Tony Rickardsson dla Gazety: Rekordy nic dla mnie nie znaczą

- Żużel to ciężki kawałek chleba. Żeby odnieść sukces, musisz naprawdę kochać ten sport. Oddychać żużlem i śnić o żużlu. Poświęcić się mu bez reszty - mówi pięciokrotny mistrz świata, zwycięzca Grand Prix w Chorzowie.

Michał Pol: Po zwycięstwie w Chorzowie znów jest Pan głównym faworytem do tytułu mistrza świata...

Tony Rickardsson: Zgadza się!

Jest Pan Michaelem Schumacherm żużla. Jeszcze jeden tytuł i wyrówna Pan osiągnięcia legendarnego Ivana Maugera. Na czym polega tajemnica sukcesów?

- Czemu miałbym zdradzać moje sekrety? Każdy chciałby wiedzieć (śmiech). Dzięki za porównanie z Schumacherem, ale rekordy nic dla mnie nie znaczą. Chcę wygrywać, i tyle.

Skąd bierze Pan motywację do startów? Czy sukcesy sprawiają Panu jeszcze radość, czy to dla Pana "kolejny dzień w biurze"?

- Kocham to, co robię. Kocham ten wariacki sport, to ściganie się z innymi wariatami i wygrywanie! Każde zwycięstwo, każdy wygrany bieg smakuje inaczej. I każdy tylko rozbudza mój apetyt. Pierwszego dnia, kiedy poczuję biurową nudę, zrezygnuję ze ścigania. Bo to zbyt stresująca praca, żeby ją wykonywać na siłę, tylko dla pieniędzy. Tak się nie da.

Cieszę się z tych pięciu tytułów, to były wspaniałe lata. Ale zdaję sobie sprawę, że wkrótce ktoś mnie pokona. Może już w tym sezonie, może w następnym. Z roku na rok jest coraz trudniej. Na razie jednak wciąż jestem najlepszy i może dlatego rywalizacja sprawia mi taką radość.

W Polsce liczymy, że tym kimś może wreszcie będzie Tomasz Gollob, który od lat depcze Panu po piętach, ale mistrzem świata zostać nie może. Dlaczego?

- Tylko proszę nie liczyć na żadne rady! Żartuję. Tomek to bardzo dobry zawodnik i żadnych rad ode mnie nie potrzebuje. Na pewno ma wystarczający potencjał, by zostać mistrzem świata. Jest też chyba jednym z najbardziej zdeterminowanych zawodników ze światowej czołówki, żeby tego dokonać. A dlaczego jeszcze mu się nie udało? Bo jak na razie najlepszy jest Tony Rickardsson (śmiech).

Ja w ogóle uważam, że Polacy mają świetnych zawodników. Ich problem polega jednak na tym, że o wiele lepiej wypadają w kraju niż na międzynarodowych zawodach. Od lat są to ci sami - wygrywają ze mną w polskiej lidze, a mają z tym problemy w Grand Prix. Nie wiem dlaczego.

Powiedział Pan kiedyś: "Żużlowiec jest jak gwiazda rocka - wiecznie w trasie, koncerty co parę dni". Jak wygląda tydzień Tony'ego Rickardssona?

- Ten ostatni wyglądał tak: w sobotę start w lidze angielskiej, w niedzielę w polskiej, we wtorek w szwedzkiej, w sobotę występ w Grand Prix i znowu polska liga. Samolot, hotel, trening, start, samolot. Jak w piosence Dylana "Like a Rolling Stone" (Jak toczący się kamień) - prawie bez domu. Ale rodzina to akceptuje, ja to kocham i nie wyobrażam sobie innego życia.

Wy, żużlowcy, nieźle to sobie wymyśliliście, wolno Wam startować w tylu ligach, w ilu chcecie. Wyobraża Pan sobie, żeby piłkarz Henrik Larsson w sobotę grał w Celtiku Glasgow, w niedzielę w IFK Götheborg, a w środę w Interze Mediolan?

- Gdyby Larsson zarabiał tak niewielkie pieniądze jak my, też harowałby w trzech ligach. A gdybym zarabiał tyle co Michael Schumacher, mógłbym jeździć w jednym Grand Prix na dwa tygodnie.

To może trzeba było zostać hokeistą. Przecież grał Pan tak dobrze, że trafił do młodzieżowej reprezentacji Szwecji. Teraz mógłby Pan być kolejnym szwedzkim milionerem w NHL.

