Tony Rickardsson: Zgadza się!
- Czemu miałbym zdradzać moje sekrety? Każdy chciałby wiedzieć (śmiech). Dzięki za porównanie z Schumacherem, ale rekordy nic dla mnie nie znaczą. Chcę wygrywać, i tyle.
- Kocham to, co robię. Kocham ten wariacki sport, to ściganie się z innymi wariatami i wygrywanie! Każde zwycięstwo, każdy wygrany bieg smakuje inaczej. I każdy tylko rozbudza mój apetyt. Pierwszego dnia, kiedy poczuję biurową nudę, zrezygnuję ze ścigania. Bo to zbyt stresująca praca, żeby ją wykonywać na siłę, tylko dla pieniędzy. Tak się nie da.
Cieszę się z tych pięciu tytułów, to były wspaniałe lata. Ale zdaję sobie sprawę, że wkrótce ktoś mnie pokona. Może już w tym sezonie, może w następnym. Z roku na rok jest coraz trudniej. Na razie jednak wciąż jestem najlepszy i może dlatego rywalizacja sprawia mi taką radość.
- Tylko proszę nie liczyć na żadne rady! Żartuję. Tomek to bardzo dobry zawodnik i żadnych rad ode mnie nie potrzebuje. Na pewno ma wystarczający potencjał, by zostać mistrzem świata. Jest też chyba jednym z najbardziej zdeterminowanych zawodników ze światowej czołówki, żeby tego dokonać. A dlaczego jeszcze mu się nie udało? Bo jak na razie najlepszy jest Tony Rickardsson (śmiech).
Ja w ogóle uważam, że Polacy mają świetnych zawodników. Ich problem polega jednak na tym, że o wiele lepiej wypadają w kraju niż na międzynarodowych zawodach. Od lat są to ci sami - wygrywają ze mną w polskiej lidze, a mają z tym problemy w Grand Prix. Nie wiem dlaczego.
- Ten ostatni wyglądał tak: w sobotę start w lidze angielskiej, w niedzielę w polskiej, we wtorek w szwedzkiej, w sobotę występ w Grand Prix i znowu polska liga. Samolot, hotel, trening, start, samolot. Jak w piosence Dylana "Like a Rolling Stone" (Jak toczący się kamień) - prawie bez domu. Ale rodzina to akceptuje, ja to kocham i nie wyobrażam sobie innego życia.
- Gdyby Larsson zarabiał tak niewielkie pieniądze jak my, też harowałby w trzech ligach. A gdybym zarabiał tyle co Michael Schumacher, mógłbym jeździć w jednym Grand Prix na dwa tygodnie.
- No może... Ale pieniądze to nie wszystko. Jazda na motorze jest o wiele bardziej ekscytująca niż na łyżwach z kijem w rękach. Próbował pan jeździć na torze z szybkością taką jak ja? Nie? No więc nie wytłumaczę panu, co to za uczucie. To tak jakbym próbował opowiadać niewidomemu o kolorach. Nie zrozumiemy się. Poza tym hokej to sport zespołowy, nie wystarczy, że ty danego dnia jesteś dobry, jeszcze musi być w formie paru chłopaków. W żużlu jak jesteś najlepszy, to jesteś najlepszy. To lubię.
- ...od ojca. To musiało być fantastyczne przeżycie, skoro do dziś robię to, co robię. A tamten motor odnalazłem jakiś czas temu i odkupiłem. Jest stary i zajechany, ale cieszę się, że go mam.
- O nie, jakie muzeum? Nie jestem noblistą, ale normalnym facetem. Kiedy skończę karierę, chcę mieć święty spokój.
- Skończę ze ściganiem się pierwszego dnia, kiedy przestanie sprawiać mi radość. To nie musi się zbiec z porażkami. Na pewno jednak nie będę jeździł do oporu, aż ludzie zaczną pukać się w czoło i pytać: "Co on tu jeszcze robi?". Ale odchodzić teraz? Często pytają mnie, czy nie lepiej odejść, kiedy jest się na topie. Ale dlaczego mam rezygnować z czegoś, co mi sprawia taką przyjemność? To tak jakbym wyszedł z kina 20 minut przed końcem filmu, bo tak mi się spodobał, że nie chcę oglądać go do końca. Czysty idiotyzm.
- Mam - odpocznę. Przez pierwsze parę lat mam zamiar nie robić nic. Zniknąć ludziom z oczu, zaszyć się w domu. Pobyć wreszcie ojcem i mężem. Wreszcie zrzucić z barków presję. Nie chodzi o popularność, nie jest przesadna i nie mam z tym żadnych problemów. Ale przez te mistrzowskie tytuły oczekiwania wobec mnie są cholernie wysokie. Zdarza się, że zdobywam w meczu 10 punktów i słyszę: "Fucking shit, co to za występ? Wypadłeś jak gówno". Jestem człowiekiem jak każdy, a nie maszynką do zdobywania 15 punktów w meczu. Wkurza mnie, kiedy ludzie o tym zapominają.
