Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej 2014. Sport i inne rewiry. Mundialissimo

No i mamy to, czego chcieliśmy. Cieszmy się, bracia i siostry futbolowego wyznania. Kapitalny oglądamy mundial. Co chwila widzimy spotkania znakomite. Od samego początku.

Ledwie wpadła nam w oko Chorwacja, która nie przestraszyła się Brazylii, choć w końcu, m.in. po wymuszonym karnym (mecz otwarcia i od razu słuszna, nie ostatnia awantura o błędy sędziego), przegrała, a już następnego dnia przecieraliśmy oczy ze zdumienia, patrząc, jak pod naporem Holendrów rozsypuje się z minuty na minutę sama Hiszpania. Robben, van Persie i koledzy grali z taką pasją, jakby nie był to pierwszy mecz grupowy, tylko finał.

Dzień później znowu nie mogliśmy uwierzyć w to, co widzimy, kiedy Kostarykanie wbijali kolejne gole Urugwajowi; Diego Forlán grał jak senna mara, podróbka najlepszego gracza poprzedniego mundialu. (A jeśli ktoś myślał, że to jednorazowy wyskok, kilka dni później mógł się przekonać, że Kostaryka nie żartuje, kiedy zasłużenie wygrała z Włochami). Zaraz potem przyszło niemieckie bombardowanie bramki Portugalczyków, 4:0, i już wyrósł pierwszy kandydat do tytułu króla strzelców, Thomas Müller (wkrótce dołączyli, a jakże, Neymar i Messi), który hen za sobą zostawił najlepszego piłkarza świata Cristiano Ronaldo, bez żądła i bez gola.

Fantastyczny mecz gonił fantastyczny mecz (zgoda, było kilka marnych), ciągle coś nas zaskakiwało i działo się na mundialu tak, jak w wierszu Konopnickiej dla dzieci: "Stary zegar od pradziada/ Nic nie robi, tylko gada.../ Ledwo skończył - już zaczyna;/ Co godzina - to nowina". Każdy dzień przynosił spotkanie, które porywało.

Miło było oglądać kontry i grad goli Francuzów w meczu ze Szwajcarią, kłopoty Niemców z Ghaną (remis uratowany przez nieśmiertelnego Klosego), mnóstwo bramek Algierii w meczu z Koreą Południową. I zaciętą walkę USA z Portugalią, i w końcu błysk Ronaldo, kiedy po jego precyzyjnym dośrodkowaniu padł gol, który dał drużynie remis rzutem na taśmę i cień nadziei na awans do kolejnej rundy. Niespełnionej.

Potem, w trzeciej kolejce fazy grupowej, były euforie i dramaty, radości i płacze. Ostateczne pożegnanie z Hiszpanią, którą teraz czeka zmiana warty (Casillas, Xavi, Xabi Alonso mogliby powtórzyć za starym zegarem Konopnickiej: "Miałem w piersi głos ogromny:/ Grałem marsze i mazurki". Już nie zagrali). I pożegnanie dzielnej i bramkostrzelnej dotąd Chorwacji, którą znokautował Meksyk.

Zapamiętamy też smutek piłkarzy Wybrzeża Kości Słoniowej i szczęście Greków - kiedy pierwsi byli wreszcie o włos od wyjścia z grupy na mistrzostwach świata, drugim udało się sprokurować karnego w ostatnich sekundach i wyrzucić Drogbę i spółkę za burtę. Honoru Afryki broni dalej Nigeria (i Algieria!). A mogła jeszcze Ghana. Cóż, drodzy przyjaciele, kiedy się strzela samobója, a bramkarz wybija piłkę prosto pod nogi Ronaldo, to się z grupy nie wychodzi.

Teraz faza pucharowa, sam środek 1/8 finału. Część naszych ulubieńców, którzy dopiero co świętowali awans, opuszcza imprezę. Surowe prawo mundialu. Ale the show must go on. Niech widowisko trwa, nie gorsze niż dotąd.

Więcej o:
Copyright © Agora SA