czyli Anglią i Ukrainą lepiej próbować ustawienia z trzema defensywnymi pomocnikami?

Przeciwko Estonii i Czarnogórze biało-czerwoni grali dużo lepiej po przerwie. We Wrocławiu nie było zrywu. Dobrze, że w 78. min pierwszego gola w 29. występie w reprezentacji strzelił Jakub Wawrzyniak i sensacji nie było.

Trudno odpowiedzieć, co się stało z polskim zespołem. Nie było w nim pasji i ambicji, którą pokazali w Podgoricy. Tam stracili mnóstwo sił, ale wtorkowy rywal nie zmuszał do takiego wysiłku jak Czarnogórcy. Zupełnie nie potrafili grać atakiem pozycyjnym, za duża była luka między zawodnikami ofensywnymi, a obroną i defensywnymi pomocnikami.

Robert Lewandowski nie strzelił gola w piątym z kolei meczu reprezentacji. W całym meczu oddał tylko jeden niecelny strzał. To zdecydowanie za mało, jak na jednego z liderów drużyny i zawodnika, od którego w dużej mierze zależą losy reprezentacji. Czas, by snajper z Dortmundu się przebudził, bez zawodnika, który będzie seryjnie trafiał do siatki rywali w meczach o punkty ciężko o awans. Zespół Jerzego Engela miał Emmanuela Olisadebe, Pawła Janasa - Tomasza Frankowskiego, a Leo Beenhakkera - Euzebiusza Smolarka. Ciężko przypuszczać, że w każdym meczu sędziowie będą dyktować karne.

Kolejny mecz eliminacji 16 października - z Anglią na Narodowym w Warszawie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.