- Tomasza Golloba. Nie mówię tego z kurtuazji, bo jest pan Polakiem, a ja startuję w Chorzowie. Naprawdę tak sądzę. Owszem, moim wielkim rywalem był kiedyś Hans Nielsen, ale rywalizacja z żadnym innym zawodnikiem nie była tak napięta, nerwowa, emocjonująca i pełna stresu jak z Polakiem. Przeżywałem ją bardzo intensywnie i wiem, że on też. Dziś z Tomaszem patrzymy na nią z dystansem, żartujemy sobie z niej, śmiejemy się z siebie. Ale obaj przyznajemy, że podczas tamtych wyścigów czuliśmy największą presję w karierze. Tak, on był najtrudniejszym rywalem, a ta rywalizacja była wspaniała.
- Cóż, nie da się wyrzucić z głowy jakichś obawy przed startem z nim. Ale Dados jest zawodnikiem jak my, nie wolno go odtrącić. Nie wolno odmówić mu drugiej szansy, zwłaszcza że żużel jest dla niego wszystkim. Trzeba mu podać rękę.
- Owszem, sporo się zmieniło na lepsze. W ogóle jestem świadkiem przeobrażeń Polski w nowoczesny kraj, który z roku na rok idzie do przodu. Poprawiają się nie tylko szatnie w klubach. Choć wiem też, że teraz wielu ludzi przeżywa trudne chwile, to samo mamy w Szwecji. Ale już wkrótce powinno być lepiej.
- Od 15 lat żużel przeżywa problemy. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale wciąż ta karuzela się kręci. Nie w recesji widzę obecnie największe zagrożenie, ale w kretyńskich przepisach. Wielka rzecz się stała w Polsce, która jako jedyna odeszła od zasady Kalkulowanej Średniej Meczowej [dzięki temu w Apatorze Toruń z Rickardssonem startuje Australijczyk Jason Crump, wicemistrz świata - red.]. Niestety w innych ligach te ograniczenia wciąż obowiązują. A przecież to tak jakby ktoś przyszedł do Manchesteru United i powiedział: "Sorry, ale w przyszłym sezonie nie może tu występować jednocześnie van Nistelrooy i Beckham, bo są za dobrzy, strzelają za dużo goli. Któryś musi odejść". Te ograniczenia zmuszają kluby do oszustw, kombinowania i w efekcie kosztują je jeszcze więcej pieniędzy, a na pewno nie przyczyniają się do ich rozwoju. Dlatego uważam, ze Polska zrobiła olbrzymi krok do przodu.
- Owszem robimy tak, ale tylko w lidze. Jeździmy dwójkami, zawsze patrzy się, jak idzie koledze, stara mu pomóc, jeśli to możliwe. Dlatego tak atrakcyjne są starty w Grand Prix, gdzie jeździsz tylko dla siebie, masz przed sobą tylko jeden cel - własne zwycięstwo.
- Tak bardzo kocham żużel, bo nie ma w nim przerostu technologii nad zawodnikiem. To jedyny sport motorowy, gdzie większość zależy jeszcze od kierowcy. W każdym razie bardzo, bardzo dużo. To nie Formuła 1, gdzie kierowca staje się dodatkiem do maszyny. Jeśli dać Schumacherowi bolid najgorszego teamu, nie dojedzie do mety. Tu tego nie ma. Porównałbym żużel z biegami narciarskimi. Jeśli najlepszy zawodnik dostanie najlepsze technologicznie narty, przybiegnie pierwszy. Ale jeśli dać mu zwykłe, a on poinstruuje swoich ludzi jak je przygotować, jakie nałożyć smary itd., nadal będzie w czołówce, może trzeci, czwarty. Po za tym różnice w naszym sprzęcie nie są tak dramatyczne jak w Formule 1, gdzie za Ferrari jest przepaść. U nas zbyt duża moc motoru może wręcz zaszkodzić. Tu wciąż liczy się to, jak pojedzie zawodnik.
- Żużel to ciężki kawałek chleba. Żeby odnieść sukces, musisz naprawdę kochać ten sport. Musisz oddychać żużlem i śnić o żużlu. Poświęcić się mu w całości. Trenować codziennie i jeździć, jeździć, jeździć. Im więcej przejechanych kilometrów, tym lepiej dla twojej kariery.