F1. Protesty przed GP Bahrajnu. Policja użyła granatów hukowych, demonstranci wysadzili samochód

Powtarza się scenariusz z dwóch ubiegłych lat. Im bliżej GP Bahrajnu, tym mocniej szyicka opozycja wyraża swoją dezaprobatę dla rządzącego krajem nieprzerwanie od 42 lat Chalifa ibn Salman Al-Chalifa. W poniedziałkowych demonstracjach policja użyła gazu łzawiącego i granatów hukowych, by rozgonić tłum krzyczący ?nie dla F1?. Opozycjoniści podpalili w odpowiedzi jeden z samochodów. - Nie chcemy wspierać tych krwawych represji - mówi były mistrz F1 Damon Hill. Kwalifikacje rozpoczynają się w sobotę o 13.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS i na Androida

Do eksplozji doszło w poniedziałek. Nikt nie ucierpiał w wybuchu, do którego przyznała się na Twitterze opozycyjna grupa młodzieżowa "Ruch 14 lutego". Ruch, który władze państwa określają jako "terrorystyczny", napisał na swoim Twitterze, że ich działanie miało skierować uwagę mediów, na to, co dzieje się w Bahrajnie. Członkowie ruchu do wysadzenia pojazdu użyli butli z gazem.

Wybuch poprzedziła walka policji z demonstrantami, którzy krzyczeli: "nie dla F1". Policja do rozgonienia tłumu użyła gazu łzawiącego i granatów hukowych.

Protesty szyitów, lęk sponsorów

Na czele rządzących krajem sunnitów od 1971 roku, czyli od momentu ogłoszenia niepodległości, stoi premier Chalifa ibn Salman Al-Chalifa. Od 2002 roku używa tytułu króla. W 2011 roku w Bahrajnie doszło do wielkich demonstracji szyitów, którzy mieli dość jego rządów i żądali demokratycznych wyborów. Podczas demonstracji policja zastrzeliła jednego z opozycjonistów. Tysiące ludzi wyległy wtedy na ulice Manamy i żądały ustąpienia króla.

Świat sportów motorowych śledził uważnie wydarzenia w Bahrajnie, gdzie 13 marca 2011 roku miał zainaugurować sezon F1. Wyścig w końcu udało się przeprowadzić, ale w kolejnym sezonie znów doszło do zamieszek.

Bahrajńskie Centrum Ochrony Praw Człowieka tłumaczyło wtedy, że organizacja wyścigu ma pokazać, jak bardzo rozwijającym się krajem jest Bahrajn. Centrum chciało obrócić tę strategię przeciwko władzom.

- Ta impreza pomoże dyktatorom, dlatego będziemy protestować - ogłosił prezydent organizacji, Nabeel Rajab. - Przybędzie wielu dziennikarzy i zamierzamy to wykorzystać. Będziemy protestować wszędzie - dodał

Rządzący wtedy F1 Bernie Ecclestone ucinał wszelkie spekulacje dotyczące odwołania wyścigu.

- To wszystko nieprawda. Pojedziemy do Bahrajnu - zarzekał się Ecclestone. - Nie ma żadnych obaw - dodawał.

W tym roku dużo mniejsze zaangażowanie w reklamę w Bahrajnie wykazali sponsorzy, którzy tłumaczą ten fakt niestabilnością polityczną kraju. Dużo atrakcyjniejsze dla nich w tym rejonie świata jest GP Abu Zabi.

Hill: Świat F1 powinien powiedzieć, że nie chce krzywdy tych ludzi

Stanowisko w sprawie Bahrajnu zajął były mistrz F1 z 1996 roku Damon Hill. Jego zdaniem wyścig powinien być zawieszony do momentu, aż sytuacja w kraju się nie unormuje.

- Pytanie, czy F1 powinno jechać do Bahrajnu, to tak naprawdę pytanie, czy wspieramy krwawe represje tamtejszej ludności. Myślę, że większość ludzi ze świata F1 chce powiedzieć: nie chcemy jechać do Bahrajnu, ponieważ nie chcemy, by mieszkańcy tego kraju mieli przez nas gorzej. Nie sądzę, by był to nawet problem polityczny. To zagadnienie etyczne - powiedział Hill.

Są zatrzymani i ranni

Wyścig w 2012 roku odbył się. Teraz scenariusz powtarza się po raz trzeci. Al-Wefaq, największa szyicka partia w Bahrajnie podała, że w niedzielę policja aresztowała 98 osób, które uczestniczyły w demonstracji. 31 opozycjonistów zostało rannych. Według danych organizacji broniących praw człowieka, w Bahrajnie od lutego 2011 roku zginęło 80 osób.

Kwalifikacje do GP Bahrajnu w sobotę od 13. Relacja na żywo na Sport.pl

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.