- No może... Ale pieniądze to nie wszystko. Jazda na motorze jest o wiele bardziej ekscytująca niż na łyżwach z kijem w rękach. Próbował pan jeździć na torze z szybkością taką jak ja? Nie? No więc nie wytłumaczę panu, co to za uczucie. To tak jakbym próbował opowiadać niewidomemu o kolorach. Nie zrozumiemy się. Poza tym hokej to sport zespołowy, nie wystarczy, że ty danego dnia jesteś dobry, jeszcze musi być w formie paru chłopaków. W żużlu jak jesteś najlepszy, to jesteś najlepszy. To lubię.

Podobno pierwszy motocykl dostał Pan w wieku czterech lat...

- ...od ojca. To musiało być fantastyczne przeżycie, skoro do dziś robię to, co robię. A tamten motor odnalazłem jakiś czas temu i odkupiłem. Jest stary i zajechany, ale cieszę się, że go mam.

Kiedyś stanie w muzeum Tony'ego Rickardssona, wielokrotnego mistrza świata...

- O nie, jakie muzeum? Nie jestem noblistą, ale normalnym facetem. Kiedy skończę karierę, chcę mieć święty spokój.

Ma Pan 33 lata. Nie chce Pan odejść u szczytu kariery jako niepokonany mistrz świata?

- Skończę ze ściganiem się pierwszego dnia, kiedy przestanie sprawiać mi radość. To nie musi się zbiec z porażkami. Na pewno jednak nie będę jeździł do oporu, aż ludzie zaczną pukać się w czoło i pytać: "Co on tu jeszcze robi?". Ale odchodzić teraz? Często pytają mnie, czy nie lepiej odejść, kiedy jest się na topie. Ale dlaczego mam rezygnować z czegoś, co mi sprawia taką przyjemność? To tak jakbym wyszedł z kina 20 minut przed końcem filmu, bo tak mi się spodobał, że nie chcę oglądać go do końca. Czysty idiotyzm.

Ma Pan już pomysł na życie po zakończeniu kariery?

- Mam - odpocznę. Przez pierwsze parę lat mam zamiar nie robić nic. Zniknąć ludziom z oczu, zaszyć się w domu. Pobyć wreszcie ojcem i mężem. Wreszcie zrzucić z barków presję. Nie chodzi o popularność, nie jest przesadna i nie mam z tym żadnych problemów. Ale przez te mistrzowskie tytuły oczekiwania wobec mnie są cholernie wysokie. Zdarza się, że zdobywam w meczu 10 punktów i słyszę: "Fucking shit, co to za występ? Wypadłeś jak gówno". Jestem człowiekiem jak każdy, a nie maszynką do zdobywania 15 punktów w meczu. Wkurza mnie, kiedy ludzie o tym zapominają.

Kogo wymieniłby Pan jako największego rywala, z którym Pan się ścigał w karierze?

- Tomasza Golloba. Nie mówię tego z kurtuazji, bo jest pan Polakiem, a ja startuję w Chorzowie. Naprawdę tak sądzę. Owszem, moim wielkim rywalem był kiedyś Hans Nielsen, ale rywalizacja z żadnym innym zawodnikiem nie była tak napięta, nerwowa, emocjonująca i pełna stresu jak z Polakiem. Przeżywałem ją bardzo intensywnie i wiem, że on też. Dziś z Tomaszem patrzymy na nią z dystansem, żartujemy sobie z niej, śmiejemy się z siebie. Ale obaj przyznajemy, że podczas tamtych wyścigów czuliśmy największą presję w karierze. Tak, on był najtrudniejszym rywalem, a ta rywalizacja była wspaniała.

Niedawno kibicami żużla w Polsce wstrząsnęła historia Roberta Dadosa, który dwa razy w ciągu miesiąca próbował popełnić samobójstwo. Szczęśliwie go odratowano, spędził sporo czasu w szpitalu, a dziś znowu startuje. Wielu wzdraga się przed wspólnymi startami z nim, a jaka jest Pańska opinia?

- Cóż, nie da się wyrzucić z głowy jakichś obawy przed startem z nim. Ale Dados jest zawodnikiem jak my, nie wolno go odtrącić. Nie wolno odmówić mu drugiej szansy, zwłaszcza że żużel jest dla niego wszystkim. Trzeba mu podać rękę.

