Drugie zwycięstwo Fernando Alonso w 24 LeMans mimo kontrowersji. Polacy dojechali do mety

Odkąd Fernando Alonso zdał sobie sprawę, że nie powalczy o kolejny tytuł mistrza świata w Formule 1 postawił sobie nowe cele. Chce powtórzyć wyczyn Brytyjczyka Grahama Hilla, który nie dość, że został mistrzem świata F1 to jeszcze wygrał GP Monaco, a do tego 24 Le Mans oraz Indianapolis 500.

Hiszpanowi do potrójnej korony brakuje już tylko wygranej w Indianapolis 500. 24 godzinny wyścig w Le Mans wygrał co prawa po raz pierwszy rok temu, tyle że to był wyjątkowy sezon wyścigów długodystansowych. Trwał aż 14 miesięcy, a kończyło go właśnie tegoroczne Le Mans. Dwukrotny mistrz świata związał się z zespołem Toyoty, który walczył tak naprawdę we własnej lidze.

Zobacz wideo

Po wycofaniu się z rywalizacji w klasie LMP1 ekipy Porsche, Toyota nie miała godnych siebie rywali. Japończycy dysponują bowiem ogromnym budżetem i świetnym samochodem, a do tego gwiazdorskim zespołem kierowców: Fernando Alonso, Sebastian Buemi i Kazuki Nakajima, a wszyscy trzej mają przeszłość w Formule 1. W drugim samochodzie Toyoty skład może nie był aż tak okazały, ale jadący samochodem z numerem 7. Mike Conway, Kamui Kobayashi i Jose Maria Lopez spisywali się zdecydowanie lepiej. Mieli przewagę niemal całego okrążenia na godzinę przed końcem wyścigu. I wtedy Jose Maria Lopez usłyszał komunikat o konieczności zjazdu do alei serwisowej, ponieważ czujniki wykazały przebicie jeden z opon. Wściekły Lopez dopytywał, czy aby na pewno skoro on na swoich wyświetlaczach nic podejrzanego nie widzi. Otrzymał potwierdzenie, po czym zjechał na pit stop.

Tyle, że zamiast wymienić prawą tylną oponę w jego samochodzie, wymieniono prawą przednią. Gdy samochód opuścił już aleję serwisową okazało się, że musi przejechać całe okrążenie i zjechać ponownie, na zmianę prawej tylnej opony. W ten sposób samochód z nr. 7 stracił zwycięstwo na rzecz drugiej Toyoty z nr. 8 - Myśleliśmy nad zamianą samochodów, ale doszliśmy do wniosku, że nie byłoby to właściwe. Przedyskutowaliśmy sprawę także z kierowcami i uważamy, że postąpiliśmy właściwie - mówił wyraźnie roztrzęsiony szef zespołu Rob Leupen. W ten oto sposób Fernando Alonso odniósł swoje drugie zwycięstwo w Le Mans.

Polacy na mecie, ale bez wsparcia

Kapitalna walka trwała w pozostałych kategoriach. W LMP2, gdzie swoje zespoły wystawiają i słynny dawniej bramkarz reprezentacji Francji Fabien Barthez i znany chiński aktor kina akcji Jackie Chan wygrała ekipa Signates Alpine Matmut. W tej samej kategorii startował pierwszy w historii polski zespół - Inter Europol Competition - sponsorowany przez podwarszawskiego producenta pieczywa. Jednym z kierowców był Jakub Śmiechowski, syn właściciela zespołu. - Bardzo się cieszę, że dojechaliśmy do mety. To był wyczerpujący wyścig, choć myślałem, że jeszcze bardziej da nam w kość. Szkoda, że z powodu kłopotów technicznych nie powalczyliśmy o wyższe miejsce. Niestety spotkały nas problemy techniczne. Nie wiemy jeszcze do końca, co się stało. To dla nas wielkie wydarzenie i trochę przykro, że Polski Związek Motorowy w ogóle się nami nie zainteresował. Nie miałem w tej kwestii zbyt wielkich oczekiwań, ale jednak miło by było gdyby dostrzegli, że polska ekipa bierze udział w tak wielkiej imprezie - opowiadał zaraz po wyścigu zmęczony kierowca.

W kategorii GT trwała zacięta walka między Porsche Ferrari, Chevroletem i Astonem Martinem. Każdy z samochodów można po rozpoznać po dźwięku silnika już z kilkudziesięciu metrów. Nie wygrało jednak ani rozdzierające bębenki w uszach Porsche, ani ryczące jak armatnie salwy Aston Martiny, ani Chevrolety Corvette swoim głębokim rykiem przypominające ogra, który połknął gniazdo szerszeni. W kategorii Pro zwyciężyło najcichsze Ferrari, a w AM pięknie grzmiący Ford GT. Szkoda, że Corvetty i Fordy wycofują się z LeMans i nie zobaczymy ich w przyszłym roku. Nie będzie także klasy LMP1. Ale to akurat dobrze, ponieważ zastąpią ją samochody wyglądające jak te drogowe, a nie jak statki kosmiczne. Do Toyoty, która pozostaje w rywalizacji, dołączą w najwyższej grupie Koenigsegg oraz Aston Martin ze swoją Valkirią, którą projektował inżynierski geniusz Formuły 1 Adrian Newey.

To także miejsce dla takich samochodów jak McLaren Senna, czy Mercedes Project One. Organizatorzy poszli we właściwą stronę, ponieważ walka o zwycięstwo w dotychczasowej klasie LMP1 wymagała nakładów porównywalnych do mniejszych ekip z Formuły 1, czyli według nieoficjalnych informacji w granicach 100 mln USD. Kolejne koncerny wycofywały się więc z tej absurdalnie drogiej klasy. Jedno na pewno się jednak nie zmieni. Ponad 100 tysięcy ludzi zamelduje się za rok na Circuit de la Sarthe, by w trakcie szalonego weekendu bawić się na jednym z najpiękniejszych wyścigów świata.

Więcej o:
Copyright © Agora SA