F1. Wszystkie dziewczyny mistrza Vettela

Z Abbey Sebastian Vettel po raz trzeci został najszybszym kierowcą świata. Jest zupełnie inny niż jego idol. Michael Schumacher, który z toru już zjechał, raczej nie nadałby bolidowi imienia.

Scena w Interlagos była symboliczna, gdy 43-letni siedmiokrotny mistrz świata gratulował 25-letniemu Vettelowi za linią mety Grand Prix Brazylii, ostatniego wyścigu sezonu, ostatniego dla Wielkiego Schumachera.

Vettel irytował się, gdy po pierwszym tytule w 2010 roku zaczęto go nazywać "Baby Schumi", znaczy, przezwiskiem trochę protekcjonalnym, nieco lekceważącym, a na pewno nieświadczącym o szacunku. I jak się okazuje, miał rację. Jako 25-latek ma sześć lat przewagi w stosunku do osiągnięć oryginalnego Schumiego, który w jego wieku zmierzał dopiero po swój pierwszy tytuł, a trzeci zdobył, mając 31 lat. Sebastian stoi więc przed wielką szansą, aby w niedalekiej przyszłości uznano go za kierowcę wszech czasów. Zostanie wtedy "der grossere Schumi", czyli tym "większym Schumim", a nie "Schumim bobasem".

Vettel może się denerwować, ale podobieństwa - przynajmniej jeśli chodzi o pierwsze lata w sporcie - są uderzające. Obaj są synami ojców ciężko pracujących w miasteczkach Nadrenii Północnej-Westfalii, Schumachera seniora - budowlańca, Vettela seniora - stolarza.

Gdyby pojechać z domu rodzinnego Vettelów w Heppenheim na tor imienia Grafa Bertha von Tripsa w Kerpen, mniej więcej po 20 kilometrach mija się dom Schumacherów w Hurth. W Kerpen zaliczyli pierwsze kółka na gokartach jako sześcio-ośmioletni chłopcy, obaj zawdzięczają późniejsze kariery współwłaścicielowi toru Gerhardowi Noackowi (Noack wciąż prowadzi kartingowy tor, organizuje wyścigi, szuka nowych Schumacherów i Vettelów). W końcówce lat 90. Noack podnajął nawet tor w Kerpen, aby więcej czasu poświęcać Vettelowi. - Wiedziałem od początku, że to przyszły mistrz świata. A właściwie od jego pierwszego wyścigu w 1995 roku, bo zaczęło padać, wszyscy kierowcy założyli opony z bieżnikiem, tylko Sebastian pozostał na gładkich i wygrał - wspominał Noack. Przez wiele lat kariery Schumachera nazywano w niemieckiej prasie Regenmeister, czyli Mistrz Deszczu.

Obaj wracają na tor w Kerpen, mimo napiętego kalendarza, wcale nie tak rzadko. Dziennikarz "Daily Mail", który odwiedził osławiony tor przed zdobyciem przez Vettela drugiego tytułu w 2011 roku pisał zaskoczony: "Roznegliżowany Schumacher spędza weekend obok toru, w kamperze, przy którym zaparkował swoje ferrari!". W gablotach budynku przy torze, na ścianach kawiarenki, wiszą wzruszające zdjęcia, między innymi klęczącego ośmioletniego Sebastiana z dwoma pucharami, obok przykucnął Michael, aktualny mistrz świata.

Podobieństw jest więcej: kierowcy zadebiutowali w środku sezonu w zespołach, w których już nigdy więcej nie wystartowali - Vettel z powodu wypadku Roberta Kubicy w Grand Prix Kanady zastąpił go na jeden wyścig w Indianapolis, w barwach BMW Sauber. Schumacher pojechał w Jordanie w GP Belgii w 1991 roku, gdy w Londynie aresztowano Bertranda Gachota za bójkę z taksówkarzem.

Obaj zaszokowali świat Formuły 1, gdy w następnym sezonie, już w nowych zespołach, wygrali wyścigi, mając do dyspozycji bolidy o wiele słabsze od konkurencji. Obaj zdobyli swoje pierwsze tytuły w trzecim sezonie startów, wygrywając po 10 wyścigów i zapewniając sobie zwycięstwo w ostatnim Grand Prix. Obaj stali się najmłodszymi podwójnymi mistrzami świata. Obaj lubią mieć w garażu swojego teamu wszystko pod kontrolą, chcą odciskać swoje piętno na pracy zespołu.

No i są przyjaciółmi mimo pokolenia różnicy.

Dzieli ich niby drobiazg, a mianowicie podejście do samochodów.

Schumacher traktował je jak maszyny do wygrywania. Nie miał do nich emocjonalnego stosunku. W jego ściganiu dominowało wyrachowanie. Nawet jeśli faulował, to z pełną świadomością, jak wtedy, gdy zaparkował swoje ferrari podczas kwalifikacji na ostatnim zakręcie La Rascasse w Monte Carlo w 2006 roku, aby uniemożliwić Fernando Alonso zdobycie pole position.

Vettel nie fauluje z rozmysłem, on w emocjach popełnia błędy - jak wtedy, gdy zderzył się ze swoim partnerem w Red Bullu Markiem Webberem podczas Grand Prix Turcji w 2010 roku. Do zdarzenia doszło dlatego, że Sebastian nie myślał, tylko działał w afekcie, w konsekwencji pozbawił zespół zwycięstwa i dwóch miejsc na podium. - To dziecko, prawda? Dzieci nie mają doświadczenia w F1. Efekt jest taki, że ja wykonałem dobrą robotę, a dziecko mi to wszystko spier... - mówił Webber o swoim młodszym koledze już trzy lata wcześniej, gdy jeszcze nie jeździli w tym samym zespole, ale już się ze sobą zderzyli na torze.

Schumacher nigdy nie nazwał swojego samochodu imieniem. Vettel uwielbia to robić.

Jeździł z Kaśką w pierwszym sezonie w Red Bullu, wygrał pierwszy tytuł ze Słodką Elką, drugi z Rozpustną Kyle. Trzeci z Abbey. - Abbey nie ma związku ani z Beatlesami, ani z zakrętem na Silverstone. To po prostu fajne imię - mówił przed sezonem Sebastian.

Ale ponieważ jest fanem czwórki z Liverpoolu i za ich najlepszy kawałek uważa "Drive my car", więc obstawiam jednak wpływ Beatlesów. McCartney i Lennon śpiewają w tej piosence o pewnej dziewczynie: "Powiedziałem jej, że mam perspektywy/ ona na to, że dla niej to jasne/ można harować za grosze/ ale pokaże mi, że może być lepiej. Skarbie, prowadź mój wóz/ Tak, chcę zostać gwiazdą!".

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.