Kiedy poprzednio rozmawialiśmy w 1999 roku, zachwycając się polską publicznością i fenomenem żużla w naszym kraju, dziwił się Pan jednej rzeczy. "W speedway są w Polsce zainwestowane olbrzymie pieniądze. My, zawodnicy, mamy bajeczne kontrakty. A toalety i szatnie na stadionach to po prostu zgroza. Grzyb, brud i smród. Nie da się do nich wejść, żeby nie..." - i udawał Pan, że wymiotuje. Czy przez te cztery lata coś się zmieniło?

- Owszem, sporo się zmieniło na lepsze. W ogóle jestem świadkiem przeobrażeń Polski w nowoczesny kraj, który z roku na rok idzie do przodu. Poprawiają się nie tylko szatnie w klubach. Choć wiem też, że teraz wielu ludzi przeżywa trudne chwile, to samo mamy w Szwecji. Ale już wkrótce powinno być lepiej.

Czy recesja, która dotknęła sport, np. piłkę nożną, uderzyła także w żużel?

- Od 15 lat żużel przeżywa problemy. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale wciąż ta karuzela się kręci. Nie w recesji widzę obecnie największe zagrożenie, ale w kretyńskich przepisach. Wielka rzecz się stała w Polsce, która jako jedyna odeszła od zasady Kalkulowanej Średniej Meczowej [dzięki temu w Apatorze Toruń z Rickardssonem startuje Australijczyk Jason Crump, wicemistrz świata - red.]. Niestety w innych ligach te ograniczenia wciąż obowiązują. A przecież to tak jakby ktoś przyszedł do Manchesteru United i powiedział: "Sorry, ale w przyszłym sezonie nie może tu występować jednocześnie van Nistelrooy i Beckham, bo są za dobrzy, strzelają za dużo goli. Któryś musi odejść". Te ograniczenia zmuszają kluby do oszustw, kombinowania i w efekcie kosztują je jeszcze więcej pieniędzy, a na pewno nie przyczyniają się do ich rozwoju. Dlatego uważam, ze Polska zrobiła olbrzymi krok do przodu.

Czy nie szkodzi wizerunkowi żużla to, że przepuszczacie się nawzajem przed metą? To coś jak "team orders" w Formule 1, gdzie każą Barrichello przepuścić przed metą Schumachera...

- Owszem robimy tak, ale tylko w lidze. Jeździmy dwójkami, zawsze patrzy się, jak idzie koledze, stara mu pomóc, jeśli to możliwe. Dlatego tak atrakcyjne są starty w Grand Prix, gdzie jeździsz tylko dla siebie, masz przed sobą tylko jeden cel - własne zwycięstwo.

Na ile pięć Pańskich tytułów mistrzowskich to triumf maszyn, na których Pan się ściga, a ile w tym Pańskiego talentu i umiejętności?

- Tak bardzo kocham żużel, bo nie ma w nim przerostu technologii nad zawodnikiem. To jedyny sport motorowy, gdzie większość zależy jeszcze od kierowcy. W każdym razie bardzo, bardzo dużo. To nie Formuła 1, gdzie kierowca staje się dodatkiem do maszyny. Jeśli dać Schumacherowi bolid najgorszego teamu, nie dojedzie do mety. Tu tego nie ma. Porównałbym żużel z biegami narciarskimi. Jeśli najlepszy zawodnik dostanie najlepsze technologicznie narty, przybiegnie pierwszy. Ale jeśli dać mu zwykłe, a on poinstruuje swoich ludzi jak je przygotować, jakie nałożyć smary itd., nadal będzie w czołówce, może trzeci, czwarty. Po za tym różnice w naszym sprzęcie nie są tak dramatyczne jak w Formule 1, gdzie za Ferrari jest przepaść. U nas zbyt duża moc motoru może wręcz zaszkodzić. Tu wciąż liczy się to, jak pojedzie zawodnik.

Jakiej rady udzieliłby Pan młodym chłopakom, którzy marzą o karierze Tony'ego Rickardssona?

- Żużel to ciężki kawałek chleba. Żeby odnieść sukces, musisz naprawdę kochać ten sport. Musisz oddychać żużlem i śnić o żużlu. Poświęcić się mu w całości. Trenować codziennie i jeździć, jeździć, jeździć. Im więcej przejechanych kilometrów, tym lepiej dla twojej kariery.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.