Rajd Dakar. Dlaczego umarł Michał Hernik?

Był oparty o skałę, nie miał obrażeń, obok leżał kask. 14 kilometrów dalej, na mecie trzeciego etapu Rajdu Dakar, na polskiego motocyklistę czekała żona. Helikopter medyczny znalazł go o godz. 16.03. Nie żył.

Ciągle nie wiadomo, co dokładnie się wydarzyło, choć wiele wskazuje na to, że Michał Hernik, motocyklista pasjonat z Krakowa, był po prostu skrajnie wyczerpany. Przystanął między San Juan i Chilecito, na 206. kilometrze wymagającego etapu w Argentynie, bo chciał odpocząć. Służby medyczne odnalazły go dopiero po co najmniej 40 minutach, ponieważ nie było kontaktu satelitarnego z pojazdem.

Nie wiadomo dlaczego. - Zastanawia mnie, co się stało z systemem bezpieczeństwa. Bo jeśli na Dakarze pojazd przestanie się poruszać, to kierowca ma dwie minuty na wciśnięcie zielonego przycisku z napisem "OK". Jeśli tego nie zrobi, organizatorzy natychmiast wysyłają służby. Jest też czerwony przycisk, ale zawodnicy niechętnie z niego korzystają, bo wezwanie pomocy automatycznie oznacza ich wycofanie się z rajdu - opowiada Grzegorz Czarnecki, który w ubiegłym roku zadebiutował w rajdzie w klasie samochodów.

Na Dakarze niemal co roku umierają kierowcy. Hernik to 63. ofiara ekstremalnego rajdu. Organizatorzy bez przerwy monitorują pozycję poszczególnych pojazdów, nad trasą lata kilka śmigłowców, ale śmierć wciąż towarzyszy imprezie. W 2009 r. motocyklista Pascal Terry został znaleziony z obrzękiem płuc, dwa lata temu Argentyńczyka Jorge Martineza Boero nie udało się uratować mimo natychmiastowej reanimacji. - Czasem wysoki skok temperatur nie jest odczuwalny, mimo że niesamowicie wycieńcza. Debiutanci czują wielkie podniecenie, ale też strach. Bo kompletnie nie da się przewidzieć, co się wydarzy - podkreśla Czarnecki.

Dakar to nie jest rajd dla amatorów - uczestnicy ścigają się w 40-stopniowym upale, są narażeni na ekstremalny wysiłek fizyczny. Hernik nie był profesjonalistą, ale w krakowskim klubie cyklistów i motocyklistów Smok zapewniają: - Nie był też z łapanki. Był zawzięty i sumiennie się przygotowywał.

Na co dzień zarządzał prężną firmą farmaceutyczną (została jego głównym sponsorem), a motocykle były jego pasją. Od ponad dwóch lat z Pawłem Stasiaczkiem i Norbertem Madetką prowadzili bloga, w którym dokładnie opisywali przygotowania do rajdu. Startowali w Maroku i Zjednoczonych Emiratach Arabskich, pomagał im m.in. doświadczony motocyklista Jacek Czachor.

Hernik o swoim motocyklu pieszczotliwie pisał "Baby". 16 kwietnia ubiegłego roku w Abu Zabi zanotował: "Zyskaliśmy sporo doświadczenia i potwierdziliśmy sobie w głowach, że w trakcie Dakaru trzeba bez wywrotek i kontuzji dobrze rozłożyć siły przez pierwszych trzy-pięć dni".

Debiut w Dakarze dla wszystkich miał być zwieńczeniem ciężkiej pracy, spełnieniem marzeń, a dla Hernika dodatkowo - prezentem urodzinowym. 30 stycznia skończyłby 40 lat.

Osierocił trzy córki.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.